Reklama

– Serio, Bartek, nie wkurza cię to dzieciakowe piekło? – zapytał mnie Paweł, kumpel z pracy.

– Nie, daję radę – odpowiedziałem machinalnie, patrząc na czerwone niebo nad Ursynowem. – Po prostu… czasem bywa trudno.

Nie umiałem powiedzieć mu prawdy. Że nie czułem żadnej więzi z Kacprem. Że jego obecność przypominała mi codziennie, że to nie moje życie, tylko jakieś narzucone przedstawienie. Ale przecież Justyna była warta wszystkiego. Nawet udawania.

Od miesięcy chodziłem po tym domu na palcach

– Wynocha z mojego pokoju! – wrzasnął Kacper, gdy zajrzałem tylko by powiedzieć, że kolacja gotowa.

Zamarłem. Miał dziesięć lat, ale potrafił wbijać słowa jak sztylety. Zacisnąłem zęby.

– Mówi się: „proszę, zostaw mnie w spokoju” – odparłem chłodno.

– Nie jesteś moim ojcem, więc nie mów mi, co mam mówić!

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Od miesięcy chodziłem po tym domu na palcach, próbując być „tym fajnym dorosłym”. I za co?

– Słuchaj, gówniarzu, jeszcze jedno słowo i…

– I co? Zbijesz mnie? – Kacper podniósł głos, oczy mu błyszczały. – Boisz się, że mama się dowie?

Zrobiłem krok w jego stronę, on się cofnął. Zatrzymałem się. Nie. Tylko nie to.

W tym momencie otworzyły się drzwi.

– Co tu się dzieje?! – Justyna spojrzała na nas zdezorientowana.

Od razu się wyprostowałem, twarz jak z kamienia.

– Nic, Kacper tylko trochę się zdenerwował – uśmiechnąłem się. – Mówiłem mu o kolacji.

Kacper milczał. Spojrzał na matkę z wyraźnym wyrzutem, ale nie powiedział nic. Jeszcze nie.

Rozmowa z Justyną

– Bartek… powiedz mi szczerze – zaczęła Justyna późnym wieczorem, kiedy Kacper już spał, a my siedzieliśmy w kuchni. – Masz problem z moim synem?

Zerknąłem na nią znad szklanki, udając zaskoczenie.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Bo nie wiem, czy próbujesz się z nim dogadać, czy po prostu liczysz, że sam zniknie – powiedziała cicho, ale z wyczuwalnym napięciem.

Wziąłem łyk, żeby zyskać na czasie.

– Jest dzieckiem. Ma swoje humory. Wiadomo, że czasem jest ciężko – odparłem w końcu, tonem wymijającym.

– Nie o to pytam. Pytam, czy ty go akceptujesz. Czy chcesz go w swoim życiu? Tak naprawdę.

Zamknąłem oczy na moment. Te słowa brzmiały jak wyrok.

– Justyś, przecież wiesz, że próbuję. To wszystko nie jest łatwe. Nigdy nie miałem dzieci, nie wiem, jak to działa. Ale przecież jestem, pomagam ci, staram się.

– Właśnie. Starasz się. Ale to wszystko wygląda jak… obowiązek. Jakbyś miał nadzieję, że jakoś przetrwasz – powiedziała, wbijając we mnie wzrok.

– Przestań. Mieszasz sobie w głowie. Kacper ma trudny charakter, sam wiesz – rzuciłem i już miałem nadzieję, że zamkniemy temat, gdy dodała:

– Czasem czuję, że ty się go boisz. Albo że go nienawidzisz.

Te słowa wbiły się we mnie głębiej, niż powinny. Poczułem zimny pot na karku. Spojrzałem na nią, ale już wiedziałem, że zasiałem w niej wątpliwość, która nie zniknie.

Nie chciałem słyszeć tej rozmowy, ale stało się

Nie chciałem podsłuchiwać. Przysięgam, po prostu wróciłem wcześniej z pracy, a Justyna rozmawiała z matką w salonie. Stałem na schodach, bez butów, nieporuszony. Jakby ktoś mnie przyspawał do miejsca.

– On nie kocha mojego dziecka, mamo. Ja to czuję – powiedziała cicho, z bólem w głosie. – Udaje, ale ja to widzę. Każdego dnia.

– Może przesadzasz, kochanie. Może to tylko kryzys.

– Nie. Ja widzę, jak patrzy na Kacpra. Z chłodną obojętnością. Albo z pretensją. Nigdy z czułością. I wtedy się zastanawiam… czy to ma sens. Bo ja nie potrafię żyć z kimś, kto nie chce mojego syna.

Słowa wbiły się we mnie jak gwóźdź w deski. Stałem tam jak idiota, a gardło miałem ściśnięte jak po duszności. Przez chwilę chciałem zawrócić, uciec do łazienki, do piwnicy, gdziekolwiek. Ale zrobiłem coś innego – zszedłem powoli na dół i stanąłem w progu salonu.

Justyna spojrzała na mnie, zaskoczona, ale nie speszona.

– Słyszałem – powiedziałem tylko.

– Dobrze – odparła twardo. – W takim razie porozmawiajmy.

– Chcesz wiedzieć, co czuję? – spytałem. – Czuję się jak intruz w twoim życiu. Jak opiekun, nie partner. Czuję się niechciany przez Kacpra, a zmuszany przez ciebie do udawania, że to wszystko ma sens.

– A może po prostu go nie chcesz? – rzuciła.

Nie odpowiedziałem. I to milczenie powiedziało więcej niż sto słów.

Myślałem, że sobie z tym poradzę

– Bartek, przecież od początku mówiłam ci, że to pakiet dwuosobowy – zaczęła Justyna, siedząc na brzegu łóżka, ramiona miała skrzyżowane, oczy zaszklone. – Nigdy tego nie ukrywałam.

– Wiem – usiadłem obok niej, ale czułem, jak między nami zieje przepaść. – Myślałem, że sobie z tym poradzę. Że... pokocham go z czasem.

– A pokochasz? Kiedykolwiek? – zapytała beznamiętnie, jakby chciała już tylko znać odpowiedź, niezależnie jaka by była.

Zamilkłem. Nie chciałem jej ranić, ale kłamstwo w tym momencie wydawało się jeszcze gorsze.

– Nie wiem – powiedziałem w końcu. – Próbuję. Ale on... on mnie odpycha. Nie chcę go skrzywdzić, ale... nie czuję z nim więzi. Czuję się, jakbym próbował pokochać kogoś na siłę. A on przecież tego nie chce ode mnie.

– On jest dzieckiem, Bartek. On nie ma obowiązku cię kochać. To ty jesteś dorosły. – Głos jej się załamał. – I jeśli nie potrafisz być ojczymem... to nie możesz być moim partnerem.

– Ja cię kocham, Justyna. Ciebie. Dla ciebie zrobiłem wszystko.

– Ale nie możesz „zrobić” mi miłości do mojego dziecka – powiedziała, patrząc gdzieś poza mnie. – I nie mogę już patrzeć, jak się z tym męczysz. Bo ja też się męczę. I boję się, że przez ciebie Kacper będzie czuł się niekochany całe życie.

Zapanowała cisza. Długa, ciężka jak mur. Wstałem i wyszedłem do drugiego pokoju. Nie miałem już nic do dodania.

Nigdy go nie uderzyłem!

Telefon od Justyny przyszedł tuż po czternastej. Zawsze mówiła spokojnie, ale tym razem głos jej drżał.

– Bartek, musisz natychmiast przyjechać do szkoły. Kacper powiedział, że go… bijesz.

Zamurowało mnie. Głos uwiązł mi w gardle, serce waliło jak oszalałe.

– Co? Co on powiedział?

– Przyjedź – rzuciła tylko i się rozłączyła.

W gabinecie dyrektorki siedzieliśmy w trójkę: ja, Justyna i ta poważna kobieta w okularach, która patrzyła na mnie, jakbym był potworem.

– Pan Kacper zgłosił wychowawczyni, że czuje się zagrożony w domu – mówiła chłodno. – Twierdzi, że ojczym na niego krzyczy, szarpie i... uderzył.

– To bzdura! – wybuchłem. – Nigdy go nie uderzyłem!

Justyna nie patrzyła mi w oczy. Siedziała obok, cicho, jakby przetwarzała rzeczywistość na nowo.

– Może coś sobie dopowiedział... może przesadził... – próbowałem.

– Może – powiedziała cicho. – Ale nie mam już siły zastanawiać się, co jest prawdą, a co nie. W domu musi być bezpiecznie. A ja nie jestem pewna, czy ty jesteś tym bezpieczeństwem.

Wieczorem, w mieszkaniu, nie było już rozmów. Justyna podała mi torbę.

– Musisz się wyprowadzić. Chociaż na jakiś czas. Dla jego dobra. I mojego też.

Kacper zamknął się w pokoju. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Ja spojrzałem. I zobaczyłem mur, którego nie przeskoczę.

Czasem patrzę na ich zdjęcia

Mieszkam teraz w kawalerce na Grochowie. Jest cicho. Zbyt cicho.

Na początku czułem ulgę – nie muszę już się spinać, udawać, kontrolować każdego słowa. Wstaję rano, piję kawę i nie słyszę trzaskania drzwi, buczenia konsoli, fochów dziesięciolatka. Ale potem przychodzi wieczór. I pustka siada mi na klatce piersiowej jak zimny kamień.

Nie dzwonią. Ani Justyna, ani Kacper. Ja próbowałem – raz. Usłyszałem tylko sygnał, potem pocztę głosową. I już nie próbuję więcej.

Czasem patrzę na ich zdjęcia. Na naszą niby-rodzinę z wakacji w Kołobrzegu. Na mnie, trzymającego Kacpra za ramię, i zastanawiam się, czy wtedy też udawałem. Czy on czuł, że jestem nieprawdziwy.

Mam w sobie wściekłość. Na Kacpra – że mnie oskarżył. Na Justynę – że nie zapytała, nie zawalczyła o moją wersję. Ale najmocniej… na siebie. Że nie byłem w stanie pokochać dziecka, które chciało tylko, by ktoś je zaakceptował. A może nawet nie chciało – ale zasługiwało na to, jak każdy.

Czasem myślę, że mogłem to wszystko rozegrać inaczej. Może mniej emocjonalnie. Może z większym dystansem. Może z pomocą terapeuty. Ale nie zrobiłem tego.

Może nie każdy nadaje się do bycia ojcem. Nawet zastępczym.

Bartek, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama