„Chciałam odpocząć, więc kupiłam bilety do Tunezji. Tam czekały na mnie nieprzyjemne niespodzianki”
„Standard pokoju w hotelu, który przy nazwie miał dumne cztery gwiazdki, pozostawiał sporo do życzenia. W łazience był syf, z kranu leciała żółta woda, a klimatyzacja nie działała. Miałam wrażenie, że się ugotuję”.

- Listy do redakcji
Tegoroczny czerwcowy weekend miał być zupełnie inny niż dotychczasowe – i rzeczywiście był, szkoda tylko, że nie w pozytywnym tych słów znaczeniu. Zachciało mi się ciepłych krajów. W sumie sama nie wiem, dlaczego, skoro nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie w takie rejony. Chyba po prostu zima dała mi ostro w kość i zapragnęłam się wygrzać w słoneczku. Tunezja wydała mi się świetnym wyborem, zwłaszcza że za bilety zapłaciłam stosunkowo niewiele. Gdybym wiedziała, jak się skończy ta przygoda, nigdzie bym się nie ruszała. Niestety, człowiek nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć i planując urlop, nie zakłada, że cokolwiek popsuje wyjazd.
Od razu byłam zła
Wylot miałam z Modlina o piątej rano, co oznaczało pobudkę w środku nocy. Musiałam przecież dotrzeć na lotnisko ze dwie godziny wcześniej. Pocieszałam się myślą, że już lada chwila wszelkie niedogodności zostaną zrekompensowane. Jak na złość okazało się, że wylot będzie opóźniony. Nie było wyjścia i trzeba było czekać do dziewiątej. Jak za zboże zapłaciłam za kawę i małą kanapkę – nie wzięłam poprawki na obsuwę i trochę zgłodniałam. Na butelkę wody też sporo wydałam. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ceny na lotniskach są takie wysokie. Zwyczajne zdzierstwo i tyle.
W samolocie miałam pecha, ponieważ siedział obok mnie facet, który chrapał. Na swoje nieszczęście nie wzięłam ani słuchawek, ani zatyczek do uszu. Zanim samolot wystartował, mój współpasażer już smacznie spał. Swoim chrapaniem uprzykrzył cały lot zapewne nie tylko mi, ale to ja siedziałam najbliżej niego. Po wylądowaniu bolała mnie głowa. Nie przepadam za lataniem, a gdy jeszcze pojawiają się dodatkowe „atrakcje”, to z reguły mam dość i jestem poirytowana.
To było żałosne
– No nie, to chyba żart – westchnęłam na widok autokaru, który miał nas zawieźć do hotelu.
Sądząc po minach innych pasażerów, pomyśleli dokładnie to samo, co i ja. Nie miałam dobrych przeczuć – no i cóż, intuicja mnie nie zawiodła. Pojazd w pewnym momencie się zatrzymał. Kierowca sam zabrał się za naprawę usterki, ale z pomocą przyszło mu paru mężczyzn. Chyba dlatego nie trwało to wieczność. Niemniej do hotelu dojechaliśmy późnym popołudniem, a tu kolejna niespodzianka. Okazało się, że pokój nie jest jeszcze gotowy. W podobnej sytuacji znalazło się kilka osób. Rozpętała się awantura.
– Please, don't worry – wydukała łamaną angielszczyzną recepcjonistka.
I tak oto upłynęły bezproduktywnie kolejne dwie godziny, gdyż prośby o przyspieszenie sprawy odnosiły podobny rezultat, co walenie grochem w ścianę. Urlop się jeszcze w gruncie rzeczy nie zaczął, a ja chciałam już wracać do Polski. Pożałowałam, że nie zostałam w domowym zaciszu – przynajmniej bym się nie denerwowała.
Wszystko było nie tak
Standard pokoju w hotelu, który przy nazwie miał dumne cztery gwiazdki, pozostawiał sporo do życzenia. W łazience był syf, z kranu leciała żółta woda, a klimatyzacja nie działała. Miałam wrażenie, że ugotuję się żywcem. Rzecz jasna po raz drugi w ciągu dnia pokłóciłam się z recepcjonistką, bo oni problemu nie widzieli. Pani niezbyt przyjemnym głosem stwierdziła, że mogę otworzyć okno. Pomijam, jaki rozciągał się z niego widok – brudne podwórko i przepełniony śmietnik. Miało być morze... Koniec końców stanęło na tym, że obsługa z wielką łaską dostarczyła wiatrak do mojego pokoju. Chodził tak głośno, że nie słyszałam własnych myśli. Jednakże miałam do wyboru hałas i spowodowany nim ból głowy lub totalny zaduch.
– Trudno, przemęczę się – sapnęłam rozzłoszczona, ale nie miałam wpływu na to, co tu się działo.
Oczyma wyobraźni widziałam opinię, jaką wystawię hotelowi, gdy tylko znajdę się w moim warszawskim mieszkaniu. Teraz nie miałam na to siły, zwłaszcza że internet działał w tym miejscu niczym żółw.
Drugiego dnia moje samopoczucie uległo niespodziewanemu pogorszeniu. Czułam, że żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Dostałam rozwolnienia, na co nie byłam przygotowana.
– Just drink cola – usłyszałam od chłopaka z obsługi.
Na nich nie robiło to żadnego wrażenia. Kobieta z pokoju obok, Polka, poratowała mnie odpowiednimi lekarstwami, za co byłam jej niewymownie wdzięczna.
– Tutaj trzeba zabierać takie rzeczy – była wyraźnie zatroskana.
Następnego dnia czułam się o niebo lepiej, ale i tak nie wychyliłam nosa z pokoju. Potrzebowałam odpoczynku, chociaż wiatrak wydający dźwięki jak czołg skutecznie to utrudniał. Marzyłam o własnym łóżku i byłam na siebie wściekła za to, że dałam się skusić podszeptom nakłaniającym do zagranicznych wojaży.
Nie tak to miało wyglądać
Kiedy mi się poprawiło, uznałam, że najwyższa pora trochę poplażować, bo zaraz urlop się skończy. Aby zająć sobie dogodne miejsce z leżakiem, należało wstawać o nieludzko wczesnej godzinie. Poza tym plaża nie była wybitnie czysta, co dodatkowo zniechęcało do zażywania słonecznych kąpieli. Przy hotelowym basenie nie było lepiej. Na pewno porządek nieporównywalnie większy, ale ścisk i tłok ten sam. Nie tak to miało wyglądać.
Wisienką na torcie stał się ostatni dzień pobytu. Otóż skręciłam nogę w kostce. Na początku sądziłam, że mocno ją stłukłam, ale po godzinie była potwornie spuchnięta. Bałam się, że to złamanie. Niefortunnie potknęłam się na hotelowych schodach. Za udzielenie pomocy lekarskiej dużo zapłaciłam i wracałam do Polski o kulach. Noga bolała jak diabli.
Mój szef był wielce niepocieszony, gdy zamiast wypoczętej i zrelaksowanej pracownicy dostał zwolnienie lekarskie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że była to najgorsza czerwcowa podróż w moim życiu i raczej nic jej nie przebije. Siedzę uziemiona w domu i jestem zła, bo straciłam pieniądze i czas, a przy okazji ucierpiało na tym moje zdrowie.
Kinga, 30 lat
Czytaj także:
- „Teściowa mówiła, że zna się na dzieciach. Dopiero po interwencji sąsiadki odkryłam, co robiła z moją córką”
- „Mąż zarabiał fortunę, ale skąpił nawet na jogurt. Nie zauważył, jak z dnia na dzień tracę do niego szacunek”
- „Koleżanka z pracy podstawiła mi nogę, by zdobyć awans. Zdziwiła się, kiedy to ja zostałam jej szefową”

