„Na komunię wnuka synowa założyła sukienkę w panterkę. Taki strój jest dobry na dyskotekę, nie do kościółka”
„– Mamo, naprawdę? Mamy XXI wiek. To tylko sukienka. – To nie tylko sukienka, Kinga. To brak szacunku. Dla miejsca, dla dziecka, dla tradycji. Nie wiem, co chciałaś tym pokazać, ale udało ci się – wszyscy tylko o tym mówią”.

Święto pierwszej komunii wnuka to powinien być jeden z tych dni, które zapamiętuje się na zawsze. Odliczałam do niego miesiącami – najpierw były przymiarki, później pomoc przy organizacji przyjęcia, rezerwacja sali, a na koniec wzruszenie, że ten mały chłopiec, którego tuliłam jako noworodka, nagle tak wydoroślał. Mój syn Marek i jego żona Kinga uznali, że to oni wszystko zorganizują. Nie miałam nic przeciwko, choć... już wtedy czułam lekki niepokój. Zawsze byli nowocześni, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że tego dnia główną atrakcją nie będzie wnuk, tylko... strój jego mamy.
Chyba pomyliła okazje
– O matko jedyna – wyszeptałam, gdy zobaczyłam Kingę wysiadającą z samochodu. – Co ona ma na sobie?
W pierwszym odruchu pomyślałam, że może to żart. Przebranie. Coś, co zaraz zrzuci z siebie i wyciągnie prawdziwą kreację z bagażnika. Ale nie – Kinga, pewna siebie jak zawsze, wyprostowała się, chwyciła torebkę i posłała uśmiech Markowi, który zamykał auto. Wysoka, szczupła, z rozpuszczonymi włosami i... w sukience w panterkę. Krótkiej. Obcisłej. Z dekoltem, który pasował bardziej do wieczoru panieńskiego niż uroczystości kościelnej.
Stałam przy wejściu do kościoła i widziałam, jak goście szeptali między sobą, odwracali głowy. Jedna z matek komunijnych szturchnęła drugą łokciem i obie spojrzały na Kingę z niemym zdumieniem. Czułam, jak robi mi się gorąco. Z zażenowania. Ze wstydu. I z wściekłości. Bo jak można było tak się ubrać? Na komunię własnego dziecka! Podszedł do mnie Marek.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytał, jakby nie widział, co jego żona ma na sobie.
– A ty uważasz, że to... odpowiedni strój? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony, po czym wzruszył ramionami.
– Mamo, serio? Przecież to tylko sukienka. Daj spokój.
Tylko sukienka. Ta „tylko sukienka” sprawiła, że cały dzień od tego momentu był dla mnie jak zły sen.
Oczy wszystkich skierowane na nią
W kościele próbowałam się skupić na tym, co najważniejsze – na wnuku, który właśnie przystępował do pierwszej komunii. Stał dumnie w pierwszej ławce, w tej swojej białej, nieskazitelnej albie, a ja ledwo powstrzymywałam łzy wzruszenia. Ale nawet tam, nawet w tej podniosłej chwili, co chwila ktoś szeptał, zerkał... w jej stronę.
Kinga siedziała dwa rzędy dalej. Noga założona na nogę, złote kolczyki kołyszące się w rytm jej drobnych ruchów. Gdy poprawiała włosy, miałam wrażenie, że robi to teatralnie – jakby chciała, żeby każdy ją zauważył. A nie było trudno. Panterka rzucała się w oczy z daleka. W przeciwieństwie do całej reszty – matek w pastelowych kostiumach, babć w eleganckich sukienkach do kolan – wyglądała jak wyrwana z zupełnie innej bajki.
Widziałam, jak proboszcz, człowiek o łagodnym usposobieniu, spojrzał na nią ukradkiem i zaraz przeniósł wzrok na modlitewnik. Ale mina mu zrzedła. Czułam, że się zagotowałam. Jak można było przyjść do kościoła w takim czymś? Jak można było tak zignorować powagę tego dnia?
– Może ona nie wie, co wypada – szepnęła do mnie pani Helena, matka jednej z dziewczynek.
– Albo ma to głęboko gdzieś – odparłam cicho.
Nie potrafiłam już wrócić myślami do mszy. Cała uroczystość przeszła mi koło nosa. Widok tej sukienki, to jak przesłoniła wszystkie inne emocje, sprawiło, że czułam się... zraniona.
Nie zamierza przepraszać
Nie wytrzymałam do końca przyjęcia. Siedziałam przy stole, wciśnięta między ciotkę Jolę a wujka Romana, i czułam, jak wrze mi w środku. Każdy temat rozmowy, każde wspomnienie i każde zdjęcie było przyćmione przez tę jedną rzecz – panterkę. Była wszędzie. Przy stole, na zdjęciach, na parkiecie. I tylko ja zdawałam się tego nie akceptować.
W końcu wstałam i podeszłam do Kingi, która właśnie śmiała się z czymś z koleżanką przy kawie. Odciągnęłam ją na bok, nie za mocno, ale wystarczająco zdecydowanie, by wiedziała, że to nie na żarty.
– Kinga, możemy porozmawiać?
Spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem.
– Jasne, co się dzieje?
– Chodzi o twój strój. Myślisz, że wypada przyjść w czymś takim na komunię? To uroczystość kościelna, nie wieczór w klubie!
Jej uśmiech zgasł. Uniosła brwi.
– Mamo, naprawdę? Mamy XXI wiek. To tylko sukienka.
– To nie tylko sukienka, Kinga. To brak szacunku. Dla miejsca, dla dziecka, dla tradycji. Nie wiem, co chciałaś tym pokazać, ale udało ci się – wszyscy tylko o tym mówią.
