Reklama

Poznaliśmy się w bibliotece. Tak banalnie, a tak pięknie. Ja szukałam „Procesu” Kafki dla jednej z moich klas, on miał w ręce trzy książki o JavaScript. Zapytał, czy może pomóc – myślał, że się zgubiłam w dziale informatycznym. Uśmiechnęłam się wtedy. Potem była kawa, długa rozmowa i ten moment, kiedy pomyślałam: „To jest poważny facet. Czuły, inteligentny, uważny. Nie muszę niczego udawać”.

Urzekł mnie

Bartek miał coś w sobie coś takiego… ciepłego. W jego obecności świat wydawał się mniej przytłaczający. Mówił, że podziwia nauczycieli, że praca z dziećmi musi być trudna i że muszę być niesamowicie silna. Kiedy to słyszałam, czułam się jak bohaterka.

Przed ślubem wszystko było idealne. W weekendy chodziliśmy na spacery po parku, gotowaliśmy razem, śmialiśmy się do łez, rozmawialiśmy godzinami o pracy, o marzeniach. Miałam wrażenie, że wreszcie spotkałam kogoś, kto naprawdę mnie widzi. Gdy się oświadczył, nie wahałam się ani sekundy.

A po ślubie zaczęły się noce bez snu. Ja wstaję o szóstej, by zdążyć do szkoły, a on spał „między projektami”, jak mówił. Najpierw myślałam: dobrze, odpoczywa po stresie, zasługuje. Ale tydzień zmienił się w miesiąc, miesiąc w kwartał. A ja w tym czasie – praca, sprawdziany, dzieci, rodzice, zebrania. Wracałam do domu wypluta. I co widziałam? Jego na kanapie, z pilotem w dłoni, w dresie i z chipsami.

Nic nie robił

Tamtego dnia wróciłam do domu około siedemnastej. Dzieciaki w klasie były wyjątkowo rozgadane, a ja nie miałam siły ich uciszać. Bolała mnie głowa. Weszłam do mieszkania i poczułam znajomy zapach – odór śmieci. Stały przy drzwiach.

Zamknęłam za sobą drzwi i przez chwilę nasłuchiwałam. Z salonu dobiegały odgłosy gry komputerowej. Bartek był w tym samym miejscu, co zawsze. Minęłam śmieci, zdjęłam buty i powiesiłam płaszcz. Poszłam do kuchni.

Na blacie leżał pusty karton po mleku, który powinien trafić do kosza. W zlewie znów piętrzyły się naczynia. Przemyłam ręce zimną wodą, otarłam twarz i oparłam się o szafkę. Miałam ochotę usiąść na podłodze i po prostu siedzieć. Dwa dni temu poprosiłam go o wyniesienie śmieci. Powiedział: „jasne”.

Zajrzałam do salonu. Bartek siedział w tej samej pozie, w której zostawiłam go rano. Kapcie, bluza, słuchawki na uszach. Ekran migał w grze. Nie spojrzał na mnie. Mijaliśmy się jak współlokatorzy. Czasem rzucił jakieś zdawkowe pytanie: „Co na obiad?”, ale nie czekał na odpowiedź.

Nie zauważał mnie

Wieczorem spakowałam walizkę w milczeniu. Wiedziałam, że jeśli zacznę mówić, to się rozkleję, a nie chciałam płakać przy nim. Chciałam, żeby widział, że nie robię tego w emocjach, że przemyślałam. Telefon zadzwonił, kiedy zapinałam torbę. Mama.

– Na długo przyjeżdżasz? – zapytała krótko, kiedy jej powiedziałam, co robię.

– Nie wiem. Na razie na trochę – odpowiedziałam i nie dodałam nic więcej.

Nie dopytywała. Mama zawsze wiedziała więcej, niż mówiła.

Zamknęłam drzwi za sobą powoli. Winda długo nie przyjeżdżała. Stałam więc w ciszy, ze wzrokiem wbitym w kafelki pod nogami. Nie chciałam być jedyną dorosłą osobą w tym małżeństwie. Nie miałam już siły go dźwigać sama.

Mama przygotowała mi pokój gościnny. Nie zadawała zbyt wielu pytań. Trzeciego dnia odwiedziła mnie koleżanka Ania. Zawsze potrafiła wyczuć, kiedy coś jest nie tak. Przyniosła czekoladę, jak wtedy, gdy płakałam po niezdanym egzaminie na studiach.

– No, to mów – zaczęła od razu. – Bo nie wierzę, że przyjechałaś do mamy, żeby odpocząć.

Potrzebowałam wsparcia

Usiadłam w fotelu i długo milczałam. Patrzyła na mnie z cierpliwością.

– On nic nie robi. Siedzi całymi dniami i gra. Śmieci, zmywanie, zakupy, wszystko na mojej głowie. Ja w pracy, on w kapciach. Mówi, że szuka pracy, ale nie szuka, po prostu nie robi nic. I nawet nie udaje, że mu przykro.

Ania pokiwała głową, jakby znała ten scenariusz.

– I ty tak po prostu wyjechałaś?

– Tak. Spakowałam walizkę i wyszłam. Nie było kłótni, nie było płaczu. Cisza. Zupełnie jak przez ostatnie miesiące.

– Kasia, ty nie jesteś jego matką – powiedziała po chwili. – Serio. To nie jest twoja rola. On jest dorosły.

Poczułam, jak coś we mnie się spina.

– Wiem, że nie jestem. Ale jak się kogoś kocha, to się chce pomóc. Wierzyłam, że to tylko przejściowe. Przecież ludzie miewają kryzysy, a to mój mąż.

– No właśnie – wpadła mi w słowo. – Mąż, nie dziecko. Naprawdę wierzysz, że on się zmieni?

Zamilkłam. Nie miałam dobrej odpowiedzi. Nie chciałam przyznać, że nie wiedziałam już, w co wierzę. Może w nic. Czułam narastającą złość na siebie, że tak długo tłumaczyłam wszystko jego zmęczeniem.

Nic się nie zmieniło

Minął tydzień, odkąd wyjechałam. Bartek odezwał się SMS-em wieczorem, kiedy akurat wyciągałam kubek z gorącym mlekiem z mikrofali. „Jak się masz?” – zaczął. „Tęsknię. Wracaj”. Patrzyłam na ten ekran długo. Przez chwilę zrobiło mi się miło, że napisał, że w ogóle zauważył moją nieobecność. Ale zaraz potem przyszła złość. Bo to wszystko? Tęsknię?

Czy on rozumie, dlaczego wyjechałam? Czy wie, że nie chodzi tylko o kilka śmieciowych worków? Przeczytałam wiadomość na głos, Ania była jeszcze w odwiedzinach.

– Romantycznie – powiedziała z ironią. – A napisał coś o śmieciach?

Parsknęłam śmiechem przez łzy.

Odpisałam mu dopiero po dwóch dniach: „Jestem u mamy. Muszę pomyśleć”. Tyle. Później długo leżałam w łóżku, analizując, co tak naprawdę mnie jeszcze trzyma w tym związku. Miłość? Lojalność? Coraz częściej myślałam, że to tylko przyzwyczajenie.

Nic nie zrozumiał

Zadzwonił późnym wieczorem. Leżałam już w łóżku, światło w pokoju było zgaszone, tylko ekran telefonu rozświetlił sufit.

– Cześć – powiedział. – Dobrze, że odebrałaś.

Milczałam chwilę, czekając, aż coś więcej powie. Ale on chyba liczył, że to ja zacznę.

– Nie mogę tak dłużej – powiedziałam w końcu. – Czuję się, jakbyśmy byli razem tylko na papierze.

– Wiem – odpowiedział cicho. – Przepraszam.

– Nie chcę przeprosin. Chcę zrozumienia. Ja cię nie zostawiłam dlatego, że cię nie kocham. Ale boję się, że tylko ja próbuję cokolwiek naprawić.

– Kasia, ja się ogarnę, obiecuję. Teraz to już naprawdę ruszy.

– To samo mówiłeś dwa miesiące temu. I trzy miesiące temu. Wiesz, czego nie chcę? Nie chcę być twoją motywacją. Chcę partnera, nie podopiecznego.

Zamilkł. Potem westchnął.

– To może daj mi jeszcze trochę czasu…

– Już dałam. Pół roku.

Nie odzywał się długo. A ja poczułam, że pierwszy raz wypowiedziałam to wszystko na głos. Głośno, spokojnie, ale bez litości.

Katarzyna, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama