Reklama

Na początku myślałam, że te dziwactwa żywieniowe mojej synowej nie będą miały na mnie wpływu. Ale weź tu spróbuj zorganizować z nią normalne święta... Nie da się! Zazdroszczę sąsiadkom i kuzynkom, których synowe pomagają przy Bożym Narodzeniu i Wielkanocy. Z Kają muszę i tak wszystko robić sama, bo ta jej pomoc, to żadna pomoc.

Reklama

Synowa jest weganką

Gdy syn poinformował mnie, że jego wybranka jest weganką, na początku w ogóle nie wiedziałam, o czym mówi.

– Jeju, a co to? Jakaś choroba? – zaniepokoiłam się.

– Nie – roześmiał się Paweł. – Po prostu Kaja nie je niczego pochodzenia zwierzęcego.

– Aha. Ale to lekarz jej zabronił?

– Nie, sama tak wybrała. Po prostu nie chce krzywdzić zwierząt – podkreślił syn.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ale wcale nie rozumiałam. „Czego to ludzie nie wymyślą!”, pomyślałam od razu. Mięso się jadło odkąd pamiętam i jakoś nikomu nigdy nie szkodziło. Po co wydziwiać?

– Czyli obiady robić bez mięsa, tak? – zapytałam.

– Bez mięsa, jaj, nabiału – dodał Paweł.

– Co takiego? – zdziwiłam się.

– No tak, to są wszystko rzeczy pochodzenia zwierzęcego.

– To co ona je? Suche liście sałaty? – zarechotałam.

– Oj mamo... Teraz jest już masa zamienników mięsa i nabiału w sklepach – poprawił mnie syn.

– Ale po co je zamieniać, skoro są zdrowe? Weź jej przetłumacz, że krzywdę sobie robi dziewczyna.

– Mamo... – westchnął niecierpliwie. – Nie robi sobie żadnej krzywdy, też odżywia się zdrowo. Po prostu takie ma przekonania i już.

Robi problem z jedzenia

Nie podobało mi się to. Jakaś księżniczka z fanaberiami i nawiedzonymi poglądami nie wydawała mi się być dobrą partią dla mojego syna. Ale co mogłam zrobić? Nic. Miałam jednak ogromny problem z ugoszczeniem ich u siebie.

– Paweł, co ja mogę przygotować, żeby Kaja to zjadła? Ja nie umiem tak gotować – głowiłam się przed zaplanowanym obiadem.

– Mamo, a może my cię zaprosimy do siebie i pokażemy ci, jak gotujemy? – zaproponował syn.

Skorzystałam z zaproszenia, bo naprawdę nie miałam pomysłu na to, jak ugościć dzieci u siebie.

– To co dziś serwujecie? – zapytałam z ciekawością, gdy rozsiadłam się w mieszkaniu syna i Kai.

– Będą steki z kalafiora z ziemniakami i beza z wody po ciecierzycy – oznajmiła dumnie Kaja.

– Fuj! – wymsknęło mi się.

Syn spiorunował mnie spojrzeniem.

– Beza z ciecierzycy? Nigdy o czymś takim nie słyszałam – zdziwiłam się.

Kaja wiedziała, jak grzecznie wybrnąć z tej sytuacji.

– Wiele osób tak reaguje, ale naprawdę jest pyszna. Po prostu ta woda świetnie się ubija, jak białko jajka. Jeśli dodamy do niej cukru, prawie nie będzie różnicy w smaku – wyjaśniła.

– Rozumiem... No, kalafiora bardzo lubię – dodałam szybko, żeby zatrzeć nieco złe wrażenie.

Obiad był dobry, ale nie rewelacyjny. Ot, poprawne jedzenie, więc trochę bawiły mnie zachwyty Pawła. A deser? No cóż, ja zdecydowanie odczuwałam różnicę w smaku, ale było to zjadliwe.

– Mogę pożyczyć jakieś książki kucharskie z wegańskimi daniami, jeśli jesteś zainteresowana – zaproponowała Kaja.

– Tak, dziękuję... – mruknęłam automatycznie.

Wcisnęła mi w rękę dwie książki i zadowolona zabrała się za pakowanie mi tej „bezy” na wynos.

– Oj, ja już jestem pełna, dziękuję bardzo, zostawcie sobie – zaproponowałam.

Po czym zabrałam się za pakowanie torebki i zmyłam się z ich mieszkania.

Jak tu organizować święta z taką osobą?

Niestety, pomimo moich obiekcji, Paweł angażował się w związek z Kają coraz bardziej i bardziej. W końcu się pobrali. Tak, wesele było w połowie wegańskie... W połowie, bo udało mi się zrobić awanturę, że nikt z naszej rodziny nie będzie jadł jakichś dziwactw. Początkowo Kaja chciała, żeby serwowano na nim wyłącznie roślinne dania.

– Bójcie się Boga! Trzeba mieć siłę do zabawy, kotleta zjeść, tradycyjnym rosołem zapić, a nie jakieś kremy z marchewek i gołąbki z grzybami. Nie ma opcji – zaoponowałam.

W końcu przystali na moją propozycję, żeby podzielić bufety, choć nie bez fochów. Finalnie, wszystko wyszło nie najgorzej, ale co się nadenerwowałam, to moje. Wesele to jednak bzdura przy tym, że przecież Kaja stała się w tamtym momencie moją synową – na dobre i na złe. Musiałyśmy więc spędzać wspólnie wszystkie święta, a ja za każdym razem musiałam się głowić co by tu podać, żeby ona cokolwiek zjadła... W końcu sobie odpuściłam.

– Pawełku, wy jecie jakieś swoje rzeczy, ja się na nich nie znam... – zaczęłam rozmowę telefoniczną.

Przyjdziemy ze swoim daniem głównym, nie martw się. Ale Kaja chciałaby się jakoś dołożyć do stołu dla wszystkich, nie chce, żebyś wszystko szykowała sama, więc i ona zrobi coś dla każdego, okej?

– No okej – odpowiedziałam.

Już drżałam na myśl o tym, co też synowa wymyśli, ale starałam się myśleć pozytywnie. Może upiecze sernik? Sama go przecież nie musi jeść. Nie kazałabym jej się grzebać w mięsie, ale mogłaby zrobić na przykład jajka faszerowane. W końcu zadeklarowała, że chce mi naprawdę pomóc.

Ze świąt robią cyrk

Gdy Kaja i Paweł przyszli na śniadanie wielkanocne, mieli w rękach dwa pudełka jedzenia.

– Ojeju, ale się narobiliście! Co tam dobrego przynieśliście? – zapytałam szczerze zaciekawiona.

– Tutaj ma mama pasztet z soczewicy, a tam sałatkę niby jajeczną z tofu – powiedziała Kaja.

Cały mój entuzjazm natychmiast opadł. Kto będzie jadł te świństwa? Jak się okazało, zjedli je Kaja i Paweł, bo ani moja siostra, ani mąż, ani szwagier nawet nie tknęli. Finalnie więc wcale nie miałam mniej roboty. Po prostu dzieci miały więcej opcji dla siebie... Na szybko kombinowałam, co by tu jeszcze podać, kiedy wędliny zaczęły się kończyć. Spodziewałam się przecież, że dania Kai będą „dla wszystkich”, więc celowo zrobiłam trochę mniej jedzenia.

– Mamo, wymieszałaś już sałatkę jarzynową? – zapytał nagle Paweł.

– Jeszcze nie, jest skrojona w lodówce, zaraz będę dawać majonez – odpowiedziałam.

– A mogłabyś do części dodać wegański? Przynieśliśmy ze sobą – zaproponował.

Westchnęłam ciężko.

– Tak, oczywiście.

Wymieszałam im warzywa z tą masą, która zapachem ani trochę nie przypominała majonezu, ale nie chciało mi się bawić w mycie łyżek. Chyba nic im się nie stanie, jak w sałatce będą śladowe ilości zwykłego majonezu! Już bez przesady!

– A może i wy spróbujecie? Naprawdę, smakuje jak majonez – zapewniała Kaja.

– Jeśli mamy ochotę zjeść coś, co smakuje jak majonez, to jemy majonez – odparłam.

Nie mam do niej cierpliwości

Dziewczyna zamilkła, ale widziałam, że pod stołem kopie Pawła w kolano. Po chwili syn się odezwał:

– My się już chyba będziemy zbierać – oznajmił.

Podziękuj mamie za śniadanie, napracowała się – przypomniał Pawłowi ojciec.

– Dla was, nie dla nas. My zjedliśmy tylko to, co sami przynieśliśmy, bo przecież wszystko inne to „wymysły” i ona nie będzie tego gotować – odparł wrogo.

Atmosfera zgęstniała.

– No bo... Ja się nie znam na tych rzeczach... – wyjąkałam.

– Kaja dała ci książkę, tam było pełno przepisów, ale przecież nawet do niej nie zajrzałaś – odparł.

– Synu, to Wielkanoc, tu są tradycyjne dania... – broniłam się.

– A spróbowałaś chociaż tego, co przynieśliśmy. Jest naprawdę pyszne, ale jesteś tak ograniczona, że nie potrafisz nawet na chwilę rozszerzyć horyzontów! – krzyknął.

– Paweł! – zareagował ojciec.

– Przepraszam, nie chciałem robić awantury, ale... to już jest męczące, mamo. Kaja ma swoje przekonania i musicie je uszanować. Jeśli nadal będziecie nas traktować jak dziwaków, przestaniemy tu bywać – zapowiedział groźnie.

Zrobiło mi się przykro. Przecież zawsze chciałam dla niego jak najlepiej. To nie moja wina, że ożenił się z dziewczyną, której postawy zupełnie nie rozumiem. Nie dość, że nie pomogli, to jeszcze zrobili większy problem! Czy tak teraz będą wyglądały wszystkie moje święta?

Marzyłam sobie kiedyś, że z czasem synowa przejmie ode mnie część obowiązków i sama będzie organizować rodzinne święta, kiedy ja już zaniemogę. Nic z tego! Do końca życia będę harować w garach, żebyśmy mogli zjeść tradycyjny żur i białą kiełbasę. Zazdroszczę moim sąsiadkom, które chwalą się, że ich synowe robią najlepszy sernik, czy galaretę drobiową. Mówię wtedy, że moja Kaja też robi dobry pasztet. Ale nie wspominam, że tylko taki z soczewicy...

Barbara, 56 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama