„Na komunii syna pękło coś więcej niż ekran nowego tabletu. Zrozumiałem, że marny ze mnie ojciec”
„Siedziałem, trzymając kierownicę, jakby miała mnie uchronić przed tym wszystkim, co czułem. Wściekłość. Na Bartka – za ten tablet, za jego milczenie. Na Martę – za to, jak mnie patrzy. Na siebie – najbardziej”.

Nigdy nie byłem dobrym ojcem. I nie mówię tego z fałszywej pokory. Po prostu taka jest prawda. Marta mówiła, że to się zaczęło jeszcze zanim Bartek przyszedł na świat. Że zawsze coś było ważniejsze – praca, koledzy, czasem nawet samotność. A ja myślałem wtedy, że jestem po prostu facetem, który ma swoje życie. Nie rozumiałem, że ojcostwo to nie obowiązek od święta.
Po rozwodzie przestałem udawać, że potrafię to wszystko pogodzić. Marta zabrała Bartka i wyjechali do jej matki na drugi koniec miasta. Alimenty płaciłem, oczywiście. To nigdy nie był problem. Ale przestałem być częścią ich codzienności. Nie jeździłem na zebrania, nie wiedziałem, kiedy Bartek pierwszy raz powiedział „r”, nie znałem jego ulubionej kreskówki. Tak naprawdę przestałem być ojcem. Został tylko papier i przelew co miesiąc.
Na komunię dostałem zaproszenie. Ładne, złocone, z datą, godziną i adresem. Bez słowa więcej. Nie było tam ani „zapraszamy”, ani „czekamy na Ciebie”. Po prostu: masz się stawić. Uznałem, że to Marta – robi to, bo tak wypada. I że Bartek pewnie nawet nie wie, że je wysłała.
Ale pojechałem. Dla zasady. A może dla siebie. Kupiłem tablet – porządny, z górnej półki. Taki, który sam chciałbym mieć. To był mój symboliczny prezent. Coś, co miało pokazać, że chociaż raz mogę być kimś więcej niż cieniem. Może choć przez moment poczuję się ojcem.
Nie chciałem robić zamieszania
Kościół pachniał kadzidłem i kwiatami, jak zawsze przy takich okazjach. Ławki pełne dzieci w bieli, rodziców w zbyt ciasnych garniturach, babć z różańcami i telefonami gotowymi do zdjęć. Wszedłem cicho, rozejrzałem się. Marta siedziała w drugim rzędzie, przy Bartku. Mój syn. Mój, ale nie mój. Patrzyłem, jak złożył ręce, jak poprawił biały kołnierzyk. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
Usiadłem z tyłu. Nie chciałem robić zamieszania. Ale ludzie i tak się oglądali. Jedna z cioć Marty — ta, co zawsze patrzyła na mnie jak na błoto na bucie — przeszyła mnie wzrokiem. Jakbym nie miał prawa tu być. Może nie miałem.
Msza trwała wieki. Gdy dzieci szły do komunii, zrobiłem zdjęcie. Głupie. I tak nic nie widać, tylko tłum białych alb i ksiądz. Po uroczystości Marta podeszła i powiedziała:
– Jedziemy do restauracji. Jedź za nami.
Kupiłem synowi tablet
W lokalu zapanował zgiełk. Dzieci biegały, dorośli pili kawę i plotkowali. Nikt mnie nie przedstawiał. Stałem z boku, z prezentem. W końcu podszedłem do Bartka.
– Hej, to dla ciebie. Tablet. Chodź, pokażę ci jod razu, jak działa.
Zabrałem go do stolika w rogu. Pokazałem ikonki, gry. Chłopak kiwał głową, ale patrzył gdzieś obok. Jakby wolał być z kimkolwiek innym. Poszedłem do łazienki. Dwie minuty. Góra trzy. Kiedy wróciłem, ekran był pęknięty. Roztrzaskany w pajęczynę.
Bartek stał obok, blady.
– Co się stało?! – spytałem ostro.
– Ja… przepraszam… chciałem tylko zagrać…
– Ty gówniarzu… nawet przez pięć minut nie potrafisz czegoś nie zepsuć?!
Zamilkł. Opuścił głowę.
Marta była na mnie zła
Wróciłem do stołu, usiadłem, nalałem sobie kompotu, chociaż nie miałem na nic ochoty. Nikt nie zapytał, co się stało. Nikt nie patrzył. Jakby mnie tam wcale nie było. Marta z daleka rzuciła mi spojrzenie — krótkie, zimne. Jak ostrze noża w plecy. Bartek siedział obok niej, z rękami na kolanach, cicho. Nawet nie płakał. Jakby wiedział, że nie ma prawa.
Nie potrafiłem się odezwać. Żadne „trudno”, żadne „to tylko tablet” nie chciało mi przejść przez gardło. Złość była jak kamień w przełyku. Dławiłem się nią.
– Trzeba było nie przychodzić, skoro nie umiesz się zachować – Marta podeszła do mnie, szeptem, ale z tą swoją lodowatą pogardą.
– Przynajmniej coś mu dałem – rzuciłem, choć sam wiedziałem, że to brzmiało żałośnie.
– Może spróbuj dać mu coś więcej niż zabawki – odpowiedziała i odeszła bez słowa więcej.
Zastygłem. Wydawało mi się, że zaraz wstanę i wyjdę, trzasnę drzwiami. Ale zostałem. Zbyt dumny, by uciec, zbyt pusty, by cokolwiek naprawić. Nie umiem dać coś więcej. Próbuję tylko kupować sobie momenty. A jak coś pęka – tak jak ten tablet – to uciekam. Bo nigdy nie byłem gotowy być ojcem.
Patrzyłem na Bartka z drugiego końca stołu. Coś mówił do swojej babci. Śmiał się. Uśmiech miał po Marcie. Mój syn. Kawałek mnie. A ja nawet nie znałem dźwięku jego śmiechu. I wtedy zrozumiałem – on już mnie nie potrzebuje. Może nigdy nie potrzebował.
Wyszedłem bez pożegnania
Nikt mnie nie zatrzymał. Nikt nawet nie zauważył. Drzwi restauracji zamknęły się za mną cicho, jakby chciały mi oszczędzić hałasu. Ulica była pusta, słońce już zaczęło się chować. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik, ale nie ruszyłem od razu. Siedziałem, trzymając kierownicę, jakby miała mnie uchronić przed tym wszystkim, co czułem. Wściekłość. Na Bartka – za ten tablet, za jego milczenie. Na Martę – za to, jak mnie patrzy. Na siebie – najbardziej. Ręką sięgnąłem odruchowo na tylne siedzenie. Chciałem jeszcze raz zobaczyć to cholerne urządzenie, sprawdzić, może da się uratować. Ale zostawiłem je tam, na stole. Samotne, tak jak ja. Pęknięte.
Jechałem powoli, mijając parki, ludzi z balonikami, innych ojców prowadzących dzieci za rękę. Każde takie spojrzenie wbijało się we mnie jak cierń. Czy ja też tak kiedyś trzymałem Bartka za rękę? Czy w ogóle chciał, żebym przyjechał? Co ja tu w ogóle robiłem? Myślałem, że coś odbuduję? Przez jedno urządzenie?
Zatrzymałem się na światłach. Czerwone. Ludzie przechodzili przez pasy, nie zwracając na mnie uwagi. I wtedy przyszło to uderzenie. Proste, bolesne. To był jego dzień. A ja znów zrobiłem z tego własny dramat. Nie umiem być dla niego. Nie potrafię nawet powiedzieć mu: to nic, tylko ekran.
Syn chciał przeprosić
Nie odezwałem się od komunii. Marta też nie. Myślałem, że tak zostanie. Że temat się rozmyje. Ale w czwartek wieczorem telefon znowu zawibrował. Ona.
– Tak? – rzuciłem sucho.
– Bartek... – zawahała się. – Pytał, czy mógłby się z tobą zobaczyć.
Zamilkłem.
– Narysował coś. Powiedział, że to dla ciebie. I że... chciałby przeprosić.
– Nie wiem, czy dam radę. Mam zapieprz w pracy.
– Mariusz, to nie spotkanie służbowe. To dziecko. Twoje dziecko.
– Serio? Przypomniał sobie nagle? – parsknąłem.
– Nie on zapomniał, tylko ty.
Głos mi zadrżał, ale się nie przyznałem. Pokręciłem głową, jakby miała to zobaczyć.
– Nie wiem, Marto. Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Nie chodzi o ciebie. On po prostu chce ci coś dać. I może... zamknąć temat.
– Temat? To znaczy co? Że to już koniec?
– Może.
Zamknąłem oczy. To słowo rezonowało we mnie długo po tym, jak się rozłączyła. Może. Jakby to wszystko można było jeszcze naprawić. Ale może nie. Może chłopak naprawdę chce tylko oddać rysunek i zamknąć za mną drzwi. A ja? Nie miałem odwagi ich otworzyć. Nie wiem, co bardziej boli – że to dziecko chce mi coś dać, czy że ja nie umiem tego przyjąć. I że nawet nie wiem, jak się to robi.
Może jeszcze coś uratuję
Minęło kilka tygodni. Bartek się nie odezwał. Marta też nie. Nikt nie przypomniał o rysunku. Cisza stała się czymś w rodzaju zgody. Na to, że nie jestem częścią ich życia.
Codziennie po pracy zaglądam do skrzynki, jakbym spodziewał się listu. Rysunku. Czegokolwiek. Absurd. Przecież dzieci już nie wysyłają listów. A nawet gdyby – czy on w ogóle jeszcze uważa mnie za ojca?
Pewnego dnia zastałem na wycieraczce paczkę. Bez nazwiska. Tylko napisane markerem: „Dla taty”. W środku – tablet i kartka z rysunkiem. Ja, Bartek i jakieś drzewo. Może park, może plac zabaw. Postacie jak z dziecięcej wyobraźni. Uśmiechy. Nasze imiona. Nic więcej.
Usiadłem na podłodze z tą kartką w dłoni i przez chwilę nie oddychałem. Nie płakałem. Nie umiałem. Patrzyłem tylko na te koślawe litery i czułem, że to ostatnia szansa. I że jeśli teraz nic nie zrobię, to pęknie coś jeszcze – ostatecznie. Wziąłem telefon. Drżącymi palcami wystukałem numer. Odebrała Marta.
– Chciałbym… go zabrać na lody. Albo do kina. Cokolwiek.
Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.
– Zapytam go. Ale myślę, że się ucieszy.
Nie wiem, co dalej. Ale może nie wszystko jeszcze roztrzaskałem.
Mariusz, 40 lat
Czytaj także:
- „Nie mam ochoty robić z komunii syna małego wesela. Zamówię catering i podam karkówkę z grilla”
- „Mąż co tydzień gra w totolotka i marzy o milionie, ale skąpi mi 30 zł na kino. W końcu straciłam cierpliwość”
- „Teściowa kazała mi zrobić komunię z pompą. Wydałam kupę kasy, a ona i tak wszystko krytykowała”

