„Nowa szefowa dostała awans za trzepotanie rzęsami. Niszczy firmę od środka i zwala winę na nas”
„Umówiłyśmy się, że od jutra każda z nas będzie nagrywać wszystkie rozmowy z Emilką. Bez wyjątku. Wszystko, co mówiła, każde polecenie, każdą uwagę. Nie dlatego, że planowałyśmy zemstę. Ale żeby w końcu mieć dowód”.

Od pierwszego dnia coś mi w niej nie pasowało. Gdy tylko przekroczyła próg naszego biura, miałam wrażenie, że za jej uprzejmym uśmiechem kryje się coś nieszczerego. Nie znałyśmy się, ale instynkt kazał mi się mieć na baczności. Wysoka, zawsze perfekcyjnie uczesana, ubrana jak z katalogu – z jednej strony zbyt grzeczna, z drugiej – zbyt pewna siebie. Wystarczyło jedno spojrzenie, żebym poczuła: jeśli pojawi się okazja, wykorzysta ją, by się mnie pozbyć.
Od początku to czułam
– Dziewczyny, nie wiem, co myślicie, ale ja tej nowej nie ufam – rzuciłam podczas przerwy, kiedy siedziałyśmy w kuchni z kubkami kawy.
– Przesadzasz. Przecież dopiero co przyszła, a zachowuje się całkiem normalnie – próbowała łagodzić temat Iza.
– Mówcie, co chcecie, ale uważajcie na nią – odparłam i nie ciągnęłam dalej.
Zazwyczaj daję ludziom kredyt zaufania. Ale nie tym razem. Coś w jej oczach, w tej przesadnej grzeczności... po prostu nie grało. I jak się później okazało – miałam rację. Zaledwie dwa tygodnie po jej zatrudnieniu Emilka zaczęła pokazywać prawdziwe oblicze. Choć niewiele potrafiła i raczej nie przejawiała inicjatywy, robiła wokół siebie mnóstwo szumu. Na spotkaniach zabierała głos, jakby była jedyną osobą mającą coś do powiedzenia. Wysyłała maile do przełożonych z informacjami, co „udało się jej” wykonać. Przypisywała sobie cudze zasługi. I co najgorsze – bardzo szybko znalazła sposób, by zbliżyć się do dyrektora.
Przynosiła mu kawę, uśmiechała się promiennie i chwaliła firmę przy każdej możliwej okazji. Słuchała z uwagą, przytakiwała, rzucała komplementy tak, że aż zęby bolały.
– Jak ją widzę przy biurku Marcina, to aż mnie mdli – powiedziałam któregoś dnia, po tym jak Emilka trzeci raz tego dnia „przypadkiem” znalazła się w jego gabinecie.
– Nie tylko ciebie, Martuś – westchnęła Ola. – Ale co poradzimy?
Teresa przeszła na emeryturę
Tylko nasza szefowa działu, pani Teresa, spojrzała wtedy jakoś inaczej. Posmutniała.
– Cieszcie się, że jeszcze możecie się śmiać – rzuciła gorzko.
– Czemu tak mówisz?
– Bo niedługo odchodzę na emeryturę. I szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie Emilka mnie zastąpiła.
– Co? – parsknęłyśmy jednocześnie.
– Przecież to absurd! – zawołałam. – Jest tu najkrócej, nie zna się na niczym i jeszcze robi z siebie pępek świata!
– No cóż, czasem wystarczy dobrze się zaprezentować komu trzeba – powiedziała Teresa, wzruszając ramionami.
Zrobiło się niezręcznie. Ale wciąż byłam przekonana, że przesadza. Mimo wszystko miałam nadzieję, że rozsądek zwycięży. Pół roku później Teresa rzeczywiście odeszła z pracy. Mimo że mówiła o tym już wcześniej, wielu z nas do końca nie chciało w to uwierzyć. Była z nami od zawsze. Wiedziała o firmie wszystko, znała każdego, potrafiła zażegnać każdą awanturę, rozładować każdy napięty dzień. Trudno było wyobrazić sobie codzienność bez jej spokojnego tonu, herbaty z cytryną i tych ironicznych, ale zawsze trafnych komentarzy.
Zorganizowałyśmy dla niej pożegnanie. Zamówiłyśmy tort, złożyłyśmy się na prezent, wypisałyśmy kartkę, na której każda zostawiła coś od siebie. Atmosfera była ciepła i wzruszająca. Nawet ja – osoba raczej odporna na sentymenty – poczułam ścisk w gardle. Patrzyłam na Teresę z wdzięcznością. Nie była idealna, ale była sprawiedliwa. I nigdy nie pozwalała, żeby któraś z nas czuła się gorsza.
A jednak miała rację
I wtedy, w tej właśnie chwili, wśród życzeń, śmiechów i łez, wszedł dyrektor. Z początku myślałyśmy, że przyszedł tylko złożyć życzenia. W końcu Teresa była tu zatrudniona dłużej niż on sam. Zjadł kawałek ciasta, uścisnął jej rękę, powiedział kilka słów podziękowania... i wtedy padło to jedno zdanie, które sprawiło, że wszystkim odebrało mowę.
– Od jutra obowiązki Teresy przejmie Emilia.
Zrobiło się cicho jak w grobowcu. Patrzyłyśmy po sobie osłupiałe. A ona? Stała z boku, z uśmieszkiem jakby wiedziała o tym od dawna. Może i wiedziała. Wszystko w niej mówiło: „spodziewałam się tego”. Impreza się skończyła. I coś w nas też. Od następnego tygodnia wszystko się zmieniło. To nie była już ta sama praca, ten sam zespół, ta sama atmosfera. Z dnia na dzień biuro, które kiedyś było pełne śmiechu i życzliwości, zaczęło przypominać coś na kształt obozu przetrwania. Emilka – nasza nowa przełożona – zachowywała się, jakby właśnie dostała nominację do zarządu firmy, a nie awans w dziale administracyjnym.
Chodziła między biurkami z notatnikiem w ręku, zapisywała kto, kiedy i co powiedział. Zmieniała zasady, które obowiązywały od lat. Nagle nie wolno było robić herbaty na biurku, zostawiać kurtek na oparciach krzeseł, wychodzić wcześniej nawet na pięć minut. Każdy nasz krok był pod obserwacją. Mówiła, że wprowadza porządek. Ale tak naprawdę wprowadzała strach.
Nie miała pojęcia o tym, co robi
Zadania przestały mieć sens. W poniedziałek jedno polecenie, we wtorek coś innego, w środę zupełnie odwrotnie. Czasem wracała do spraw z zeszłego miesiąca i kazała nam wszystko poprawiać, twierdząc, że zostało źle wykonane – mimo że wcześniej sama to zatwierdziła. Robiła kontrolę po kontroli. Pojawiła się lista obecności, którą kazała podpisywać rano i wieczorem. Po kilku dniach wszyscy byliśmy wykończeni. Ale najgorsze było to, że kiedy ktoś próbował porozmawiać z nią na spokojnie – nawet nie krytykując, tylko proponując zmiany – natrafiał na ścianę.
– To ja tu zarządzam – rzucała zimnym tonem. – Nie interesują mnie wasze opinie.
Czułam się, jakby ktoś zamienił moje miejsce pracy w poligon. A ona? Zdawała się tym rozkoszować. Długo nie musiałyśmy czekać, aż sytuacja odbije się na wynikach naszego działu. To, co Emilka nazywała „profesjonalizmem”, dla nas było zwykłą paranoją. Ilość błędów w dokumentach rosła z dnia na dzień. Nie dlatego, że nie wiedziałyśmy, co robimy – ale dlatego, że w tym chaosie trudno było zachować jakikolwiek porządek. Polecenia się dublowały, zadania zmieniały się w locie, niektóre sprawy były zaczynane po trzy razy. A ona? Zachowywała się, jakby wszystko działało jak w zegarku.
Zaczęłyśmy słyszeć głosy z innych działów. Ludzie pytali, co się u nas dzieje, czemu wszystko trwa dwa razy dłużej niż kiedyś. Nie umiałyśmy już nawet udawać, że jest w porządku. Przychodziłyśmy do pracy jak na skazanie. I tylko czekałyśmy na to, kiedy szef zorientuje się, że coś jest nie tak.
Była niezła manipulatorką
No i się zorientował. Pewnego dnia Emilka dostała wezwanie do jego gabinetu. Gdy wstała od biurka i poprawiła marynarkę, w jej spojrzeniu nie było nawet cienia niepokoju. Weszła tam z miną osoby, która ma asa w rękawie. Ciekawość zwyciężyła. Kiedy zniknęła za drzwiami, podeszłam cicho. Nie lubię podsłuchiwać, ale wtedy zrobiłam wyjątek.
– Dział? – mówiła. – Nie daje rady. Dziewczyny są leniwe, nieodpowiedzialne. Za czasów Teresy wszystko było na pokaz. Ona robiła wszystko za nie, żeby mieć spokój. Ale ja tak nie zamierzam. Chcę, żeby zaczęły pracować naprawdę.
Odsunęłam się od drzwi z zimnym dreszczem. Byłam wściekła. Ale bardziej – zawiedziona. Bo wiedziałam już, że Emilka nie cofnie się przed niczym. Umówiłyśmy się, że od jutra każda z nas będzie nagrywać wszystkie rozmowy z Emilką. Bez wyjątku. Wszystko, co mówiła, każde polecenie, każdą uwagę. Nie dlatego, że planowałyśmy zemstę. Ale żeby w końcu mieć dowód. Bo jeśli jeszcze raz pójdzie do dyrektora i obarczy nas winą – tym razem nie damy się tak łatwo uciszyć.
Pierwsze dni były dziwne. Czułyśmy się, jakbyśmy brały udział w jakimś eksperymencie społecznym. Ukryte mikrofony, aplikacje w telefonach, konspiracja w damskiej toalecie. Ale z każdym dniem było coraz łatwiej. Emilka nie zauważyła niczego. Nadal działała jak dawniej – wrzeszczała, zmieniała decyzje, oskarżała nas o lenistwo. A my – nagrywałyśmy wszystko.
W ciągu miesiąca zebrałyśmy tyle materiału, że mogłybyśmy stworzyć dokument. Miałyśmy wszystko: sprzeczne polecenia, krzyki, jawne obrażanie zespołu, wyśmiewanie raportów i planów. Ba, raz nagrałyśmy, jak mówi do siebie: „Dobrze im tak, niech się męczą, może w końcu odejdą”. Po tym fragmencie wiedziałyśmy, że już nie ma odwrotu.
Postanowiłyśmy działać. Spisałyśmy wspólny list, do którego każda z nas się podpisała. Dołączyłyśmy pendrive z nagraniami. Teraz tylko czekamy, aż Emilka po raz kolejny spróbuje nas oczernić. Bo wtedy uruchomimy wszystko. I niech lepiej będzie gotowa.
Marta, 31 lat
Czytaj także:
- „Poprosiłam córkę, by pomogła mi w świątecznych porządkach. Ona wolała pielęgnować swoje brzoskwiniowe paznokcie”
- „Na Wielkanoc synowa przyniosła wegański majonez i pasztet z soczewicy. Przeżegnałam się pod stołem i współczuję synowi”
- „Trafiłam szóstkę w totolotka, ale wygrana przeszła mi koło nosa. Wszystko przez moją matkę”

