„Pojechałam na majówkę bez męża i przeżyłam romantyczną przygodę. Nigdy mu nie powiem o tym, co zrobiłam”
„Patrzyłam w jego oczy. Widziałam w nich wszystko to, czego tak bardzo mi brakowało: troskę, czułość, pragnienie. Wciągnęłam powietrze, jakby to miało mi pomóc podjąć decyzję. Zrobił krok bliżej. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy”.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz patrzyliśmy na siebie tak naprawdę. Bez pośpiechu, bez telefonów brzęczących na stole, bez krótkich zdawkowych pytań w biegu. Mój mąż, Paweł, zawsze miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Firma, klienci, projekty, telekonferencje. A ja? Ja trwałam gdzieś obok. Przezroczysta. Niewidzialna.
Nie tak wyobrażałam sobie nasze małżeństwo. Kiedy sześć lat temu stawaliśmy razem na ślubnym kobiercu, przysięgałam sobie, że zawsze będziemy zespołem. Najlepszymi przyjaciółmi. Partnerami. Dziś czuję się jak samotna wyspa. Każdy mój dzień to kalka poprzedniego – praca, zakupy, sprzątanie, czekanie. I wieczne udawanie, że wszystko jest w porządku, chociaż serce mi pęka.
To miał być czas dla nas
W tym roku planowaliśmy majówkę w górach. Wreszcie mieliśmy spędzić trochę czasu razem, odetchnąć, przypomnieć sobie, jak to jest być blisko. Kupiłam nawet nowe buty trekkingowe. Śmiesznie wyglądaliśmy na zdjęciach w sklepie, przymierzając plecaki i kurtki przeciwdeszczowe. Śmialiśmy się wtedy. Naprawdę się śmialiśmy.
Ale oczywiście praca okazała się ważniejsza.
– Karolina, muszę zostać w firmie. Nie dam rady. Przepraszam, kochanie. Nadrobimy to, obiecuję – powiedział trzy dni przed wyjazdem.
Tyle że ja już nie wierzyłam w jego "nadrobimy". Wzięłam więc walizkę, wrzuciłam do niej kilka rzeczy i pojechałam sama. Bez planu, bez wielkich oczekiwań. Chciałam tylko złapać oddech. Uciec od tego wszystkiego, co zabijało mnie po kawałku.
I tak znalazłam się w małym, drewnianym pensjonacie gdzieś wśród gór. Na końcu świata, gdzie nie łapał prawie żaden zasięg, a wokół był tylko las, śpiew ptaków i cisza. Cisza, która bolała.
Spotkałam go na szlaku
Pierwszy dzień w górach był dziwnie cichy. Puste szlaki, delikatna mgła snująca się nad świerkami i to przenikające uczucie... samotności. Szłam wolno, nie śpiesząc się nigdzie. Każdy krok w górę sprawiał, że powietrze wydawało się czystsze, a ciężar w sercu – odrobinę lżejszy.
Przystanęłam przy małym drewnianym mostku nad strumykiem, gdy usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie. Stał tam mężczyzna w ciemnej kurtce, z rozczochranymi od wiatru włosami i nieodgadnionym uśmiechem.
– Zgubiłaś coś? – zapytał, unosząc brew.
– Nie... chyba tylko... siebie – odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
Zaśmiał się cicho, ale nie w sposób, który by mnie wyśmiewał. Raczej... ciepło, wyrozumiale.
– Maks – przedstawił się, wyciągając rękę. – Nowicjusz na tych szlakach.
– Karolina – uścisnęłam jego dłoń, czując dziwne mrowienie. – Trochę bardziej zagubiona nowicjuszka.
W schronisku przy szlaku zamówiliśmy kawę. Usiedliśmy przy oknie, przez które widać było tylko zamglony las.
– Dużo wędrujesz? – zagadnął.
– Raczej uciekam – przyznałam szczerze.
– Ja też – odpowiedział bez wahania. – Czasem człowiek musi odejść gdzieś daleko, żeby w końcu znaleźć siebie.
Patrzyłam na niego w milczeniu, a w środku coś się we mnie poruszyło. Może to była zwykła przypadkowa rozmowa. A może... coś, czego jeszcze wtedy nie potrafiłam nazwać.
Była między nami chemia
Od tamtego dnia spotykaliśmy się.. Bez ustaleń, bez zobowiązań – po prostu jakoś tak wychodziło, że nasze ścieżki znów się krzyżowały. Na szlaku, w kawiarence, na ławeczce przy pensjonacie.
Pewnego popołudnia siedzieliśmy pryz górskim strumyky obserwując, jak słońce tańczy po wodzie. Maks wyciągnął termos i nalał herbaty do dwóch metalowych kubków.
– Zawsze marzyłem o tym, żeby gdzieś uciec – powiedział, podając mi jeden. – Ale wiesz... nie sam.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– A ja zawsze uciekałam... właśnie sama.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Potem, zupełnie naturalnie, nasze dłonie spotkały się na kocu rozłożonym na trawie. Jego palce delikatnie musnęły moje, jakby pytał, czy może. Drgnęłam, ale nie cofnęłam ręki.
– Karolina... – wyszeptał cicho.
Serce biło mi jak szalone. W głowie walczyły dwie myśli: „co ty robisz?” i „wreszcie ktoś mnie widzi”. Przesunął kciukiem po mojej skórze, zostawiając za sobą ślad ciepła. A ja poczułam się, jakby przez całe miesiące ktoś trzymał mnie pod wodą i dopiero teraz pozwolił zaczerpnąć powietrza.
– Nie powinniśmy... – szepnęłam, ale to zabrzmiało bardziej jak prośba, żeby nie przestawał.
Uśmiechnął się smutno.
– Czasem nie chodzi o to, co powinniśmy. Tylko o to, co musimy zrobić, żeby znów poczuć, że żyjemy.
Wtedy pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę się bałam. Bałam się tego, jak bardzo zaczynałam pragnąć czegoś, co nie powinno się zdarzyć.
To było silniejsze ode mnie
Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na pomarańczowo. Staliśmy na szczycie góry, otoczeni tylko wiatrem i ciszą. Nigdzie indziej nie chciałam być. I nigdzie bardziej nie bałam się być. Maks odwrócił się do mnie powoli, jakby też walczył ze sobą.
– Jeśli teraz odejdziesz... nie zatrzymam cię – powiedział cicho.
Patrzyłam w jego oczy. Widziałam w nich wszystko to, czego tak bardzo mi brakowało: troskę, czułość, pragnienie. Wciągnęłam powietrze, jakby to miało mi pomóc podjąć decyzję. Zrobił krok bliżej. Wyciągnął rękę i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy.
– Karolina... – szepnął, a jego głos złamał mnie na pół.
Nie myśląc już o niczym, podniosłam głowę. Nasze usta spotkały się nieśmiało, jakby pytały siebie nawzajem: „czy to naprawdę się dzieje?”. Całował tak, jakby cały świat przestał istnieć. Czułam, jak dłonie oplatają moją twarz, jak jego ciepło rozchodzi się po moim ciele falami. Nagle szarpnęłam się w tył, jakbym się poparzyła.
– Nie mogę... – wyszeptałam, z trudem łapiąc oddech.
Łzy napłynęły mi do oczu. Czułam, jak cały ten moment rozrywa mnie od środka.
– Wiem – odpowiedział. – Ale musiałaś poczuć, że jeszcze żyjesz. Choć przez chwilę.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem odwróciłam się i pobiegłam w stronę pensjonatu, zostawiając za sobą niedopowiedziane słowa i złamane serce.
Coś się we mnie zmieniło
Następnego ranka obudził mnie chłód i to znajome uczucie pustki. Pakowałam walizkę powoli, mechanicznie, jakby każda rzecz była cięższa od poprzedniej. Każdy składany sweter przypominał mi o wczorajszym pocałunku, o emocjach, których nie potrafiłam już wymazać.
Przez okno zobaczyłam, jak Maks odjeżdżał. Nie pożegnaliśmy się. Może tak właśnie miało być. Bez słów, bez wyjaśnień. Wszystko zostało między nami – w powietrzu, którego nie dało się już oczyścić.
W pociągu patrzyłam na mijane lasy i puste drogi. Łzy rozmywały mi widok. Nie wiedziałam, czy żałuję. Wiedziałam tylko jedno: wracałam inna. Jakby coś we mnie pękło, a jednocześnie coś – na nowo się narodziło.
W domu powitała mnie cisza i chłód pustych ścian. W lodówce zastałam tylko karton mleka i kilka jogurtów. Paweł wrócił późnym wieczorem, zmęczony, z nieobecnym spojrzeniem. Rzucił torbę pod ścianę, musnął moje czoło w pośpiechu.
– Jak było? – zapytał, nawet na mnie nie patrząc.
– W porządku – odpowiedziałam bez namysłu.
Usiadłam potem na balkonie, z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyłam w gwiazdy, które wydawały się równie obojętne jak wszystko wokół. Wiedziałam, że już nigdy nie będę taka sama. Że ta majówka zmieniła mnie bardziej, niż kiedykolwiek się spodziewałam.
Wróciła monotonia
Mijały tygodnie, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że siedziałam zamyślona, wpatrzona w jeden punkt. Pranie się samo nie poskładało, obiad sam się nie ugotował, a świat wokół mnie nadal toczył się utartym rytmem, jakby nic się nie wydarzyło.
Paweł żył swoją pracą. Rozmowy sprowadzały się do krótkich wymian informacji: lista zakupów, terminy, rachunki. Niby wszystko było jak dawniej, a jednak... mnie już tu nie było. Przynajmniej nie w całości.
Coraz częściej łapałam się na tym, że marzyłam o górach. O zapachu mokrej trawy, o lodowatej wodzie w strumieniu. O uśmiechu Maksa, o jego dotyku. Nie chodziło już nawet o niego samego. Chodziło o to, kim przy nim byłam.
Kiedyś myślałam, że życie to kompromis. Teraz wiedziałam, że nie można wiecznie godzić się na mniej, niż się potrzebuje. Przestawałam być kobietą, która zadowalała się resztkami uwagi. Powoli, bardzo powoli, zaczęłam układać plan w głowie. Odbudować siebie. Może poszukać pracy, która będzie czymś więcej niż tylko przymusem. Może znów zacząć malować tak jak kiedyś? Może po prostu zacząć żyć. Wiedziałam już, że choć ta majówka była tylko krótkim momentem w moim życiu, to właśnie ona rozpoczęła coś nowego.
Karolina, 35 lat
Czytaj także:
- „Majówka u teściów zakończyła się rozwodem. Chciałam poprosić męża o sól, a wykrzyczałam mu wszystkie żale”
- „Na grillu w majówkę żona z wściekłości skwierczała bardziej niż kiełbasa. Cóż, nie umiem trzymać łap przy sobie”
- „Gdy mąż mnie zdradził, pojechałam na samotną majówkę nad morze. I zrobiłam tam to, czego żałowałam sobie przez 25 lat”

