Reklama

Olafa poznałam w księgarni. Byłam wtedy na studiach i wracałam z zajęć, a że strasznie padało, postanowiłam wejść i przyjrzeć się nowościom wydawniczym, bo ulewa zdecydowanie nie nastrajała mnie do kontynuowania przebieżki do domu. Olaf wpadł na ten sam pomysł. A że przypadkiem sięgnęliśmy po tę samą pozycję, zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa, od uśmiechu do uśmiechu, zawiązało się między nami coś szczególnego.

Reklama

On stał się dla mnie najlepszym przyjacielem. Już wtedy, pośród regałów, zdawało mi się, że znam go od bardzo dawna, choć widzieliśmy się przecież po raz pierwszy. Nie myślałam o nim jako o kimś, z kim mogłabym pójść do łóżka czy kim mogłabym pochwalić się koleżankom. On… po prostu był dla mnie ważny, a im więcej się ze sobą spotykaliśmy, tym to uczucie stawało się silniejsze.

To, że się pobraliśmy, to była normalna kolej rzeczy – naturalne następstwo wszelkich poprzednich wydarzeń. On stał się częścią mojego życia. Tym, co napędzało mnie do dalszego działania. Niektóre dni były podłe i dołujące. Czasem nie miałam na nic ochoty, a wszystko wokół tylko potęgowało mój zły humor. Wtedy jednak przypominałam sobie, że mam jego i świat od razu stawał się lepszy.

– To wszystko to nic – zwykł mówić. – Najważniejsze przecież, że mamy siebie, Gabi.

A ja wierzyłam mu w to jak nikomu innemu. Tyle tylko, że nabrałam zbyt dużej pewności, że to się nigdy nie skończy. Że zawsze będę mieć go obok siebie. A kiedy go zabrakło, obudziłam się z pięknego snu, który nie chciał dłużej trwać. To przyszło tak nagle. A co najgorsze, nie było mnie wtedy przy nim. Dostał zawału w pracy – tak mi powiedziano. Nie rozumiałam, jak to możliwe. Był przecież młody, nie miał nawet czterdziestu lat i zawał? Naprawdę? I to taki, z którego nie sposób go było uratować?

Mój świat się skończył

Nie pojmowałam, że to się dzieje naprawdę. Że on naprawdę nigdy więcej się do mnie nie uśmiechnie. Że nie ułożymy się razem w łóżku, a on nie obudzi mnie pocałunkiem. Siedziałam w salonie na fotelu – tym, na którym zwykle on siadał, i nie potrafiłam ogarnąć tego wszystkiego umysłem. Pisali i dzwonili do mnie różni ludzie. Zwykle ci, których oboje znaliśmy i którzy podobno bardzo mi współczuli. Większość z nich to byli przyjaciele i dobrzy znajomi. Nie powinnam okazywać im niechęci, bo to… było niegrzeczne i nie na miejscu. A mimo to, niezależnie od tego, jak nietaktownie się zachowywałam, nie bardzo mnie to obchodziło. Prawdę mówiąc – nawet wcale.

To nie było tak, że po kolejnej nocy przespanej samotnie w łóżku już się nie obudziłam. Choć bardzo tego chciałam, następował kolejny dzień, a po nim drugi, trzeci, dziesiąty i piętnasty. Tyle tylko, że mnie w tym wszystkim nie było. Czułam się tak bardzo obojętna, jak to tylko możliwe. Przez pewien czas nie chodziłam do pracy. Nie mam pojęcia, jak długo to dokładnie trwało, bo dla mnie czas nie miał żadnego znaczenia.

Nie potrafiłam żyć w pojedynkę, bez wsparcia, które zapewniał mi wcześniej Olaf. Ten świat bez niego zwyczajnie nie miał sensu. Czułam to w każdym pustym oddechu, w każdej niesprecyzowanej myśli, we wszystkich mniej lub bardziej uporządkowanych planach, które wciąż istniały, choć przestały się liczyć. W końcu to ani przez chwilę nie miało znaczenia. Nie bez niego.

Chciałam się schować przed wszystkimi

Nigdy wcześniej ludzie mnie tak nie drażnili. Co prawda nie byłam duszą towarzystwa, a błyszczenie na tle innych zawsze pozostawiałam Olafowi, bo dużo lepiej się do tego nadawał. Nie mieliśmy dzieci, bo ja za nimi nie przepadałam, a on po prostu to uszanował. Wiedział, że nie czułabym się dobrze jako matka, a jedyne, na czym mi zależało, to bliska więź z nim właśnie.

Teraz jednak nie potrafiłam patrzeć ani na dzieci, ani na dorosłych. Najlepiej siedziało mi się w domu, gdzie nie musiałam wysłuchiwać uwag, utyskiwań ani z niczego się tłumaczyć. Kiedy wychodziłam – nieważne, czy do pracy, czy po prostu do miasta, musiałam się mierzyć z tymi wszystkimi współczującymi spojrzeniami. W biurze to jeszcze było zrozumiałe – w końcu wszyscy mnie znali, ale na ulicy? Mijali mnie zupełnie obcy ludzie, a jednak przeczuwałam, że się na mnie gapią, że współczują mu tej ogromnej straty, choć przecież nie mieli powodu ani nawet sposobności. W pracy za to ciągle słyszałam:

– Och, tak strasznie mi przykro.

– I jak tam, już lepiej?

– Może wyjdziesz gdzieś z nami? Oderwiesz się trochę od czarnych myśli.

Sęk w tym, że ja się wcale nie pragnęłam od niczego odrywać. I, jeśli już być dokładnym, to moje myśli wcale nie były czarne. Właściwie to opierałam się głównie na wspomnieniach – tych pięknych, miłych, z okresu, gdy dopiero się poznawaliśmy lub chwilę po nim. To choć przez chwilę pozwalało mi zapomnieć, że Olafa już nie ma. Że to wszystko, co miało miejsce w moim życiu, wydarzyło się naprawdę. Wolałam żyć w przeszłości, w świecie wspomnień i chować się przed wszystkimi tymi, którzy próbowali do mnie dotrzeć. Nie wiedziałam, po co to robią, skoro ja ich do niczego nie potrzebowałam. Kompletnie.

Było mi wszystko jedno

Mijały miesiące, a ja wciąż trwałam w stanie zawieszenia. Nie zależało i wcale na tym, by pójść dalej. Dla mnie zresztą nie było już żadnego „dalej”, bo wszystko się skończyło, a ja nawet się nie zastanawiałam, co mogą przynieść kolejne dni czy tygodnie. Nie sądziłam, by cokolwiek jeszcze miało mnie zaskoczyć, zwłaszcza że na wszystko reagowałam zupełną obojętnością. Może właśnie dlatego, gdy któregoś dnia jedna z moich najbliższych przyjaciółek, Kamila, oświadczyła, że wpadnie do mnie do domu, zupełnie nie wiedziałam, jak zareagować. Nie zdążyłam jej odmówić i tym sposobem po południu musiałam przyjąć ją u siebie w domu.

Widziałam, jak po przekroczeniu progu rozgląda się uważnie po mieszkaniu. Zupełnie jakby szukała jakichś oznak, że zwariowałam do końca. Nie wyprowadzałam jej z błędu. Mogła sobie patrzeć ze zgrozą na te wszystkie stosy papierów, których ani nie uzupełniałam, ani nigdzie nie chowałam. Mogła analizować, ile trzeźwości umysłu jeszcze we mnie pozostało.

– Kiedy ty ostatnio gdzieś wyszłaś? – wypaliła nagle. Było to trochę niespodziewane – na tyle, że udało jej się mnie wytrącić z równowagi.

Wzruszyłam ramionami.

– A bo ja wiem – mruknęłam. – To na pewno było jeszcze z Olafem.

Nie sądzę, żeby coś miało się zmienić

Tak, o tym jednym byłam przekonana. Wyjścia bez niego nie miały przecież żadnego sensu. Zobaczyłam niepokój w dużych, szarych oczach przyjaciółki.

– Gabrysia, tak nie można! – mówiła Kamila, a w jej głosie rzeczywiście pobrzmiewała desperacja. – Ty musisz żyć dalej, rozumiesz?

Uśmiechnęłam się gorzko, choć nie chciało mi się nawet podnosić wzroku.

– Po co? – mruknęłam. – Ja już nie mam żadnego powodu, żeby żyć.

– Nie możesz tak mówić – upierała się. – Wiesz, że wszystko idzie naprzód. Przeżyliście z Olafem wspaniałe chwile, ale ty nie możesz stać w miejscu!

Popatrzyłam na nią w skupieniu.

– Masz rację – przyznałam wreszcie. – Zdecydowanie wolałabym się cofnąć.

Minęły ponad dwa lata od kiedy zostałam bez Olafa. Przyjaciele odeszli albo po prostu dali za wygraną. I tak, niczego im nie umniejszając, nie byli właściwym oparciem dla mnie. Bo ja potrzebowałam kogoś, kogo nie miałam już szans spotkać. I nie, nie dawałam się przekonać, że znajdę kogoś nowego, że zakocham się ponownie. Bo to nie była zwykła miłość, a ten, kto tego nie doświadczył, nigdy nie zrozumie, co wciąż czuję. Jak wielką dziurę w sercu wciąż noszę. I choć upłynęło tyle czasu, ja wciąż czuję się, jakby ta potworna wieść gruchnęła dopiero co. Bo dla mnie wszystko stanęło w miejscu i nie ma żadnych szans na zmiany. Nie wiem zresztą, czy chciałabym tych zmian. No, chyba że dałoby się wszystko cofnąć i wrócić do chwili, kiedy Olaf był ze mną, cały i zdrowy.

Gabriela, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama