Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie toczy się na automacie. Rano – budzik o 6:15. Dzieci – młodszy do przedszkola, starsza do podstawówki. Szybkie śniadanie, kanapki, „mamo, gdzie jest mój plecak?”, „mamo, on znowu zabrał moją opaskę!”. Potem biegiem do metra, tłok, ludzie wpatrzeni w telefony. I w końcu biuro – open space, jasne światło, kawa, maile. Kolejne osiem godzin życia, które odklepuję jak zadanie do wykonania. Wracam – zakupy, lekcje, kolacja, bajka na dobranoc. I tak w kółko.

Mąż, Adam, jest... kochany, spokojny

Ale jakby odklejony. Jakbyśmy przez ostatnie lata zamienili się z małżeństwa w sprawnie działający zespół zarządzający gospodarstwem domowym. Mam trzydzieści sześć lat, stabilną pracę w dużej firmie. Dzieci zdrowe, mąż wierny, dom czysty, rachunki opłacone. I tylko ja czasem się gubię. Czasem, w tych cichych chwilach – kiedy dzieci już śpią, a Adam przegląda wiadomości na tablecie – nachodzi mnie pytanie: to już? To tak ma wyglądać reszta mojego życia?

Nie mówię tego na głos. Bo komu? Przyjaciółka? Rozwiedziona. Siostra? Młodsza, wolna i szczęśliwa. Mama? Z pokolenia kobiet, które nie pytały „czy jestem szczęśliwa?”, tylko „czy zrobiłam obiad?”.

Wszystko zmienia się, kiedy do naszej firmy przychodzi nowy dyrektor działu – Igor. Przedstawiono go na porannym spotkaniu. Wysoki, szczupły, w ciemnym garniturze. Sztywny. Powściągliwy. Jednym spojrzeniem uciszył sześćdziesiąt osób w sali konferencyjnej. Ale gdy mnie minął – spojrzał. Tak prosto, tak długo, że poczułam się naga. Zignorował wszystkich, a mnie zatrzymał spojrzeniem na trzy sekundy za długo.

– Nowy szef? Jak z mafii – parsknęła Magda, koleżanka z sąsiedniego biurka. – Słyszałam, że go przenieśli z zagranicy. Nikt nie wie, skąd dokładnie.

– Nie wydaje ci się… dziwny? – spytałam, próbując zbagatelizować to, co naprawdę chciałam powiedzieć: że nie mogłam o nim przestać myśleć.

– Dziwny, przystojny, tajemniczy… No wiesz, w serialach z takich robią kochanków – mrugnęła do mnie. – Ale ty przecież grzeczna pani domu, nie?

Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko, wróciłam do komputera. A gdzieś głęboko w środku, niepokojąco mocno, coś drgnęło.

Nie minęło wiele czasu, zanim zrozumiałam, że Igor nie jest tylko szorstki. Był wymagający. Rzucał krótkie polecenia, nie wdawał się w zbędne tłumaczenia. Niby wszystko zgodnie z procedurami, ale w jego obecności czułam się jak uczennica przy tablicy – każda pomyłka kosztowała mnie za dużo nerwów. Mimo to, z jakiegoś powodu nie chciałam, by ktoś inny mnie poprawiał. Tylko on. Tylko on miał prawo widzieć moje potknięcia. I tylko jemu zależało, bym była lepsza. Tak to sobie tłumaczyłam.

Z czasem tych interakcji było coraz więcej. Zlecał mi trudniejsze zadania, komentował raporty, które wcześniej przechodziły przez kilka rąk. Zawsze powściągliwy, ale uważny. Czułam jego wzrok na sobie, nawet kiedy udawałam, że skupiam się na Excelu. Zaczęłam nosić bardziej dopasowane rzeczy, choć nigdy bym się do tego nie przyznała. Codziennie rano wybierałam bluzkę z myślą: a jeśli dziś znowu mnie wezwie?

Pewnego czwartku zostaliśmy w pracy po godzinach. Magda już wychodziła, rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Znowu razem? Może powinniście już dostać wspólną wizytówkę.

– Muszę tylko dokończyć tabelę dla niego – wzruszyłam ramionami, udając, że nie wiem, o co jej chodzi.

Igor siedział w swoim gabinecie. W końcu otworzył drzwi.

– Kinga, masz chwilę?

Weszłam. Gabinet był chłodny, bezosobowy, ale teraz, w półmroku, wyglądał inaczej. Cisza była cięższa niż zwykle.

– Sprawdzałam ostatni raport od działu finansów. Znalazłam kilka nieścisłości. – Podałam mu dokument. – Chciałam, żeby pan rzucił okiem.

Igor. Już ci mówiłem.

Usiadłam naprzeciwko. Zerknął na mnie, a potem na dokumenty.

– Dobrze to przygotowałaś.

– Staram się.

Zapadła cisza. Patrzyłam na niego, na jego dłoń przesuwającą się po marginesach kartki.

– Pracujesz tu długo?

– Dziesięć lat.

– I nie miałaś nigdy ochoty rzucić tego wszystkiego?

Zaskoczył mnie. Nie był to typ pytań, które zadawał wcześniej.

– Miewam. Ale mam dzieci. Męża. Kredyt.

– To nie znaczy, że nie możesz chcieć czegoś innego.

Spojrzałam na niego uważnie

Był poważny, ale w oczach miał coś, czego wcześniej nie widziałam. Nie odwróciłam wzroku. Przez chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy. Dłużej niż wypada. Pomyślałam wtedy, że jeśli teraz nie wstanę, coś się zmieni.

– To wszystko, Igor. Prześlę poprawioną wersję rano.

Wstałam, ale nie od razu ruszyłam do drzwi. Jego spojrzenie mnie zatrzymało.

– Dobrze się z tobą pracuje, Kinga.

Uśmiechnęłam się, choć czułam, jak drży mi dłoń, gdy sięgałam po klamkę.

W drodze do domu powtarzałam sobie, że przecież nic się nie stało. Ale czułam, że to była granica. I że oboje ją właśnie zobaczyliśmy.

To był jeden z tych wieczorów, które zaczynają się jak każde inne. Praca przeciągnęła się, Igor poprosił, żebym została chwilę dłużej. Znów chodziło o jakiś projekt. Siedzieliśmy razem w salce konferencyjnej, przeglądając dane na jego laptopie.

Było cicho. Tak cicho, że słyszałam, jak zegar na ścianie odmierza minuty. Jego ramię co jakiś czas ocierało się o moje. Coraz mniej mówiliśmy o pracy. Zaczęliśmy rozmawiać o książkach, o podróżach, o miejscach, w których chcielibyśmy się zgubić.

– Masz czasem wrażenie, że coś ci umyka? – zapytał nagle.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego spojrzałam na niego. Był blisko. Za blisko.

– Czasem myślę, że wszystko, co ważne, już się wydarzyło – wyszeptałam.

Nie wiem, kto zrobił pierwszy krok. Czy to ja, czy on pochylił się o milimetr za bardzo. Ale w pewnym momencie nasze usta się spotkały. Bez słowa. Bez ostrzeżenia. I nie było już odwrotu. Pocałunek był cichy, głęboki, nieśpieszny. Jakbyśmy oboje bali się, że się obudzimy.

Nie poszłam tego wieczoru do domu od razu. Siedzieliśmy w jego gabinecie, przy zgaszonym świetle, a świat za oknem dawno zasnął. Później wszystko działo się szybko. Samochód, hotel, pokój z numerem, którego nigdy nie zapamiętałam. Czułam jego dłonie, jego ciepło, jego szept przy uchu. Nie było strachu. Tylko dziwna, rozdzierająca potrzeba, żeby być przy nim.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Bez niego. W pokoju było zimno, w głowie szum.

W lustrze zobaczyłam kobietę, której nie znałam

A może właśnie poznałam ją naprawdę. Wracając do domu, miałam ochotę zniknąć. Zetrzeć z siebie wszystko, co się wydarzyło. Ale kiedy przekroczyłam próg, zobaczyłam dzieci oglądające bajki i Adama krzątającego się w kuchni. Uśmiechnął się do mnie, jakby nic się nie zmieniło. I może faktycznie nic nie zauważył. Ale ja już byłam kimś innym.

Romans trwał. Spotykaliśmy się w hotelach, w wynajętych mieszkaniach, czasem w jego aucie. Każde spotkanie było intensywne, każde niosło za sobą więcej tęsknoty niż ulgi. Czułam się rozdarta. W pracy uciekałam wzrokiem, ale kiedy zostawaliśmy sami, nie potrafiłam się powstrzymać. Igor był inny niż Adam. Milczał, kiedy Adam zagadywał. Dotykał, kiedy Adam był już tylko obecnością.

Zaczęłam się spóźniać do domu. Adam pytał, ale bez wyrzutów.

– Pracujesz za dużo – mówił. – Może powinnaś trochę zwolnić.

Nie miałam odwagi mu odpowiedzieć, że nie umiem. Że gubię się w tym, co robię. Że moje życie rozdwaja się na dwa zupełnie obce światy.

Pewnego wieczoru, po kolejnej nocy z Igorem, leżeliśmy na łóżku. Cisza była cięższa niż kiedykolwiek.

Myślisz, że to ma sens? – zapytałam.

– Nie wiem – odpowiedział. – Ale nie potrafię przestać.

Spojrzałam na niego. Nie widziałam w jego oczach odpowiedzi. Tylko ten sam niepokój, który nosiłam w sobie od tygodni.

Zaczęło mnie to przerastać. Kiedyś potrafiłam oddzielić te dwa światy – dom i Igora. Praca i rodzina były jak dwie strony tej samej monety, ale nie stykały się. Teraz zaczynały się przenikać. Mąż patrzył na mnie uważniej. Dzieci częściej powtarzały, że jestem smutna. Pewnego wieczoru córka zapytała:

– Mamo, dlaczego już się nie śmiejesz?

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Przytuliłam ją tylko i poczułam, że pęka mi coś w środku.

Igor był coraz bardziej obecny w mojej codzienności. Znał mnie już nie tylko z raportów i danych. Wiedział, czego się boję, czego pragnę. Ale nie znał moich dzieci, nie znał Adama. A mimo to chciał więcej.

– Może powinnaś coś zmienić – powiedział pewnego wieczoru, kiedy znów zostaliśmy sami w jego gabinecie. – Wiem, że to nie jest łatwe. Ale tak nie da się żyć.

Spojrzałam na niego. Był zmęczony, równie zagubiony jak ja. Wcale nie silny i nieprzenikniony, jakim go znałam na początku. Wiedziałam, że nie mogę dalej ciągnąć tej gry. Niszczę wszystkich – jego, siebie, Adama, dzieci. A mimo to było mi potwornie trudno.

Tego dnia wróciłam do domu później niż zwykle. Adam już spał, w salonie paliła się tylko mała lampka. Usiadłam na kanapie i przez długi czas patrzyłam w ciemność. Rano wstałam wcześniej. Zrobiłam dzieciom śniadanie, zawiązałam im szaliki, pocałowałam w czoła. Potem ubrałam się i pojechałam do pracy, choć wiedziałam, że nie zostanę tam długo.

Zebrałam swoje rzeczy. Napisałam krótkiego maila do działu HR z wypowiedzeniem. Umówiłam się na rozmowę z szefem. Weszłam do jego gabinetu z bijącym sercem. Igor siedział przy biurku, jak zwykle skupiony, ale gdy mnie zobaczył, zbladł.

– Odchodzę – powiedziałam cicho, zanim zdążył się odezwać.

– Kinga… – zaczął, ale przerwałam mu.

– Nie mogę tak dłużej. Dla ciebie to może być tylko romans. Dla mnie – wszystko się sypie. Moja rodzina, dzieci, ja sama. Muszę spróbować to uratować, zanim będzie za późno.

Wstał. Podszedł do mnie powoli. Przez chwilę staliśmy naprzeciw siebie. Nie dotknął mnie. Nie próbował zatrzymać. Tylko spojrzał, tak jak wtedy, na samym początku. W jego oczach nie było już chłodu. Tylko żal.

– Nie prosiłem cię, żebyś została, bo wiem, że nie mogę tego zrobić – powiedział cicho. – Ale chciałem.

Skinęłam głową. Nie chciałam płakać, ale łzy cisnęły mi się do oczu. Wyszłam z gabinetu, nie oglądając się za siebie.

Tamtego dnia, w drodze do domu, miałam poczucie pustki. Ale też ulgi. Pierwszy raz od wielu tygodni nie musiałam niczego ukrywać. Wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną. Ale wiedziałam też, że wracam.

Minął rok. Życie powoli wróciło na swoje tory, choć nie było już takie samo. Odeszłam z firmy, przez kilka miesięcy byłam na zwolnieniu. Terapia – wspólna i osobna – pomogła nam z Adamem się dogadać, choć bliskość nie wróciła od razu. Dzieci przestały pytać, dlaczego płaczę w łazience. Znów śmialiśmy się przy kolacji, choć często sztucznie.

Znalazłam nową pracę. Mniej stresującą, mniej prestiżową, ale dawała mi przestrzeń. Codzienność znów stała się przewidywalna. I nawet zaczęłam ją doceniać.

Pewnego sobotniego popołudnia byliśmy z dziećmi w galerii handlowej. Szliśmy w stronę lodziarni, kiedy zobaczyłam go. Igor stał przy księgarni, sam, z rękami w kieszeniach. Zobaczył mnie niemal od razu. Nasze spojrzenia się spotkały. Dzieci ciągnęły mnie za rękę, a ja zatrzymałam się na chwilę.

– Cześć – powiedziałam cicho, gdy podszedł.

– Cześć. Jak się masz?

– Dobrze. A ty?

– W porządku.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Nic więcej nie trzeba było mówić. Po chwili każde z nas ruszyło dalej. Nie odwróciłam się.

Kinga, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama