Reklama

Zanim zostałam żoną Marka, byłam energiczną, pełną pasji kobietą z głową pełną pomysłów. Pracowałam w agencji PR, gdzie każdy dzień był inny. Konferencje, kryzysy, kampanie, adrenalina, ciągły kontakt z ludźmi, własne pieniądze. Miałam wrażenie, że świat należy do mnie. Miałam swój ulubiony kubek z napisem „Szefowa od zadań specjalnych” – prezent od Ani, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Śmiałyśmy się, że ta kawa z tego kubka to moje paliwo rakietowe. Z Anią mogłam rozmawiać o wszystkim, była moim bezpiecznym miejscem. Jak również mama, z którą łączyła mnie trudna, ale głęboka więź. Czasem się sprzeczałyśmy, ale wiedziałam, że jest i będzie zawsze po mojej stronie.

Marek pojawił się w tym życiu jak tajfun. Ambitny, błyskotliwy, z wizją własnej firmy. Z początku patrzyłam na niego z dystansem – byłam już po kilku związkach, wiedziałam, że charyzma to nie wszystko. Ale on był inny. Potrafił słuchać, zachwycał się moimi sukcesami. Mówił, że jestem jego inspiracją.

Gdy po ślubie poprosił mnie, żebym odeszła z pracy i pomogła mu budować firmę, nie wahałam się długo. Kochałam go. Powiedział, że potrzebuje kogoś, kto będzie jego prawą ręką, kogoś, komu ufa. To brzmiało jak awans. Złożyłam wypowiedzenie z podniesioną głową – przecież robimy coś razem, dla naszej wspólnej przyszłości.

Na początku naprawdę czułam, że mam znaczenie. Projektowałam logotyp, kontaktowałam się z klientami, ogarniałam chaos. Czułam się potrzebna.

– Elu, nie chcę, żebyś to źle zrozumiała, ale może tym razem ja poprowadzę spotkanie? – powiedział Marek spokojnym tonem. – Ty masz świetne pomysły, naprawdę, ale czasem… może lepiej, gdybyś więcej słuchała niż mówiła.

Nic nie podejrzewałam

Początkowo nie wiedziałam, jak mam zareagować. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach, próbując zrozumieć, czy to tylko sugestia, czy zarzut. Wydawało mi się, że ostatnie spotkanie z klientem poszło dobrze. Byli zadowoleni.

– Ale przecież mówiłeś, że dobrze to wyszło.

Marek westchnął.

– No właśnie, wyszło okej, ale to nie znaczy, że nie mogłoby być lepiej. Nie złość się, ja tylko chcę ci pomóc. Dla twojego dobra. Wiesz, że jestem po twojej stronie.

Pokiwałam głową. Co miałam powiedzieć? Nie chciałam robić z tego afery. Może miał rację, może rzeczywiście za dużo mówiłam, może byłam zbyt emocjonalna. Przypomniałam sobie, że w trakcie spotkania kilka razy wtrąciłam się, zanim Marek skończył zdanie. Czy klienci to zauważyli? Może tak. Mogli poczuć, że jesteśmy niespójni.

W kolejnym tygodniu nie zaproponowałam już żadnej nowej koncepcji. Przestałam pisać maile do klientów, nawet jeśli wcześniej Marek mówił, że mam lekkie pióro. Ustępowałam mu miejsca na każdej wideorozmowie. W milczeniu notowałam to, co mówił, chociaż połowy z tego nie rozumiałam.

Ufałam mu

Wieczorami leżałam na kanapie i przeglądałam swój profil zawodowy na LinkedInie. Zdjęcie sprzed dwóch lat, podpis: „Ekspertka PR, strateg komunikacji, moderatorka relacji”. Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, jak to było być tą kobietą. I nie potrafiłam.

Tłumaczyłam sobie, że Marek tylko chce, żebym się rozwijała, że mnie chroni. Może miał zły dzień. Ja też bym nie chciała, żeby ktoś zbyt emocjonalnie rozmawiał z klientem, gdyby to była moja firma.

Mimo wszystko coraz częściej zastanawiałam się, czy faktycznie się do tego nadaję i czy naprawdę jestem kimś wartościowym. Przestałam inicjować rozmowy, zaczęłam czekać na aprobatę. Czułam, że staję się kimś innym. I że nie jestem pewna, czy mi się to podoba.

– Nie zrozum mnie źle, Elu – zaczął Marek, poprawiając kołnierzyk koszuli przed lustrem – nie musisz być jak modelka, ale trochę wysiłku by nie zaszkodziło. Może byś się pomalowała? Założyła coś ładniejszego? Ten sweter… no nie wiem, taki trochę… smutny.

Myślałam, że to żart

Stałam w progu sypialni z suszarką do włosów w ręku. Włosy miałam jeszcze wilgotne, związałam je gumką w niedbały kucyk. Ubrana w rozciągnięty sweter i legginsy, które pamiętały lepsze czasy, spojrzałam na siebie kątem oka w lustrze za plecami Marka. Nie miałam siły się kłócić. Był ranek, mieliśmy spotkanie z inwestorem. Wiedziałam, że Marek chce, żebyśmy wyglądali „profesjonalnie”.

– Nie mam dziś głowy do makijażu – mruknęłam. – Zresztą i tak prowadzisz spotkanie sam.

– No właśnie – rzucił szybko, sięgając po zegarek. – Dlatego tym bardziej powinnaś wyglądać dobrze. Wiesz, jak ważne są pierwsze wrażenia.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do łazienki i przynajmniej rozczesałam włosy. Wychodząc, słyszałam, jak rozmawia przez telefon. Głos miał ciepły, miękki. Taki, jakiego ja już dawno nie słyszałam w moim kierunku. Chciałam coś powiedzieć, zapytać, z kim rozmawia, ale w tym momencie zamknął drzwi do gabinetu.

Martwiła się

Późnym popołudniem zadzwoniła mama. Była przejęta, jak zwykle. Pytała, czy na pewno wszystko u mnie dobrze, czy Marek się mną zajmuje. Powiedziałam, że tak, oczywiście, że dobrze. Zawsze mówię, że dobrze. Wiedziałam, że siedzi sama w fotelu. Poczułam znajome ukłucie w piersi. Tęskniłam.

W tym momencie Marek wszedł do pokoju. Skinął głową w stronę telefonu i skrzywił się nieznacznie.

– Znowu twoja mama? Nie chcę być niemiły, ale ona cię tylko nakręca. Cały czas tylko krytykuje i podważa wszystko, co robimy.

Zakończyłam rozmowę szybko, jakby mama była kimś, kogo trzeba się wstydzić. Od tamtego dnia coraz rzadziej odbierałam jej telefony. Przestawałam dzwonić do koleżanek. W lustrze widziałam kobietę bez wyrazu. Coraz rzadziej się malowałam – nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu czułam, że to i tak nic nie zmieni.

Zaczęłam chodzić bokiem przy ścianach. Tak było bezpieczniej. Wciąż wierzyłam, że Marek chce mojego dobra, że jeśli mnie krytykuje, to tylko po to, żebym była lepsza.

Prawda wyszła na jaw

To był zwykły dzień. Poszłam do osiedlowego sklepu, w starym płaszczu, bez makijażu, zaciągnięta czapka przykrywała niesforne kosmyki. Schylałam się właśnie po jogurt, gdy usłyszałam znajomy głos.

– Ela?

Zamarłam. Serce podeszło mi do gardła. Odwróciłam się powoli i spojrzałam w twarz Ani. Stała przede mną z koszykiem w ręku, z lekkim niedowierzaniem w oczach.

– Anka… – wydusiłam. – Cześć.

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Boże, jak dobrze cię widzieć. Co się z tobą działo?

– Nic… wszystko dobrze. Pracuję sporo… i jakoś tak… – zaczęłam plątać się w słowach, nie wiedząc, co mam powiedzieć.

– Ela, przestań. Przecież zniknęłaś. Pisałam, dzwoniłam. Nawet pytałam Marka, mówił, że to ty nie chcesz mieć kontaktu. Że odsunęłaś się od wszystkich.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Powiedział ci tak?

– No tak. Mówił, że jesteś zmęczona, że chcesz spokoju, że nie potrzebujesz teraz „rozpraszaczy”.

Izolował mnie

Przypomniałam sobie rozmowę z Markiem sprzed miesięcy, kiedy przyszedł i powiedział:

– Ania ci nie służy. Wciąga cię w stare schematy. Skup się na nas.

Patrzyłam na Anię i pierwszy raz od dawna zobaczyłam, jak bardzo się zmieniłam.

– Przepraszam – szepnęłam. – Ja… nie wiedziałam, że on tak mówi.

– Ela, co się dzieje? Wyglądasz na przestraszoną. To nie jesteś ty.

– Wiem – powiedziałam cicho. – Wiem, że to nie jestem ja.

Wyszłam ze sklepu z dłońmi drżącymi, ale z myślą, która nie dawała mi spokoju: jeśli on potrafił kłamać tak przekonująco… to co jeszcze zrobił? Po raz pierwszy nie próbowałam go usprawiedliwiać.

Spakowałam się późnym wieczorem, gdy Marek zamknął się w gabinecie. Do torby wrzucałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miałam siły na rozmowę. Wiedziałam, że znów próbowałby mnie zagadać, przekonać, obrócić wszystko w żart.

Zadzwoniłam do mamy. Odebrała od razu. Powiedziałam tylko: „Mamo, czy mogę przyjechać?”. Odpowiedziała: „Zawsze”.

W pociągu patrzyłam przez okno, mijając znajome pola. W myślach układałam pierwsze zdania, które powiem mamie. Wiedziałam, że nie wrócę do dawnej siebie w jeden dzień. Ale pierwszy krok już zrobiłam.

Elżbieta, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama