„Nie chciałam być złodziejką i oszustką, ale musiałam zapewnić córce jedzenie. Mój były mąż w tym czasie szastał pieniędzmi”
„Od razu podjęłam decyzję. Przypomniała mi się arogancja komornika i skrzywione miny urzędniczek. I to tłumaczenie: takie jest prawo. Zobaczyłem przed oczami zadowolone z siebie gęby polityków przekonujących codziennie w telewizji, jak dobrze się żyje”.

Tak, złamałam prawo. Zarejestrowałam się w urzędzie pracy, pobierałam zasiłek. I jednocześnie pracowałam. Ba, robię to nadal. Co prawda, prawo do zasiłku już straciłam, ale urząd płaci za mnie ciągle składki ubezpieczeniowe.
Czy mam wyrzuty sumienia? Nie! Gdybym była uczciwa, to obie z córką zdechłybyśmy z głodu. Mój były mąż rozbija się po mieście drogim autem, ale oficjalnie nic nie zarabia, jest goły i bosy…
Samotna matka na lodzie
Dokładnie pamiętam tamten wrześniowy dzień przed rokiem, w którym dowiedziałam się, że wkrótce stracę robotę… Pod koniec zmiany szef zwołał zebranie całej załogi. Miał niewesołą minę.
– Proszę państwa, jest mi bardzo przykro, ale z końcem roku kończę działalność. Firma od wielu miesięcy przynosi straty. Miałem nadzieję, że jeszcze stanę na nogi, ale zamiast lepiej, jest gorzej. Zamówień coraz mniej. Musimy się więc pożegnać – oświadczył.
Nogi się pode mną ugięły. Jak to – pożegnać? Ta praca w drukarni była moim jedynym źródłem utrzymania! Sama wychowywałam czternastoletnią córkę. Rozwiodłam się z jej ojcem, gdy Marysia miała pięć lat. Nie wytrzymywałam już poniżania i bicia…
Na rozprawie sąd przyznał mi 500 złotych alimentów, ale dostawałam 100, góra 150 złotych. Byłam kilka razy u komornika i prosiłam, żeby coś z tym zrobił. Mojemu byłemu dobrze się przecież powodziło. Komornik mówił, że się zajmie moją sprawą, ale na obietnicach się kończyło.
Gdy pracowałam, jakoś radziłam sobie bez tych pieniędzy. Mogłam poczekać, aż komornik wreszcie łaskawie zacznie robić to, co do niego należy. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Za trzy miesiące miałam przecież zostać bez pracy!
Kiedy już się troszkę oswoiłam z tą przerażającą wiadomością, poszłam do kancelarii komorniczej i przedstawiłam swoją tragiczną sytuację. Tłumaczyłam, że bez alimentów sobie nie poradzę, a na pieniądze z funduszu nie mam szans. Przecież mój były coś tam przysyłał!
Miałam nadzieję, że tym razem komornik potraktuje mnie inaczej, okaże zrozumienie. Nic z tego! Znowu zaczął swoje śpiewki, że oczywiście zajmie się sprawą, ale z jego miny wynikało, że znowu nie zamierza kiwnąć palcem. Wpadłam w złość.
Przypomniało mi się, jak moja przyjaciółka przez trzy miesiące nie spłacała rat. Bank wypowiedział jej umowę kredytową i zażądał natychmiastowej spłaty całości. Oczywiście nie miała z czego zapłacić, więc sprawa trafiła do komornika, który od razu zajął jej mieszkanie. Dziewczyna nie zdążyła się nawet obejrzeć, a już stała na bruku.
Traktowali mnie jak śmiecia!
Dlatego teraz rozdarłam się na komornika.
– Jak wierzycielem jest bank, ZUS albo jakaś inna wielka instytucja lub przedsiębiorstwo, to działacie błyskawicznie. Ale samotną matkę macie gdzieś! Bo ściąganie alimentów jest dla was nieopłacalne! – wrzeszczałam.
I zapowiedziałam, że jeśli nadal będzie siedział bezczynnie za biurkiem, to na niego skargę napiszę albo nawet do mediów pójdę. Myślicie, że się przestraszył? Z szyderczym uśmiechem odparł, że mogę sobie robić, co chcę i wyprosił mnie za drzwi.
Jakieś dwa tygodnie później dostałam od niego pismo, że mój były mąż nie ma dochodów ani majątku, więc nie ma z czego ściągnąć alimentów. Natychmiast pobiegłam do komornika wyjaśnić sprawę.
– Jak to nie ma z czego ściągnąć? Przecież on rozbija się po mieście drogim samochodem, szasta pieniędzmi na lewo i prawo! – krzyczałam strasznie zdenerwowana.
– Oficjalnie pani mąż nie zarabia. A samochód jest zarejestrowany na brata. Nie mamy więc o czym mówić – rzucił komornik.
– Ale to wszystko zasłona dymna, wybieg, żeby nie płacić! – przekonywałam.
– No i co z tego? Ja, miła pani, mam związane ręce – wzruszył ramionami.
Dla niego sprawa była załatwiona. Z bezsilności chciało mi się wyć. Poczułam się jak śmieć, którego los nikogo już nie obchodzi. Nie po raz ostatni zresztą…
Kwota zasiłku zwaliła mnie z nóg
Gdy minął okres wypowiedzenia, postanowiłam zarejestrować się w urzędzie pracy jako bezrobotna. Szef mnie uprzedził, że dostanę zasiłek, bo przepracowałam wcześniej wymagany okres i zostałam zwolniona, jak to się fachowo określa, z winy leżącej po stronie pracodawcy.
Nie miałam tylko pojęcia, ile tego dostanę ani przez jaki czas będę otrzymywać pomoc. Nie liczyłam na jakieś wielkie pieniądze. Miałam jednak nadzieję, że zdołam za nie przeżyć, dopóki nie znajdę nowego zajęcia.
Urzędniczka przyjęła mnie, oględnie mówiąc, bardzo chłodno. Cztery razy obejrzała wszystkie moje dokumenty, zadała mi dziesiątki pytań.
– Ma pani prawo do stu procent zasiłku dla bezrobotnych – stwierdziła w końcu, wręczając mi wniosek do wypełniania.
– Tak? To wspaniale! – ucieszyłam się.
– Przez pierwsze trzy miesiące będzie pani otrzymywać 831,10 złotych brutto, a przez kolejne trzy 652,60. Po tym czasie zasiłek już nie przysługuje – powiedziała.
Zatkało mnie. Szybko policzyłam w myślach, ile mniej więcej dostanę na rękę. No i wyszło mi, że niewiele ponad 700 złotych, a potem niecałe 600.
– Rany boskie, przecież to nawet na czynsz i rachunki nie wystarczy! A gdzie reszta? To jakaś kpina, granda! – zdenerwowałam się.
– Proszę uważać na słowa! Nie ja ustalam wysokość zasiłków. Takie jest prawo i nie ma co dyskutować – warknęła.
– Skoro zasiłek jest tak niski, to rozumiem, że mogę trochę dorobić – ja na to. – Przecież muszę z czegoś żyć.
Urzędniczka spojrzała na mnie groźnie.
– Ani złotówki! Jak panią przyłapiemy na pracy, to zażądamy zwrotu wszystkich pieniędzy wypłaconych w ramach zasiłku i składek na ubezpieczenie. Zawiadomimy prokuraturę! Stanie pani przed sądem! – grzmiała.
Nie zamierzałam tego dłużej słuchać.
– Proszę mnie nie straszyć! Przyszłam tu, bo straciłam pracę i chcę znaleźć nową. Powinna mi pani pomóc, a nie straszyć sądami i więzieniem! Przecież po to są urzędy pracy, prawda? – zaatakowałam.
Baba trochę przycichła.
– Na razie nie mamy dla pani żadnych propozycji, proszę szukać samej, dowiadywać się… Aha, i koniecznie stawiać się u nas na wezwania. Jedna nieusprawiedliwiona nieobecność i… – znowu podniosła głos.
– Wiem, to zakujecie mnie w kajdany albo postawicie przed plutonem egzekucyjnym! – przerwałam jej i wyszłam.
Z bezsilności znowu chciało mi się wyć.
Takie mamy prawo
Trzeci raz poczułam się jak śmieć, gdy poszłam do opieki społecznej. Miałam nadzieję, że tam uzyskam jakąś pomoc. Nic z tego! Gdy tylko powiedziałam, po co przyszłam, urzędniczka natychmiast pozbawiła mnie złudzeń.
– Zasiłki rodzinne przyznajemy na okres zasiłkowy. A ten już się zaczął – powiedziała stanowczym tonem.
– Nie rozumiem… – pokręciłam głową.
– O Boże kochany, następna niezorientowana… – westchnęła.
– Owszem, szczęśliwie nigdy do tej pory nie musiałam korzystać z pomocy opieki społecznej. Może mi więc pani jednak łaskawie wytłumaczy, o co chodzi? – natarłam na nią.
– Chodzi o to, że wniosek o zasiłek na ten rok można było składać od września do końca listopada. A teraz jest już styczeń – powiedziała znudzonym tonem.
– No a jak ktoś straci środki do życia później? Tak jak ja? – dopytywałam się.
– No to musi czekać do następnego okresu zasiłkowego – oświeciła mnie łaskawie.
– Czyli prawie rok? – zdumiałam się.
– Dokładnie – skinęła głową.
– A za co mam żyć do tego czasu? – dopytywałam.
– To już nie moja sprawa. Takie jest prawo. Niech pani poprosi o pomoc najbliższych. Albo znajdzie pracę – odparła obojętnym tonem i zaczęła przeglądać papiery na biurku.
Zrozumiałam, że uznała rozmowę za zakończoną. Nie potrzebowałam takich rad. Sama wiedziałam, że muszę znaleźć pracę. I szukałam jej najlepiej, jak umiałam.
Nie tylko w drukarni. Pytałam znajomych, wertowałam miejscową prasę, internet. Chodziłam po mieście, szukając ogłoszeń. I nic. Nawet do sklepu mnie nie chcieli przyjąć, bo nie miałam doświadczenia.
Jedyna nadzieja w urzędzie pracy. Byli bardzo aktywni. Wzywali mnie do siebie nawet dwa, trzy razy w tygodniu. O różnych porach. Niestety, nie po to, by przedstawić ofertę, ale sprawdzić, czy gdzieś nie pracuję albo nie wyjechałam…
Przypadek sprawił, że dostałam pracę
Po trzech miesiącach bezskutecznych poszukiwań byłam na skraju załamania. Uświadomiłam sobie, że zaraz nie będę miała z czego nawet za mieszkanie zapłacić. No bo na co wystarczał ten obniżony zasiłek?
Rodzice starali mi się pomagać. Tata robił zakupy, mama przynosiła obiady… Było mi strasznie głupio, wiedziałam, że sami ledwie wiążą koniec z końcem, ale chowałam jedzenie do lodówki. Bo co miałam robić? Chciałam, żeby chociaż córka była najedzona.
Czułam się tak bezradna, oszukana, że chwilami myślałam o najgorszym. I nie wiadomo, czym by to się skończyło, gdyby nie przypadkowe spotkanie z Aśką, koleżanką z technikum.
Natknęłam się na nią na ulicy, gdzieś na początku kwietnia. W pierwszej chwili jej nie poznałam, bo nie widziałyśmy się 15 lat. Zaciągnęła mnie na kawę.
– Widzę, że coś cię gnębi, Grażka – powiedziała w pewnym momencie.
– E tam, nic takiego – odparłam.
Nie miałam ochoty zwierzać się jej ze swoich problemów. W przeciwieństwie do mnie wyglądała świetnie. I promieniała radością. Nie sądziłam, że zrozumie, w jakim jestem położeniu. Ona jednak nie odpuszczała.
– No, przecież widzę, Grażynko, powiedz… Kto wie, może będę mogła ci pomóc… – przekonywała mnie.
– Chcesz pomóc, naprawdę? To załatw mi pracę. Na niczym innym mi nie zależy – odparłam wreszcie i się rozpłakałam.
Przesiedziałyśmy w kawiarni chyba z godzinę. Opowiedziałam Asi o wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. Gdy skończyłam, była bardzo przejęta.
– Faktycznie, niewesoła sytuacja… Ale wiesz co? Mój mąż ma hurtownię z chemią gospodarczą. Nic wielkiego, ale jakoś żyjemy. Może da ci pracę? Pogadam z nim jeszcze dzisiaj – zaproponowała.
– Będę ci bardzo wdzięczna – powiedziałam i zapisałam jej na kartce swój numer telefonu.
Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że to zrobi. Myślałam, że tak tylko mówi, a jak się rozstaniemy, to natychmiast zapomni o naszej rozmowie. Na szczęście pomyliłam się.
Asia zadzwoniła już następnego dnia i zaprosiła mnie na rozmowę z mężem. Okazało się, że jej Arek to bardzo miły człowiek. Nie puszył się, nie nadymał. Nie sprawiał wrażenia, jakby robił mi wielką łaskę. Od razu przeszedł do konkretów.
– Nie będę ukrywał, potrzebuję zaufanej i sumiennej osoby do pracy. I to natychmiast. Ale nie mogę, niestety, zapłacić wiele. Tylko najniższą pensję. Na więcej mnie najzwyczajniej w świecie nie stać. Koszty zatrudnienia pracownika w tym kraju są tak wielkie, że gdybym zaproponował uczciwą stawkę, poszedłbym z torbami – zaczął.
– Dziękuję za szczerość… I dobrą wolę. Na początek musi wystarczyć. Mam nóż na gardle – wpadłam mu w słowo.
Mąż Asi się uśmiechnął.
– Ale jest wyjście z tej przykrej sytuacji. Gdybym cię nie rejestrował, mógłbym dać więcej… No i jeszcze ten zasiłek byś dostawała. Dużo ryzykuję, ty też, ale żona mówi, że sytuacja jest podbramkowa. Może by więc jednak spróbować. Zastanów się i daj mi odpowiedź – zakończył.
Nie musiałam się zastanawiać. Od razu podjęłam decyzję. Przypomniała mi się arogancja komornika i skrzywione miny urzędniczek. I to tłumaczenie: takie jest prawo. Zobaczyłem przed oczami zadowolone z siebie gęby polityków przekonujących codziennie w telewizji, jak to pięknie i dostatnio wszystkim się u nas żyje. I poczułam, jak wzbiera we mnie złość.
– Od kiedy mogę zacząć? – zapytałam.
– A choćby od jutra. Chodź, pokażę ci firmę i opowiem, co i jak – uśmiechnął się.
Od tamtej pory pracuję u męża mojej przyjaciółki. Jest wspaniale. Arek płaci mi bez żadnych opóźnień, i to całkiem przyzwoite pieniądze. Już nie muszę prosić o pomoc rodziców. Mam pensję, do niedawna pobierałam także zasiłek dla bezrobotnych.
Co prawda, te pieniądze już mi nie przysługują, ale być może wkrótce dostanę zasiłek rodzinny. No i dodatki. Złożyłam papiery w oznaczonym terminie.
Czy się boję, że zostanę przyłapana przez policję skarbową albo jakichś innych inspektorów lub kontrolerów? Pewnie, że tak. Wiem że ganiają po firmach jak wściekli, sprawdzają, urządzają prowokacje… Byleby tylko coś znaleźć i ukarać właściciela i nielegalnego pracownika.
Na szczęście nie mam kontaktu z klientami, więc prawdopodobieństwo wpadki jest mniejsze. No i mamy z Arkiem plan awaryjny na wypadek nalotu. Nie będę go zdradzać, bo nie wiadomo, kto przeczyta moją historię.
Poza tym od strachu silniejsze jest pragnienie zapewnienia córce w miarę normalnego życia. Zasługuje na nie jak każde dziecko. Nie chciałam i nie chcę być oszustką. Ale po prostu nie miałam i na razie nie mam innego wyjścia.
Czytaj także:
„Zmusiłam chłopa do ślubu, choć mnie nie kochał. W końcu znalazł miłość, a ja zostałam na lodzie z głodowymi alimentami”
„Ojciec wyrzucił 6-letniego mnie i mamę z domu. Alimentów nie płacił, zostawił ją zupełnie samą, a teraz chce się kumplować?”
„Mąż zostawił mnie i córkę dla jakiejś dziuni. Dzięki jego dużym alimentom, przynajmniej nie muszę chodzić do pracy”

