„Po 60. zostałam wdową, więc zagięłam haka na krzepkiego hydraulika ze spółdzielni. Dojrzałe kobiety też mogą uwodzić”
„Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące i zaprosiłam pana Wiesława na kawę. Później było wyjście na lody, zakup nowej uszczelki do mojej kuchni w markecie budowlanym i niedzielny obiad. Jestem przekonana, że szybko wpadnie w moje sidła”.

- listy do redakcji
Byliśmy małżeństwem czterdzieści lat. Wyszłam za mąż młodo, bo miałam zaledwie dziewiętnaście wiosen. Zbyszek był o sześć lat starszy i dużo poważniejszy ode mnie. Ale naprawdę się uzupełnialiśmy. Ja wnosiłam do naszego małżeństwa uśmiech, spontaniczność i odrobinę szaleństwa, a on rozwagę. Podczas gdy ja nie miałam głowy do pamiętania terminów czy rachunków, on miał wszystko dokładnie wyliczone i spisane. Jednak beze mnie na pewno byłoby mu strasznie nudno. To ja rozkręcałam wszystkie rodzinne imprezy, dbałam o nasze kontakty ze znajomymi i organizowałam niezapomniane ogniska na letniej działce.
Tworzyliśmy zgrane małżeństwo
Przez lata byliśmy naprawdę szczęśliwi. Nie było lekko, bo musieliśmy dorabiać się od podstaw. Jednak wspólnie zamieniliśmy jednopokojowe mieszkanko na przestronne M4, komfortowo je urządziliśmy, wyremontowaliśmy niewielki domek na działce po dziadkach mojego męża, gdzie jeździliśmy na weekendy i rodzinne wakacje. Dzieci poszły na swoje, doczekaliśmy się czwórki wnuków.
– Na emeryturze spełnimy nasze młodzieńcze marzenia, na które nigdy nie było czasu – śmiałam się, gdy mąż właśnie miał odchodzić ze swojego zakładu, w którym przepracował długie lata. – Wreszcie znajdziemy czas na wycieczki rowerowe, zapiszemy się na zajęcia do osiedlowego domu kultury, będziemy chodzić na basen. Może nawet uda się nam pojechać do Włoch. Agatka twierdzi, że sama wykupi nam wycieczkę do Rzymu – planowałam.
– A gdzie tam nam starym tułać się po świecie? To dla młodych, dla naszych dzieci, wnuków, a nie dla nas. Przecież my nawet nigdy nie lecieliśmy samolotem – Zbyszek nieco marudził po swojemu, ale doskonale wiedziałam, że go namówię i nasza starość będzie pełna radości.
Zostałam sama na stare lata
Jednak nic z tego się nie udało. Minęło zaledwie kilka miesięcy jego wyczekanej emerytury, gdy okazało się, że jest chory. Zasłabł podczas wyjazdu z kolegą na ryby. Jedne badania, drugie, kolejne. Okazało się, że ma poważne problemy z sercem. No tak, mój mąż przez lata o siebie nie dbał. Wydawało mu się, że wiecznie będzie miał siły dokładnie takie same, jak w młodości. Nie chodził do lekarza, nie robił okresowych badań.
– Nie będę kłamać – jest dość ciężko – lekarz zawiesił głos, po czym wymienił dolegliwości męża. – To jednak jeszcze nie wyrok. Porobimy wszystkie badania, wdrożymy leczenie – dodał, widząc moją przerażoną minę.
Leczenie jednak nie pomogło. Zbyszek pewnego dnia miał zasłabł i już się nie obudził. Tego dnia był akurat umówiony na wizytę u kardiologa. Czy to nie przewrotność losu? Znalazła go nasza córka, która przyjechała zawieźć ojca do lekarza.
I tak zostałam sama. Nie spodziewałam się, że w wieku niecałych sześćdziesięciu lat będę wdową. Miałam tyle planów. Chciałam razem z mężem przeżywać drugą młodość, spełniać marzenia, cieszyć się sukcesami dzieci, patrzeć z dumą na rosnące wnuki. Teraz z tym wszystkim zostałam sama.
Bardzo tęskniłam za mężem
Początkowo naprawdę się załamałam i straciłam swój zwyczajowy optymizm. Przy życiu utrzymywała mnie jedynie praca. Byłam szkolną bibliotekarką i teraz nie wyobrażałam sobie, że właśnie zbliża się emerytura.
– A co ja niby będę robić w domu? Zbyszka już nie ma przy mnie, dzieci są daleko. Tylko Agatka mieszka w tym samym mieście, ale ona ma swoje sprawy. Mają małe dziecko, spłacają kredyt, wciąż są zabiegani. Nie mogę przecież siedzieć jej na głowie – żaliłam się swojej współpracowniczce, Krysi, układając książki na półce.
– No daj spokój Danusiu, przecież od dawna planowałaś tę emeryturę. Zresztą, ja też chętnie przeszłabym razem z tobą, ale brakuje mi jeszcze dwóch lat. Kocham naszą szkołę, dzieciaki i bibliotekę, ale to miejsce się zmienia. Teraz wszystko robi się elektronicznie, powoli przestałam już nadążać za kolejnymi zmianami. I wiesz co? Najgorsze jest to, że wcale nie mam ochoty uczyć się wszystkich tych nowości. Dawniej to miejsce tętniło prawdziwym życiem, a teraz dzieciaki przychodzą tutaj głównie, żeby pograć na komputerze podczas przerw.
Krystyna miała rację. Nasza biblioteka potrzebowała zmian, żeby na nowo stać się centrum szkolnego życia. Potrzebny był ktoś młody, obyty z tymi wszystkimi technologiami, ale i z energią, którą będzie potrafił przyciągnąć dzieciaki.
Jeszcze wahałam się w obawie, że nie będę potrafiła ułożyć sobie życia w domu, bez pracy. Ale pewnej nocy przyśnił mi się Zbyszek. Był ubrany w kolorowy dres, na głowie miał czapkę z daszkiem, a na nogach trampki. Mój poważny mąż, który większość czasu spędzał w garniturze, a koszulę zakładał nawet na wyjścia ze znajomymi, w takim wydaniu wydał mi się bardzo dziwny. Ale on uśmiechał się do mnie. „Spełniaj nasze marzenia, pamiętaj. Nie porzucaj ich” – usłyszałam szept w swojej głowie i gwałtownie się obudziłam, spoglądając w pierwsze promienie słońca zaglądające do sypialni.
Spojrzałam na zegarek wskazujący dokładnie szóstą. To właśnie o tej godzinie przez długie lata budziłam Zbyszka do pracy. Pomyślałam, że to znak z góry.
Zaczęłam korzystać z życia na emeryturze
Tego dnia postanowiłam, że przechodzę na emeryturę i nie pozwolę, żeby okrutny los pokrzyżował mi plany. Mąż nie żyje, ale bardzo chciałby, żebym ja pozostała taka jak byłam dawniej. Wesoła, pełna energii i wierząca, że czeka mnie jeszcze wiele dobrego.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Odnowiłam stare znajomości i okazało się, że jedna z moich dawnych przyjaciółek, Olga, również jakiś czas temu została wdową. Zaczęłyśmy częściej się umawiać. Nawet wspólnie zapisałyśmy się na basen i aerobik dla seniorów. Sprawdziłam również propozycje zajęć w osiedlowym domu kultury i okazało się, że mają sporo do zaoferowania. Wieczorki literackie, spotkania ze znanymi autorami i podróżnikami, a nawet sobotnie wycieczki w ciekawe miejsca w naszej okolicy. Na nowo ułożyłam swoją codzienność i wcale się nie nudziłam.
– Miałaś rację. Wystarczy chcieć coś zmienić, a życie samo podsuwa pomysły – tłumaczyłam Krystynie, z którą umówiłam się pewnego piątku w nowej kawiarni otworzonej blisko mojej dawnej szkoły.
– Oczywiście, że tak. Jeszcze nieco ponad rok i też przechodzę na emeryturę. Już planujemy z Andrzejem pielgrzymkę do Częstochowy i wyjazd do Kazimierza nad Wisłą. Wyobraź sobie, że kiedyś byliśmy tam na wycieczce, jeszcze jako narzeczeństwo. I od tego czasu nie udało się nam wędrować dawnymi ścieżkami. Zawsze było coś ważniejsze. Praca, dom, dzieci, opieka nad starzejącymi się rodzicami. Teraz obiecaliśmy sobie, że to nadrobimy – Krysia upiła łyk kawy z pianką i podsunęła mi talerzyk z ciastkiem, które wybrała. – Spróbuj, to ich specjalność, polonistka mówiła, że jest przepyszne.
Wtedy przypomniały mi się moje dawne plany. Moje i Zbyszka. Zrobiło mi się nieco smutno. Przez chwilę pozazdrościłam Krystynie Andrzeja i możliwości, które daje im jeszcze życie. W mojej głowie nieśmiało zaczęła kiełkować pewna myśl. A gdybym tak kogoś poznała? W końcu dopiero mam sześćdziesiąt jeden lat i przy dobrych wiatrach może być jeszcze ponad dwadzieścia lat życia przede mną. Ale to były tylko takie luźne plany. Bo niby gdzie miałabym szukać drugiej połówki na stare lata?
Odwiedził mnie przystojny hydraulik
Minął jakiś miesiąc, gdy okazja nadarzyła się w najmniej oczekiwanym momencie. Otóż zepsuła mi się spłuczka. Wcześniej takimi rzeczami zajmował się Zbyszek. Nie chciałam zawracać głowy córce i zięciowi, dlatego zadzwoniłam do spółdzielni i zamówiłam wizytę hydraulika.
Fachowiec miał przyjść około piętnastej, jednak się nie pojawił. Byłam przekonana, że coś mu wypadło albo zwyczajnie nie wyrobił się ze wszystkimi pracami i przyjdzie jutro. Jakież było moje zdziwienie, gdy dobrze po dwudziestej usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Dobry wieczór, przepraszam, że tak późno, ale niedaleko pani bloku była duża awaria w piwnicy i musieliśmy ją usunąć. To co się stało z tą spłuczką? – szpakowaty mężczyzna uśmiechał się do mnie od ucha do ucha.
Wiesław nie tylko wymienił tę nieszczęsną spłuczkę, ale i zostawił mi swój numer telefonu.
– To na wypadek awarii. Zawsze dobrze mieć kontakt do fachowca – mrugnął okiem.
I wtedy podjęłam swój chytry plan. Zwłaszcza, że pan Wiesiek zwierzył mi się, że jego żona nie żyje od pięciu lat, dzieci mieszkają za granicą, a on jest bardzo samotny.
– To dlatego jeszcze nie odszedłem ze spółdzielni. Mógłbym już być na emeryturze, ale co ja będę robił sam w domu całymi dniami? Tutaj przynajmniej mam kolegów, człowiek jest między ludźmi, zawsze pozna kogoś miłego – zawiesił znacząco głos.
Szczęściu trzeba pomagać
Postanowiłam kuć żelazo póki gorące i zaprosiłam go na kawę do tej kafejki pod szkołą, w której zawsze umawiam się z Krystyną. Później było wyjście na lody, zakup nowej uszczelki do mojej kuchni w markecie budowlanym i niedzielny obiad.
Tak, tak, macie rację. Postanowiłam zagiąć parol na Wiesława. Jestem przekonana, że ani się spostrzeże, a owinę sobie go wokół palca. Wiesiek już twierdzi, że od lat nie jadł takich dobrych zrazików i sernika z rodzynkami.
Cóż, jestem zdania, że szczęściu trzeba pomóc, a przystojny pan hydraulik przyda mi się nie tylko podczas kolejnej awarii. W końcu nie tylko młodym wolno flirtować, prawda?
Danuta, 61 lat
Czytaj także:
„Częściej obchodziłam Dzień Teściowej niż Dzień Kobiet. Synowa myśli, że jestem już tylko maszynką do pilnowania wnuków”
„Mam 65 lat i dużo młodszego kochanka. Sąsiadki patrzą krzywo, ale to nie moja wina, że chłopcy lubią bogate emerytki”
„W sanatorium rozkwitłam jak wiosenny tulipan. Ta wiosna uczuć skończyła się jednak, zanim w ogóle na dobre się zaczęła”