Reklama

Przychodzi taki czas, że dzieci muszą zaopiekować się rodzicami. Gdy Daniel powiedział, że chciałby, żeby jego rodzice zamieszkali w naszym domu, nie protestowałam. Teściowie już wtedy byli w zaawansowanym wieku i choć nie narzekali na swoje zdrowie, w każdej chwili mogło się to zmienić. Gdybym wiedziała, na co się piszę, ugryzłabym się w język. Nie po to budowałam dom, żeby żyć pod czyjąś dyktaturą. Mąż wreszcie dostał ode mnie ultimatum – albo znajdzie im przyjemny dom opieki, gdzie ludziom płacą za użeranie się ze zgryźliwymi staruszkami, albo ja sama pakuję manatki.

Z teściami żyłam w zgodzie

Teściowie nigdy nie byli mi szczególnie bliscy, mimo że swoich rodziców pochowałam jeszcze zanim pobrałam się z Danielem. Nie zabiegałam o ich aprobatę, a oni wyraźnie dawali mi do zrozumienia, że tylko mnie tolerują. Nie mogę jednak powiedzieć, że panowała między nami niezgoda.

Nigdy w żaden sposób nie utrudniali mi życia, a to już coś. Kilka moich koleżanek naprawdę źle trafiło z teściami i sporo nasłuchałam się, jaki koszmar przeżywają. Ja nie miałam tego problemu. Można powiedzieć, że nasze stosunki były neutralne – ani bliskie i zażyłe, ani dalekie i chłodne. Jakoś tolerowaliśmy się wzajemnie. To mi wystarczyło do szczęścia, tym bardziej, że widywałam ich tylko od święta.

Po ślubie przeprowadziliśmy się na Podlasie. Zawsze marzyliśmy o tym, by mieszkać w zacisznej, spokojnej okolicy. Nie narzekaliśmy na finanse. Stać nas było, by na sporej działce postawić niemały dom. Mieliśmy plan zapełnić go dziećmi, ale los bywa przewrotny. Ledwo donosiłam pierwszą ciążę. Dzięki Bogu, Gabrysia urodziła się zdrowa, ale lekarz wyraźnie zaznaczył, że nie powinnam myśleć o kolejnych dzieciach. Posłuchaliśmy. W końcu utrata dziecka to największy koszmar, jaki może przydarzyć się każdemu rodzicowi.

Rozważaliśmy, czy nie byłoby dobrym wyjściem sprzedać dom. Przeprowadzka do mniejszego lokum wydawała się rozsądnym posunięciem, ale za bardzo przywiązaliśmy się do tego miejsca. Postanowiliśmy zostać, mimo że marnowało się sporo przestrzeni. Przestrzeni, która niebawem miała się nam przydać.

Spodobał mi się pomysł męża

Jakieś siedem lat temu Daniel zaczął częściej odwiedzać rodziców. Nie dziwiło mnie to. Byli już w zaawansowanym wieku i mimo że cieszyli się dobrym zdrowiem, mój mąż chciał im pomagać, kiedy tylko mógł. W końcu doszło do tego, że bywał u nich w każdy weekend. Czasami jeździliśmy całą rodziną, ale nie zawsze mieliśmy taką możliwość. Gabrysia chodziła już do szkoły i miała obowiązki. Poza tym prowadziliśmy firmę, której ktoś musiał doglądać. Dla nas obojga było jasne, że to nie może trwać wiecznie.

– A co byś powiedziała, gdybyśmy sprowadzili rodziców do nas? – zaproponował pewnego dnia.

Zastanowiłam się nad tym przez dłuższą chwilę i uznałam, że to ma sens. Nawet po urządzeniu gabinetu i zaaranżowaniu domowej siłowni, mieliśmy dwa wolne pokoje, które stały się rupieciarnią. Mieliśmy dość miejsca, by wszystkim żyło się komfortowo, a dzięki temu Daniel nie musiałby co weekend pokonywać prawie ośmiuset kilometrów.

– A wiesz... to chyba całkiem niezła myśl – przyznałam. – Myślisz, że się zgodzą?

– Tak mi się wydaje. Mama non stop narzeka, że za rzadko widuje wnuczkę. Gdyby się przeprowadzili, przez cały czas miałaby ją pod ręką. Poza tym gołym okiem widać, że oboje mają coraz mniej sił. Doskonale zdają sobie sprawę, więc myślę, że dostrzegą plusy tej sytuacji.

Nic nie zapowiadało koszmaru

Kilka dni później pojechaliśmy do nich z wizytą. Podczas obiadu, Daniel przedstawił swój pomysł.

– Właściwie to sami chcieliśmy wam to zaproponować – przyznała teściowa.

– Macie taki wielki dom. Przecież znajdzie się tam dla nas miejsce. Wszystkim nam będzie żyło się lepiej – dodał teść.

Myślałam, że nie przyjmą tej propozycji zbyt dobrze. Starych drzew się nie przesadza, głównie dlatego, że wcale nie chcą być przesadzane. Im jednak spodobała się ta myśl. „I dobrze. Grunt to zgoda” – pomyślałam. Nie spodziewałam się, że to będzie jedna z najgorszych (a być może nawet najgorsza) decyzji, jakie w życiu podjęłam.

Przeprowadzenie Grażyny i Henryka zajęło nam kilka tygodni. Szybko zainstalowaliśmy staruszków w nowym miejscu. Postanowiliśmy, że jeden pokój przeznaczymy na sypialnię dla nich, a drugi – na pokój dzienny. Oczywiście, cały dom był do ich dyspozycji, ale zależało nam, by każdy czuł się swobodnie i miał swój kąt.

Teściowie bardzo szybko poczuli się u nas jak u siebie. Leśna okolica bardzo dobrze na nich działała. Sami przyznali, że śpią lepiej i zdrowiej niż w mieście. Grażyna pomagała mi w pracach domowych, choć wcale jej o to nie prosiłam. Uznałam jednak, że nie ma sensu czegokolwiek jej zabraniać. Każdy człowiek chce czuć się potrzebny, to całkowicie naturalne. Razem z mężem byliśmy szczęśliwi, że wszystko układa się, jak należy.

Teściowa poczuła się gospodynią

Nie miałam nic przeciwko temu, że teściowie czują się w naszym domu jak u siebie, ale z czasem zauważyłam, że to oni zaczynają traktować mnie jak gościa, w dodatku niezbyt mile widzianego. Grażyna próbowała się szarogęsić. Chciała... właściwie to nie, ona wręcz żądała, bym konsultowała z nią każdą decyzję. Chciałam wymienić kanapę w salonie – teściowa musiała zaakceptować mój wybór. Próbowałam zawiesić nowe firanki – musiały się jej spodobać. Nie wtrącałam się do wystroju ich pokoi. Mogli je urządzać wedle uznania, ale nie mogłam pozwolić, by mówiła mi, co wolno mi robić w moim własnym domu.

– Gdzie podział się obraz, który wczoraj powiesiłam w salonie? – zdziwiłam się pewnego dnia po powrocie z pracy.

Zdjęłam to szkaradztwo. Nie pozwolę, by coś tak ohydnego wisiało w domu.

– Szanuję twoje zdanie, mamo, ale przecież nie powiesiłam go u ciebie – zauważyłam. – Chciałabym, żeby wrócił na swoje miejsce.

– To niemożliwe – powiedziała zarozumiałym tonem.

– A to niby dlaczego?

– Bo wyrzuciłam tę paskudę do śmieci.

– Jak mogłaś tak zrobić? Nawet nie chodzi mi o to, że wydałam na to dzieło kilka tysięcy. Ja naprawdę nie widzę konieczności konsultowania z tobą każdej mojej decyzji. Nie chciałabym, żeby to się powtórzyło – próbowałam jej spokojnie tłumaczyć swoje zdanie.

– Jeżeli tak bardzo przygniata cię bieda, to oddam ci pieniądze za to coś – wyzłośliwiała się.

– Dobrze wiesz, mamo, że nie chodzi mi o pieniądze, a o szacunek – zaznaczyłam.

To było ledwie preludium. Z każdym kolejnym miesiącem Grażyna pozwalała sobie na coraz więcej. Krytykowała mnie na każdym kroku. Pół biedy, gdy robiła to przy mężu. Ta żmija nie gryzła się w język nawet przy Gabrysi. Jak można przy dziecku podważać autorytet matki? Jakim trzeba być człowiekiem?

Mało nie wpadłam w szał, gdy pewnego dnia teściowa kazała teściowi wyrwać wszystkie róże, które były moim oczkiem w głowie, i postawić skalnik na miejscu, na którym rosły. Prawie ją pogryzłam, gdy przyniosła mi do domu kota. Doskonale wiedziała, że Nero, nasz owczarek niemiecki, nie toleruje sierściuchów. Tymczasem jak gdyby nigdy nic zażądała, żebym zamknęła swojego pupila w kojcu. Wierzcie mi, takich sytuacji było mnóstwo.

Wreszcie nie wytrzymałam

Moja cierpliwość wyczerpała się po jakiś pięciu latach. Teściowa najwyraźniej wmówiła sobie, że to ona rządzi w moim domu, bo zaczęła wychowywać mi córkę. Wróciłam z pracy i jak zawsze w pierwszej kolejności udałam się do pokoju córki, by zapytać, jak jej minął dzień. Gabrysia leżała na łóżku i zanosiła się płaczem. Przeczucie podpowiadało mi, że to sprawka teściów.

– Co się stało, skarbie? – zmartwiłam się. – Coś w szkole?

– Nie, chodzi o dziadków. Babcia pocięła wszystkie moje spódniczki, a dziadek zabrał mi komputer – wyznała.

– Nie płacz, kochanie. Za chwilę to wyjaśnię – zapewniłam ją.

Od razu udałam się do pokoju Grażyny i Henryka. Weszłam bez pukania. Byłam zbyt wściekła, by myśleć o uprzejmościach.

– Co tu zaszło, gdy mnie nie było? Czekam na wyjaśnienia! – zażądałam.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała Grażyna i uśmiechnęła się przebiegle.

– A mi się wydaje, że masz. Podobno zniszczyliście ubrania Gabrysi i zabraliście jej komputer.

– Ach, to o tym mówisz. Tak, zrobiliśmy to – powiedziała, jakby nie stało się nic wielkiego.

– Wciąż czekam na wyjaśnienia.

– A co tu wyjaśniać? – zaśmiała się. – Uznaliśmy, że dziewczyna w jej wieku nie może tak się ubierać i ślęczeć całymi dniami z nosem w ekranie. Ktoś musi zająć się tym dzieckiem, jeżeli ty nie potrafisz.

– Dla twojej informacji, Gabrysia nie ubiera się niestosownie, a komputer służy jej przede wszystkim do nauki. A jeżeli jeszcze raz zarzucisz mi, że nie potrafię wychować własnego dziecka, nie ręczę za siebie!

Przesadzili, więc muszą się wyprowadzić

Gdy Daniel wrócił do domu, powiedziałam mu o wszystkim, ale zbagatelizował sprawę.

– Donatko, ze starszymi ludźmi czasami trzeba postępować jak z dziećmi. Na niektóre sprawy po prostu musimy przymykać oko – stwierdził.

Na nic nie zamierzam przymykać oczu, zwłaszcza gdy ta jędza krzywdzi moje dziecko. Mąż dostał ultimatum. Albo jego rodzice wyniosą się stąd do domu opieki lub gdziekolwiek indziej (niewiele mnie to obchodzi), albo zabieram Gabrysię i wynoszę się z domu.

Po długiej rozmowie w końcu przyznał mi rację. Ma miesiąc na spełnienie mojego żądania, bo to nie jest żadna prośba. Jeżeli tego nie zrobi, przekona się, że nie blefuję.

Donata, 42 lata

Czytaj także:
„Córka twierdziła, że modne ciuchy kupuje w lumpeksie. Myślałam, że jest zaradna, a ona zdobywała kasę podstępem”
„Na strychu teściowej natknęłam się na jej największą tajemnicę. Pociągnęłam ją za język, ale nie przyznałam się mężowi”
„Po śmierci ojca mama stroi się w pstrokate kiecki, a cała wieś huczy od plotek, bo to nie wypada. Powinna cierpieć”

Reklama
Reklama
Reklama