„Podczas podróży poślubnej na Bali mąż pomylił mnie z kelnerką. Ta zabawa wcale nie skończyła się dla niego różowo”
„Obudziłam się o drugiej w nocy. Obok mnie było pusto. Owinęłam się w ręcznik i wyszłam na taras. Zatrzymałam się w progu. Na ścieżce prowadzącej od baru do domku stał Marcin. Obejmował kobietę w hotelowym uniformie”.

- Redakcja
Poznaliśmy się na uczelni – on kończył zarządzanie, ja psychologię. Był starszy o sześć lat, miał w sobie spokój, którego szukałam. Nie zachwycał się byle czym, nie uganiał za kobietami, nie rzucał pustych słów. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Byłam szczęśliwa
Zaręczyny były jak z bajki. Kolacja przy świecach, a potem spacer po parku i pierścionek w aksamitnym pudełku. Wzruszyłam się jak dziecko.
– Wiedziałam, że to on – powiedziałam mamie jeszcze tej samej nocy.
Ona się popłakała. Ojciec uśmiechnął się tylko i rzucił:
– No, córcia, dobrze wybrałaś. Wreszcie ktoś, kto wie, czego chce.
Podróż poślubna na Bali była prezentem od moich rodziców. Nazywali to „nagrodą za życiową dojrzałość”. Mama dodała, że tak piękne miejsce to tylko dla takiej pary jak my – poważnej, dobrze dobranej. Po cichu mówiła też, że Marcin to jakby młodszy tata – odpowiedzialny, trzeźwo myślący, bezpieczny.
Resort był jak z katalogu. Bungalowy wśród palm, błękitna woda, świeże owoce na śniadanie. To miały być nasze pierwsze wspólne wspomnienia jako małżeństwa.
W ostatni wieczór resort zorganizował kolację przy basenie, z muzyką na żywo, tańcami i pokazem ogni. Wszyscy byli w dobrych humorach – opaleni, rozluźnieni, przesiąknięci klimatem wakacyjnego luksusu. Marcin żartował z jakimś Niemcem, którego poznał przy barze dwa dni wcześniej.
Nie mogłam uwierzyć
Siedzieliśmy przy wspólnym stole, piliśmy kolorowe drinki i śmialiśmy się z historii o nietoperzach w łazience i zgubionych paszportach.
– Jesteś zmęczona? – zapytał, gdy przestałam się śmiać. Kiwnęłam głową. – To idź już, kochanie. Zaraz do ciebie dołączę. Chcę tylko dokończyć jednego drinka z Holgerem, a potem też idę spać.
Pocałował mnie w policzek i wrócił do rozmowy. Ruszyłam przez ogród do naszego domku. Noc była duszna, powietrze pachniało kwiatami i solą. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka.
Leżąc, patrzyłam na wiatrak obracający się nad głową. Czułam dziwny niepokój, który próbowałam zrzucić na zmęczenie. Ostatnie dni były intensywne – ślub, podróż, ciągłe towarzystwo ludzi. Marcin był cudowny, opiekuńczy, zorganizowany. Niczego mi nie brakowało, a jednak leżałam z otwartymi oczami i myślałam, że czegoś nie rozumiem.
Obudziłam się o drugiej w nocy. Obok mnie było pusto. Owinęłam się w ręcznik i wyszłam na taras. Zatrzymałam się w progu. Na ścieżce prowadzącej od baru do domku stał Marcin. Obejmował kobietę w hotelowym uniformie – młodą kelnerkę, którą widywałam codziennie przy śniadaniu. Potem nachylił się i pocałował ją. Długo.
Okłamał mnie
Nie ruszyłam się. Patrzyłam, jak odchodzi, a ona idzie w drugą stronę. Zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do łóżka. Nie chciałam nic czuć. Wiedziałam tylko, że nie mogę powiedzieć ani słowa.
Kiedy wrócił, siedziałam na balkonie. Udawałam, że interesuje mnie widok oceanu. Gdy mnie zauważył, uśmiechnął się lekko, zupełnie bez napięcia.
– Gdzie byłeś?
Zerknął na mnie z zaskoczeniem, jakby pytanie nie pasowało do tonu mojej wypowiedzi.
– Rozgadałem się z Holgerem, a potem zasiedzieliśmy się przy basenie. Przepraszam. Nie chciałem cię martwić.
Kiwnęłam głową i spojrzałam znów przed siebie. Milczał chwilę, a potem usiadł na leżaku obok. Miał w oczach spokój. I pewność, tę samą, którą podziwiałam w nim przez ostatnie miesiące.
– Mam wrażenie, że jesteś zła – rzucił półżartem.
– Nie jestem – odpowiedziałam. – Po prostu… szkoda, że tak późno wróciłeś.
– Naprawdę zasiedziałem się z Holgerem. To nic takiego.
W tej chwili mogłam wszystko powiedzieć. Mogłam krzyknąć, mogłam zapytać wprost, mogłam rzucić w niego szklanką, która stała na parapecie. Ale nie zrobiłam nic. Bo wiedziałam, że jeśli wypowiem na głos to, co widziałam, wszystko się rozsypie. A ja jeszcze nie byłam gotowa na koniec.
Miałam go dosyć
Zaczęłam pakować swoje rzeczy. Spokojnie, dokładnie. Jego koszule i moje sukienki leżały obok siebie, pachniały słońcem i tropikalnym balsamem do ciała. Zastanawiałam się, ile kobiet zabiera ze sobą podobny zapach z takich miejsc. I ile z nich milczy, tak jak ja teraz.
Marcin wszedł do pokoju, stanął w drzwiach i patrzył, jak składam sukienkę w kostkę.
– Mamy jeszcze jeden dzień. Po co psuć nastrój?
Nie odpowiedziałam. Bo ten nastrój zepsuł się bez mojego udziału. I nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek wróci coś, co jeszcze wczoraj nazywałam zaufaniem.
Po przylocie do Polski nie wróciłam do mieszkania. Wzięłam taksówkę i pojechałam prosto do mamy. Zadzwoniłam jeszcze z lotniska, że będę za godzinę. Nie pytała dlaczego. Po prostu powiedziała, że zrobi rosół. Zawsze robiła rosół, kiedy coś się działo.
Gdy przyjechałam, matka była już w fartuchu, a w garnku bulgotał wywar. Przytuliła mnie krótko i mocno, jakbym właśnie wracała z kolonii, a nie z miesiąca miodowego. Ojciec czytał gazetę w salonie i tylko skinął głową.
– I jak było? – zapytał.
– Ciepło – odpowiedziałam.
Nie chciałam go widzieć
Mama snuła opowieści o tym, co się działo u sąsiadki, że kot znów zniknął na dwa dni, a sąsiad z naprzeciwka chyba ma nową kobietę. Ja słuchałam, kiwając głową, choć nic z tego nie zapamiętałam.
Noc spędziłam w starym pokoju. Półki nadal uginały się pod książkami ze studiów, a w szafie wisiała sukienka, w której poszłam na pierwszą randkę z Marcinem.
Marcin dzwonił kilkanaście razy dziennie, przysyłał wiadomości. Najpierw krótkie, potem długie i błagalne. Nie odpisywałam. Trzeciego dnia przyszedł. Mama zajrzała do mojego pokoju.
– Jest na klatce – powiedziała tylko.
Wyszłam na korytarz. Stał przy drzwiach, wyglądał na zmęczonego.
– Możemy porozmawiać?
Zamknęłam za sobą drzwi. Stanęliśmy na schodach jak dwójka obcych ludzi.
– Przespałem się z nią – powiedział, jakby to miało cokolwiek ułatwić. – To był błąd. Największy.
– Nie mam zamiaru być z kimś, kto już na starcie wybrał inną – powiedziałam i wróciłam na górę.
Miałam żal
Położyłam się do łóżka i po raz pierwszy od Bali zaczęłam płakać. Zostałam u rodziców kilka dni. Mama mówiła, że dobrze wyglądam, że widać, jak odpoczęłam. Nie powiedziałam im, co się wydarzyło.
Nie byłam gotowa na ich rozczarowanie. Szczególnie mamy – bo to ona przez całe życie uczyła mnie, że jeśli dobrze wybierzesz mężczyznę, to nie musisz się już martwić. A ja wybrałam, a potem patrzyłam, jak całuje inną kobietę. I nie potrafiłam jej powiedzieć, że się pomyliłam.
Po obiedzie mama przyniosła sernik i usiadła obok mnie przy stole.
– Nie martw się. Teraz już będzie tylko lepiej.
Uśmiechnęłam się. Tak robiłam zawsze, kiedy nie chciałam nikogo martwić. Z zewnątrz wyglądałam na spokojną, może nawet szczęśliwą. W środku krzyczałam. Chciałam wstać, powiedzieć jej, że nic nie będzie lepiej, że wszystko rozpadło się zanim zdążyło się zacząć. Ale nie zrobiłam tego.
Zrozumiałam, że nie będę w stanie mu tego wybaczyć. Ale też że chyba nigdy nie wybaczę sobie, że nie zareagowałam od razu. Że milczałam, kiedy powinnam była krzyczeć.
Klaudia, 29 lat
Czytaj także:
- „Przyjaciółki mają mnie za dziwaczkę, bo jestem sama. Wolę być zgryźliwą singielką, niż tonąć w pieluchach i kaszkach”
- „Poświęciłam wszystko, by wspierać karierę męża. W ramach wdzięczności usłyszałam, że moje miejsce i tak jest w kuchni”
- „Córka mnie wyśmiała, bo na starość założyłam biznes. Zazdrości, że po moje ciasto czereśniowe ustawiają się kolejki”