Zacisnęła usta. Widziałam, że się unosi.
– Nie zamierzam przepraszać za to, jak wyglądam. Nie założyłam nic wulgarnego. Czuję się dobrze w tej sukience i nikomu nie robię nią krzywdy. To nie mój problem, że ludzie nie mają większych zmartwień.
Odeszła. A ja zostałam. I nie wiedziałam, czy bardziej czuję złość, czy smutek.
To tylko ubranie?!
Kiedy następnego dnia odwiedził mnie Marek, miałam nadzieję, że jakoś spróbujemy to wszystko załagodzić. W końcu to on wychował się w moim domu, znał moje zasady, wartości. Ale od razu zorientowałam się, że przyszedł nie po to, żeby przeprosić – tylko żeby stanąć po stronie swojej żony.
– Mamo, naprawdę musimy to roztrząsać? Komunia się udała, wszyscy byli zadowoleni, a ty znowu robisz problem z niczego – westchnął, siadając przy kuchennym stole.
– Z niczego? – uniosłam brwi. – Naprawdę myślisz, że to, jak wyglądała Kinga, było w porządku? To nie ja robię z tego problem. To wy go zignorowaliście.
– Ale to tylko ubranie! Sukienka! – prychnął. – Komunia była dla Jasia, a nie dla ciebie, żebym musiał cię zadowalać doborem garderoby.
– To nie chodzi o mnie – powiedziałam cicho, próbując się opanować. – To chodzi o szacunek. Do kościoła, do tradycji. Do rodziny.
Marek spojrzał na mnie z rezygnacją. Był moim dzieckiem, a jednak coraz bardziej go nie poznawałam. Jakby w tej rodzinie, którą stworzył z Kingą, nie było już miejsca na rozmowy, na kompromis. Tylko na stawianie granic i powtarzanie: „To nasze życie”.
– Mamo, z całym szacunkiem... ale naprawdę musisz przestać kontrolować wszystkich dookoła. Kinga jest dorosła. Ja też. I to my decydujemy o tym, co wypada.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego syna.
Nie chcę już imprez z nim
Minęło kilka tygodni od komunii. Czas niby powinien zagoić emocje, ale u mnie było odwrotnie – coś we mnie się zacięło. Nie chciałam już jeździć do nich na obiady. Zbliżały się urodziny Marka, a ja – pierwszy raz w życiu – zaczęłam się zastanawiać, czy nie zostać w domu sama. Marek dzwonił, pisał, nawet Jaś nagrywał mi wiadomości głosowe, ale ja odpowiadałam zdawkowo. Nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało. Bo przecież nie chodziło tylko o sukienkę.
Chodziło o to, że nikt nie powiedział: „przepraszam, nie pomyśleliśmy, przesadziliśmy”. Chodziło o to, że przez cały ten dzień byłam niewidzialna. Nikt nie zauważył mojego starania, pomocy, wsparcia, które dawałam z tylnego siedzenia, żeby nie przeszkadzać. A potem przyszła Kinga w panterce, zasłoniła wszystko i jeszcze miała czelność mi wmawiać, że przesadzam.
– Mamo, przyjedziesz na moje urodziny? – zapytał mnie Marek, gdy w końcu odebrałam od niego telefon.
– Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty.
– Przestań. Kinga nie miała złych intencji.
– Może nie miała, ale skutki były opłakane. I nie chodzi o to, że muszę mieć rację. Po prostu... nie chcę czuć się obco we własnej rodzinie.
Marek milczał. I to milczenie bolało mnie bardziej niż cała ta panterka.
Każdy ma swoją prawdę
Nie pojechałam do nich na urodziny Marka. Wysłałam mu prezent kurierem. Po raz pierwszy od lat nikt mnie nie poprawiał, nikt się nie oburzał, nikt nie udowadniał mi, że jestem z innej epoki. Kinga i Marek przysłali mi zdjęcia – dzieci przy stole, znajomi przy grillu, wszyscy w pastelach. Kinga miała tym razem jasnoniebieski garnitur. Pewnie na znak, że się „poprawiła”. Ale bez słowa, bez przyznania racji, bez zrozumienia. Tak, jakby to był wyłącznie mój problem – a oni robili mi przysługę, że w ogóle pamiętali.
Zastanawiam się czasem, czy nie jestem już po prostu za stara na to wszystko. Na te kompromisy, na to wieczne „wybaczanie, bo rodzina”. Zawsze wierzyłam, że rodzina to wspólne zasady, wartości, że choćby różnice były wielkie, to szacunek musi być ponad wszystkim. A może się myliłam? Może teraz każdy ma swoją prawdę, swoje zdanie, swoje święto, swój sposób na bycie matką, babcią, synową?
Nie wiem. Wiem za to, że tego dnia poczułam, że nie mam już siły o to wszystko walczyć. Ani o rację, ani o uwagę, ani nawet o relacje. Może z czasem coś się zmieni. Może wnuk mnie zrozumie, gdy sam będzie miał dzieci. A może nie. I będę już tylko tą starszą panią, która kiedyś się czepiała, że ktoś przyszedł do kościoła w panterce.
Maria, 64 lata
Czytaj także:
- „Po 15 latach od ślubu zapragnęłam odświeżyć nasz związek. Zazdrość to najlepszy nawóz dla miłość”
- „Wstyd mi przed sąsiadkami za to, że córka jest taka kochliwa. Po osiedlu chodzę z 5 owocami jej miłości”
- „Mąż dziwnie się uśmiechał na dźwięk telefonu od sekretarki. Okazało się, że w biurze dzielili się nie tylko dziurkaczem”

