„Na komunii syna mąż zjawił się jak gość honorowy. Zrobił z siebie pajaca, a dziecku zepsuł wyjątkowy dzień”
„– Co się stało? – Wszystko – odpowiedział cicho. – Tata zrobił z siebie wariata. Wszyscy się śmiali. Kamil powiedział, że wyglądał jak z kabaretu. A potem Agata powiedziała, że dobrze, że ja nie jestem taki sam”.

Kiedy planowaliśmy komunię naszego syna, Rafała, byłam przekonana, że to będzie jeden z tych dni, które pamięta się do końca życia – wzruszający, radosny, rodzinny. Choć z ojcem Rafała byliśmy od roku po rozwodzie, zaprosiłam go z myślą o dziecku. Wierzyłam, że dla swojego syna zdobędzie się na odrobinę dojrzałości. Nie przeczuwając, że zrobi z tego przedstawienie jak z najgorszej farsy. Miał być obecny, nie rzucać się w oczy. A zjawił się jak celebryta, ściągając na siebie całą uwagę. I popsuł Rafałowi jeden z najważniejszych dni w życiu.
Zgoda dla dobra dziecka
Rozstaliśmy się z Pawłem rok wcześniej. Nie było krzyków, dramatów, rozbitych talerzy. Była za to obojętność, która z czasem przerodziła się w zimne milczenie. Żyliśmy obok siebie, nie ze sobą. Decyzję o rozwodzie podjęliśmy wspólnie. Dla Rafała obiecaliśmy sobie jedno: że zrobimy wszystko, by nie czuł się mniej kochany. I przez długi czas trzymaliśmy się tego postanowienia. Paweł zabierał go co drugi weekend, dzwonił, czasem wysyłał SMS-a z pytaniem, jak poszła klasówka.
Gdy nadszedł czas planowania komunii, wiedziałam, że nie mogę wykluczyć Pawła z tego dnia. Chociaż czułam się skrępowana na samą myśl, że spędzimy razem kilka godzin przy jednym stole, uznałam, że Rafał ma prawo do obecności obojga rodziców. Paweł w pierwszej chwili zareagował, jakby właśnie wygrał los na loterii.
– Oczywiście, że będę! – odpowiedział z przesadnym entuzjazmem. – Nie martw się, wszystko ogarnę. Wezmę nawet wolne dzień wcześniej, żeby się przygotować.
– Nie trzeba – powiedziałam od razu. – Chodzi tylko o to, żebyś był. W kościele. A potem na obiedzie. Nie musisz nic przygotowywać.
– Ależ chcę! – wpadł mi w słowo. – Przecież to wielki dzień dla mojego syna. Zasługuje na coś wyjątkowego, prawda?
Wiedziałam już wtedy, że coś się kroi. Gdy Paweł zaczynał „chcieć” i „robić coś po swojemu”, oznaczało to tylko jedno – będzie po jego myśli. Ale miałam nadzieję, że przesadzam. Że tym razem po prostu mu zależy. Rafał się cieszył, więc trzymałam język za zębami.
Gość honorowy z przytupem
W kościele zjawił się ostatni, pięć minut przed rozpoczęciem mszy, jakby był gościem specjalnym na gali. Wyszedł z samochodu, który najwyraźniej specjalnie wypożyczył na tę okazję – czerwone cabrio z opuszczanym dachem. Jak z reklamy, ale takiej z lat 90. Wysiadł z fasonem, w błyszczących butach, które skrzypiały przy każdym kroku. Na sobie miał jasny garnitur, biały golf i okulary przeciwsłoneczne, mimo że niebo było zachmurzone.
Ludzie zaczęli szeptać. Widziałam, jak kilka cioć zerkających spod wachlarzy uśmiecha się pod nosem. Rafał podszedł do niego z niepewnym uśmiechem, wyciągnął rękę, ale Paweł zamiast normalnego przywitania, przyklęknął teatralnie na jedno kolano i wręczył mu... złoty zegarek w pudełku. W środku kościoła, pod ołtarzem, zanim zaczęła się msza. Wszyscy patrzyli.
– Jesteś moim bohaterem, synu. Taki prezent należy się komuś wyjątkowemu – powiedział na głos, jakby chciał, żeby każdy to usłyszał.
Rafał był zaskoczony. Z jednej strony zachwycony prezentem, z drugiej – zbity z tropu. Spojrzał na mnie niepewnie. Próbowałam się uśmiechnąć, choć czułam, jak zalewa mnie fala zażenowania.
– Paweł, może potem... – wyszeptałam, nachylając się do niego. – W kościele?
– Daj spokój, nie bądź sztywna – prychnął. – Dla niego to wielki dzień. Nie będziemy go ograniczać formalnościami, co?
Wrócił na swoje miejsce, zostawiając nas z tym niezręcznym napięciem. Msza zaczęła się jakby nic się nie wydarzyło. Ale wszyscy wiedzieli, że już nic nie będzie normalne.
Gwiazdor na scenie
Po mszy przenieśliśmy się do sali, którą wynajęłam w lokalnej restauracji. Skromnie, elegancko, z białymi obrusami i delikatnymi dekoracjami z gipsówki. Rafał był w centrum uwagi – tak jak powinien być. Przez pierwsze pół godziny wszystko szło dobrze. Zdjęcia z rodziną, życzenia, pierwsze dania. Aż do momentu, kiedy Paweł zniknął, a po dziesięciu minutach wrócił z… gitarą.
– Proszę państwa! – zawołał, stukając w kieliszek. – Skoro nasz syn ma dziś swoje święto, chciałbym zadedykować mu coś wyjątkowego!
Zamarłam. Nie znałam tej wersji planu. Paweł podpiął się do mikrofonu, usiadł na krześle i zaczął grać. Fałszując niemiłosiernie, zaśpiewał piosenkę, którą – jak twierdził – napisał specjalnie dla Rafała. Refren brzmiał: „Mój mały mężczyzna, co już dorósł dziś, niech anioł cię chroni, choć świat to dziki dzik!”
Skrzywiłam się, ale jeszcze bardziej bolał mnie widok Rafała. Siedział przy stole, skulony, z czerwonymi uszami. Patrzył na swoje buty, a dzieciaki szeptały i chichotały, ukrywając rozbawienie za serwetkami.
– To miała być niespodzianka – Paweł wstał, pokłonił się teatralnie i spojrzał na mnie. – Nie dziękujcie!
– Naprawdę musiałeś robić z tego kabaret? – syknęłam, kiedy usiadł obok mnie zadowolony z siebie.
– Trochę luzu, Martyna. To nie pogrzeb. Ludzie się śmiali, było fajnie.
– Ale nie Rafał. Jemu nie było fajnie – powiedziałam cicho. – Zrobiłeś z niego pośmiewisko.
A on tylko wzruszył ramionami i nalał sobie wina.
Łzy zamiast radości
W pewnym momencie Rafał po prostu zniknął. Rozejrzałam się po sali – nie było go przy stoliku dzieci, nie było przy deserach, nawet przy fontannie z czekoladą, która jeszcze godzinę wcześniej była jego największym marzeniem. Ruszyłam w stronę wyjścia, przeczuwając, gdzie mógł pójść. Znalazłam go na zewnątrz, na schodkach przy kuchennym wejściu. Siedział skulony, ściskał w dłoni ten nieszczęsny zegarek, a jego oczy były zaczerwienione.
– Rafał… – usiadłam obok niego. – Co się stało?
– Wszystko – odpowiedział cicho. – Tata zrobił z siebie wariata. Wszyscy się śmiali. Kamil powiedział, że wyglądał jak z kabaretu. A potem Agata powiedziała, że dobrze, że ja nie jestem taki sam.
Zacisnęłam zęby, żeby nie powiedzieć za dużo. Wzięłam głęboki wdech, a potem objęłam go ramieniem.
– Jesteś wspaniałym chłopcem. I wszyscy, którzy naprawdę cię znają, wiedzą, że nie masz z tym nic wspólnego.
– Ale to był mój dzień, mamo – wyszeptał. – A on wszystko zepsuł. Miał tylko być. Nie musiał robić z siebie bohatera.
Milczałam. Bo wiedziałam, że miał rację. Paweł od lat próbował coś sobie kompensować. Wychodził z założenia, że im bardziej głośno będzie, tym bardziej będzie pamiętany. Ale nie przez tych, którzy naprawdę się liczyli.
– Chcesz wrócić? – zapytałam.
– Nie teraz. Posiedźmy chwilę tutaj.
Usiadłam obok i trzymałam go za rękę. A w środku aż się we mnie gotowało.
Po wszystkim – i za dużo, i za późno
Kiedy wróciliśmy do środka, było już po torcie. Ktoś puścił muzykę, dzieci zaczęły tańczyć, dorośli powoli rozsiadali się przy kawie. Paweł siedział przy stole z kieliszkiem czerwonego wina i z rozbawioną miną opowiadał coś szwagrowi. Ani razu nie spojrzał w naszą stronę. Rafał podszedł do swojej chrzestnej i podziękował za prezent. Potem do babci, do dziadka. Był spokojny, ułożony. Jakby cały ten wstyd z poprzednich godzin spłynął z niego razem z łzami, które wylał na schodkach.
– Martyna – Paweł złapał mnie przy bufecie. – Czemu Rafał wygląda, jakby miał za sobą pogrzeb, a nie komunię?
– Może dlatego, że miałeś być ojcem, a nie stand-uperem – odpowiedziałam spokojnie.
Zaczerwienił się.
– Serio? Trochę się postarałem, to źle?
– Trochę za dużo, trochę za późno – powiedziałam. – On nie potrzebuje błyszczącego auta i piosenki. Potrzebuje obecności. Kogoś, kto go zna, a nie przyjeżdża na białym koniu.
– Myślałem, że zrobię coś fajnego.
– Zrobiłeś coś pod siebie. Nie pod niego.
Nie odpowiedział. Odstawił kieliszek i wyszedł na papierosa. A ja podeszłam do Rafała i zaproponowałam wspólny spacer po ogrodzie. Na szczęście w końcu wyszło słońce. Tego dnia Rafał dorósł bardziej, niż powinien. I choć bolało mnie serce, że nie mogłam osłonić go przed tym całym absurdem, wiedziałam jedno – od teraz nie pozwolę, żeby ktoś jeszcze odebrał mu tak ważne chwile.
Rafał zasłużył na coś więcej
Po komunii długo milczeliśmy o tym, co się wydarzyło. Rafał nie komentował, ja nie pytałam. Ale coś w nim się zmieniło. Jakby przygasł. Odsunął się nie tylko od ojca, ale i od wszystkich „dorosłych cyrków”. Z dziecięcej radości zostało w nim niewiele. Zaczął unikać większych zgromadzeń, nie chciał, żebym robiła mu urodzinowe przyjęcie, niechętnie wychodził na rodzinne obiady.
Paweł zadzwonił po tygodniu. Spytał, czy może wpaść na herbatę. Przyszedł z kwiatami i butelką wina. Usiadł w kuchni i spojrzał na mnie jak zbity pies.
– Zawaliłem, co?
– Mhm.
– Nie wiem, jak to naprawić.
– Może przestań robić hałas i po prostu bądź.
Zerknął w kierunku Rafała, który siedział przy stole w dużym pokoju i rysował.
– Myślisz, że mnie jeszcze chce w swoim życiu?
– Myślę, że potrzebuje ojca. Ale nie takiego z efektami specjalnymi. Takiego prawdziwego.
Wszedł do pokoju, usiadł obok syna bez słowa. Rafał nie oderwał wzroku od kartki, ale nie odsunął się też. Paweł długo patrzył, jak syn koloruje postać w czerwonym płaszczu i spytał cicho:
– Mogę też coś dorysować?
Rafał tylko kiwnął głową. I może właśnie wtedy pierwszy raz od dawna zrozumieliśmy oboje, że nie da się cofnąć czasu. Ale można przestać powielać błędy. Rafał zasłużył na więcej niż teatr. Zasłużył na ojca. A ja na spokój, że choć późno, to może jednak uda się ten dzień przykryć czymś lepszym.
Martyna, 38 lat
Czytaj także:
- „Po 15 latach od ślubu zapragnęłam odświeżyć nasz związek. Zazdrość to najlepszy nawóz dla miłość”
- „Wstyd mi przed sąsiadkami za to, że córka jest taka kochliwa. Po osiedlu chodzę z 5 owocami jej miłości”
- „Mąż dziwnie się uśmiechał na dźwięk telefonu od sekretarki. Okazało się, że w biurze dzielili się nie tylko dziurkaczem”

