Reklama

Rozwód przebiegł szybko. Sąd, kilka podpisów, uścisk dłoni, który nic nie znaczył, i koniec. Dziesięć lat życia rozpleniło się w głowie jak chwasty. Myśli o zdradzie, o tej jednej wiadomości w jego telefonie – „Tęsknię, kiedy twoja żona śpi” – nie dawały mi spokoju tygodniami. Mówił, że to nic, ale kłamstwo miało zapach, którego już nie mógł z siebie zmyć.

Reklama

Chciałam się ukryć

Spakowałam torbę, zamknęłam mieszkanie, zostawiłam klucze sąsiadce. I przyjechałam do ciotki Zosi na wieś, do domu z trzaskającymi schodami, skrzypiącymi drzwiami i zapachem starego drewna. Wiedziałam, że mnie nie wypyta, że po prostu zrobi herbatę i pozwoli mi siedzieć w milczeniu, jeśli będę tego potrzebować.

– Lena, dzieciaku… – powiedziała, kiedy otworzyła drzwi. – Schudłaś. Chodź, zrobimy coś ciepłego.

– Dzięki, ciociu… Ja po prostu... muszę się schować na chwilę.

– Tylko na chwilę? – spojrzała na mnie z uśmiechem, który znałam od dziecka.

– Na tyle, ile trzeba.

Zamieszkałam w jej dawnym z widokiem na pastwisko. Codziennie rano budziło mnie muczenie krów i śpiew ptaków. I ten nieznośny zapach siana, który z początku mnie drażnił, ale z czasem stał się dziwnie kojący. Szukałam ciszy. I może siebie.

Nie znałam się na pracy na wsi. Ale coś mnie ciągnęło do stajni, do zapachu słomy i parującego ciepła koni, które zdawały się wiedzieć więcej o świecie niż większość ludzi. Ciocia Zosia mówiła, że przyda jej się pomoc, a ja byłam gotowa spróbować czegokolwiek, byle tylko nie siedzieć i nie myśleć.

Nie radziłam sobie

Pierwszego dnia ubrudziłam spodnie już po dwóch minutach. Chciałam pomóc z sianem, ale zamiast złapać widły, potrąciłam wiadro z owsem. Przeklęłam pod nosem i usiadłam na kostce siana, próbując złapać oddech.

– To nie jest trudne, trzeba tylko chcieć – usłyszałam chłodny głos za plecami.

Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam nieznajomego mężczyznę. Wysoki, z potarganymi włosami i rękami, które mówiły, że wie, co to praca. Miał na sobie roboczą kurtkę i spojrzenie, którym mógłby wyciszyć tłum.

– Próbuję – odpowiedziałam, może zbyt ostro. – Nigdy wcześniej nie pracowałam przy koniach.

– Widać – rzucił sucho i przeszedł obok, nie zaszczycając mnie już spojrzeniem.

Poczułam, jak wzbiera we mnie coś na kształt wstydu, ale i złości. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie oceniał, zanim w ogóle zdążyłam coś pokazać. Wieczorem, przy kolacji, spytałam ciocię Zosię o niego.

– To Maciek – westchnęła, nalewając herbaty. – On tu pracuje od lat. Zamknięty w sobie. Dużo przeszedł. Nie lubi mówić o sobie, nie lubi też, jak ktoś próbuje go rozgryźć.

– Sprawia wrażenie… zimnego – przyznałam.

– Bo nie ufa ludziom. Ale to dobry chłopak. Tylko trzeba dać mu czas.

W jego spojrzeniu było coś znajomego – to samo ostrożne odsuwanie się od świata, ten sam lęk przed odsłonięciem siebie. A może po prostu zaintrygował mnie bardziej, niż chciałam to przyznać.

Intrygował mnie

Z każdym dniem czułam się tam odrobinę mniej obco. Przestałam potykać się o własne nogi, kiedy niosłam wiadra z wodą. Nauczyłam się, jak karmić konie. Pewnego popołudnia karmiliśmy konie razem z Maćkiem. Ja trzymałam worek, on nabierał paszę.

– Lubisz to? – spytałam nagle, nie patrząc na niego.

– Co? – uniósł wzrok.

– To wszystko. Konie. Pracę tutaj. Samotność.

Wzruszył ramionami.

– Ludzie ranią. Zwierzęta nie.

Przytaknęłam, choć trochę zbyt długo milczałam. On chyba to zauważył.

– Ty też uciekasz? – zapytał cicho.

– Uciekłam. Chociaż wolałabym myśleć, że po prostu się ratuję.

Wieczorem usiedliśmy na ławce przed stajnią. Opowiedziałam mu o rozwodzie, o zdradzie, o poczuciu pustki. Nie komentował, po prostu słuchał. I właśnie to było mi wtedy najbardziej potrzebne.

– Nie każdy mężczyzna chce cię zranić – powiedział w końcu. – Niektórzy po prostu chcą cię znać.

Nie odpowiedziałam. Ale poczułam, jak po raz pierwszy od miesięcy nieco łatwiej mi było oddychać.

To przyszło za szybko

Za długo żyłam w zwolnionym tempie, żeby uwierzyć, że coś może się po prostu wydarzyć naturalnie, bez dramatu, bez planu. A jednak był wieczór, którego nie potrafiłam już potem wyrzucić z głowy.

Ciepłe światło w stajni, konie spokojnie przeżuwające siano, a między nami cisza, która już nie była niewygodna, tylko gęsta od wszystkiego, czego nie powiedzieliśmy. Maciek stał oparty o drzwi, z rękami w kieszeniach.

– Myślisz czasem o powrocie do miasta? – zapytał.

– Czasem – odpowiedziałam. – Ale nie tęsknię.

– Nie musisz mi nic obiecywać. Ale ja… już się zakochałem.

W jednej chwili zrobiło mi się gorąco i zimno. Serce biło mi szybciej, ale myśli krzyczały, żeby uciekać. Nie odpowiadałam. Po prostu patrzyłam na niego, aż jego pewność zaczęła kruszeć.

– Przepraszam, jeśli to za dużo – dodał, cofając się o krok. – Nie chciałem cię przestraszyć.

Ale przestraszył. Nie dlatego, że zrobił coś złego, tylko dlatego, że jego słowa otworzyły we mnie coś, co jeszcze było poranione. Bez słowa wyszłam ze stajni i pobiegłam do swojego pokoju. Drzwi zamknęłam na klucz, jakby to miało mnie ochronić przed tym, co poczułam.

Nie byłam gotowa

Nie potrafiłam mu zaufać. Przypominałam sobie moment, gdy dowiedziałam się o zdradzie. Ten ścisk w żołądku, ta bezradność. I bałam się, że jeśli otworzę serce jeszcze raz, znów się rozsypię.

W nocy napisałam list. Krótki, ale każda litera ważyła więcej niż cała przeszłość. „Przepraszam. Nie uciekam od ciebie. Uciekam od siebie”. Zostawiłam go na stole w kuchni, razem z kluczem do stajni. I zniknęłam.

Wróciłam do miasta, choć czułam, że nie ma tam już dla mnie miejsca. Mieszkanie pachniało kurzem i starym bólem. Praca w redakcji – ta sama, ludzie – ci sami. Tylko ja inna. Niby śmiałam się z koleżankami, odpowiadałam na maile, chodziłam na lunche. Ale w środku – cisza. Inna niż ta na wsi. Ta była martwa.

Każdego dnia przypominałam sobie jego głos, który mówił, że chce mnie znać. Każda poranna kawa miała w sobie gorycz, której nie dało się osłodzić.

– Dlaczego boisz się być szczęśliwa? – zapytała mnie kiedyś Iga z pracy. – Boisz się, że znowu zaboli?

Milczałam, a potem tylko wzruszyłam ramionami. Ale w nocy, kiedy leżałam w łóżku i wpatrywałam się w sufit, odpowiedź wróciła sama. Zamiast bać się, że znów zaboli, wolę zaryzykować i sprawdzić, czy może jednak nie.

Podjęłam decyzję

Tydzień później spakowałam walizkę, tym razem mniejszą. Bez lęku, za to z nadzieją, że może nie wszystko jeszcze straciłam.

Powietrze ostre, pachnące ziemią i dymem z komina. Maciek siedział na schodach przed stajnią, w tej samej kurtce, którą miał wtedy. Gdy mnie zobaczył, nie podniósł się od razu. Tylko spojrzał.

– Wróciłam – powiedziałam cicho. – Wiem, że nie masz obowiązku mnie słuchać. Ale… muszę spróbować.

Nie odpowiedział. Wstał powoli, jakby musiał się upewnić, że to nie sen.

– Nie chcę znowu uciekać – mówiłam dalej, głos mi się łamał. – Wróciłam, bo ty jesteś moim spokojem. A ja nie chcę walczyć z czymś, co może być dobre.

Podszedł, bardzo blisko. Przez chwilę myślałam, że coś powie, zapyta, może wyrzuci mi ten list, tę ucieczkę. Ale on tylko objął mnie ramionami. Jakby to jedno przytulenie mogło uleczyć wszystko, co się rozpadło.

– Bałem się, że już nie wrócisz – powiedział w końcu. – Ale czekałem.

I wtedy wiedziałam, że dobrze zrobiłam.

Reklama

Lena, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama