„Mojej matce się wydaje, że ciągle ma 16 lat. To, co zrobiła przy moim chłopaku, zmieniło naszą relację o 180 stopni”
„Wiedziałam, że zaproszenie faceta do domu to ryzyko. Że wystarczy jedno nieprzemyślane zdanie mojej mamy, a całą atmosferę szlag trafi. Ale mimo wszystko, tego wieczoru postanowiłam zaryzykować”.

- Redakcja
Związków miałam kilka – wszystkie kończyły się szybko. Niektórzy byli zazdrośni, inni niedostępni, a jeszcze inni po prostu nie dla mnie. Od dłuższego czasu trzymałam więc ludzi na dystans. Zwłaszcza mężczyzn. Może to kwestia lęku przed bliskością albo przed tym, że znów się pomylę. Dlatego pomysł z kolacją u mnie był dla mnie testem odwagi. Tego, że chcę spróbować jeszcze raz. Że może nie każdy mężczyzna to porażka w opakowaniu premium.
Tomek pojawił się w moim życiu niedawno. Poznaliśmy się w kolejce po burrito. Zaczęło się od żartu o ostrości sosu, a skończyło na czterdziestopięciominutowym spacerze z jedzeniem w dłoni i uśmiechem, który nie chciał zejść z twarzy. Był uroczy, naturalny i, co najważniejsze, nie uciekał.
A mama… cóż. To temat osobny. Ekstrawagancka kobieta około sześćdziesiątki, z niewyczerpanym zapasem czerwonych szminek, ciętym językiem i zupełnym brakiem filtrów. Przeszła na wcześniejszą emeryturę i stwierdziła, że „potrzebuje nowej energii życiowej”. Tę energię generuje głównie w szlafroku, z kieliszkiem czerwonego wina i komentarzami.
Wiedziałam, że zaproszenie faceta do domu to ryzyko. Że wystarczy jedno nieprzemyślane zdanie mojej mamy, a całą atmosferę szlag trafi. Ale mimo wszystko, tego wieczoru postanowiłam zaryzykować.
Otworzyłam drzwi i gestem zaprosiłam Tomka do środka. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę i pachniał czymś, co skojarzyło mi się z niedzielnym popołudniem w lesie. Czułam, że serce zaczyna mi bić szybciej. Nie dlatego, że wyglądał dobrze – choć wyglądał – ale dlatego, że po raz pierwszy od miesięcy ktoś miał zobaczyć mnie w mojej codzienności, z całym tym domowym chaosem. Z mamą w komplecie.
Miałam obawy
Zdążyliśmy jeszcze zamienić dwa słowa w przedpokoju, kiedy z salonu dobiegł znajomy, nonszalancki głos:
– A, to ten, co wygląda lepiej niż twój poprzedni?
Stanęłam jak wryta. Tomek podniósł brwi, ale zaraz potem uśmiechnął się lekko. Ja natomiast poczułam, jak twarz mi płonie. Jakby nagle temperatura w mieszkaniu skoczyła o dwadzieścia stopni.
– Mamo, błagam… – wyszeptałam, wchodząc do salonu i rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie.
Siedziała rozwalona na kanapie, z kieliszkiem wina w jednej ręce i pilotem w drugiej. Włosy upięte niedbale, czerwona szminka i spojrzenie, które znałam aż za dobrze – to był nastrój „a co mi tam, powiem, co myślę”. Tomek wszedł za mną i, ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się do niej.
– Cieszę się, że mogę przebić konkurencję – powiedział spokojnym tonem.
Nie miała hamulców
Mama parsknęła śmiechem, jakby właśnie usłyszała najlepszy dowcip wieczoru. Ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Stałam tam, pomiędzy nimi, wpatrzona w jeden punkt na dywanie i powtarzałam w głowie: „to się nie dzieje naprawdę”.
W środku aż mnie skręcało. Wiedziałam, że nie powinnam się wstydzić mamy. Że jest jaka jest i że w głębi duszy to właśnie ją kocham najbardziej. Ale nie w takich momentach. Nie wtedy, gdy od kilku dni zastanawiałam się, czy w ogóle dobrze robię, zapraszając do domu chłopaka, który wcale nie wydawał się z gatunku tych, co znoszą niezręczności z klasą. Tymczasem on siedział już na fotelu i opowiadał coś mamie o korkach w drodze.
Patrzyłam na nich oboje i nie wiedziałam, co bardziej mnie zaskakuje – jego luz czy jej nagła serdeczność. A potem nagle dotarło do mnie, że może to nie ja mam się ich bać. Może oni po prostu muszą się poznać – po swojemu, nie według mojego planu.
– Ola zapowiedziała, że to będzie tylko kolacja. Nie mówiła, że przystojny i z poczuciem humoru!
Zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze. Wiedziałam, że ten wieczór zapamiętam na długo. I że dopiero się zaczyna.
Zawstydzała mnie
Chciałam przejąć kontrolę nad tym wieczorem.
– Może usiądziemy w kuchni? – zaproponowałam, mając nadzieję, że uda mi się przynajmniej na chwilę oddzielić Tomka od mamy.
W kuchni nie było win, pilotów ani wspomnień o moich byłych. Tylko stół, talerze i moje starania, żeby wszystko wyglądało jak normalna kolacja.
– Skoro już mnie oceniono, to chyba mogę się rozgościć? – odpowiedział Tomek, wciąż z uśmiechem, ale spojrzał przy tym prosto w moją mamę. Był spokojny, jakby znał ją od lat.
– Ooo, podoba mi się, że ma dystans – rzuciła mama z aprobatą, jakby prowadziła jakiś casting i właśnie przyznała punkty za pierwsze wrażenie.
Pokręciłam głową i westchnęłam, nie mając już nawet siły się złościć. Tomek wyjął telefon i bez pytania zaczął czegoś szukać.
– Co powiecie na sushi? – zapytał po chwili. – Mam sprawdzoną knajpkę, dowożą błyskawicznie. I mają naprawdę dobre hosomaki. Jedyna opcja, która ratuje niezręczne spotkania.
– Brzmi jak plan – dodała mama, jakby właśnie zatwierdzała decyzję strategiczną.
Zrobiło się miło
Tomek zamówił jedzenie i wrócił do rozmowy. Nie było w nim tej sztuczności, która pojawia się, kiedy ludzie próbują wypaść dobrze. Odpowiadał mamie na pytania, opowiadał coś o swoim poprzednim mieszkaniu, w którym z sufitu odpadał tynk, a mimo to mieszkał w nim przez trzy lata, bo był blisko parku.
Siedziałam obok, przysłuchując się i śmiejąc razem z nimi, choć gdzieś w środku wciąż byłam spięta. Ale napięcie zaczęło się kruszyć. Nieśmiało, kawałek po kawałku.
W końcu przyjechało jedzenie. Tomek ustawił je na stole jak ceremonię. Rozwinęliśmy pałeczki, rozlaliśmy sos sojowy, a mama przyniosła jeszcze dwa kieliszki. Sama wypiła już dwa, ale wyglądała na zaskakująco trzeźwą.
– Wiesz, że Ola miała kiedyś fazę na jedzenie tylko sushi? – zwróciła się do Tomka. – Przez dwa tygodnie jadła tylko to. Myślałam, że jej żołądek się zbuntuje.
– Mamo… – powiedziałam cicho, ale nie było już w tym złości.
– Serio? – Tomek spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – Imponujące. Ja miałem kiedyś fazę na zupki chińskie. Ale niestety nie przez wybór, tylko przez stan konta.
Doceniłam ją
Śmiałam się już wtedy na całego. Nawet nie zauważyłam, kiedy wieczór, który zapowiadał się koszmarnie, zamieniał się w coś zaskakująco lekkiego. A może właśnie dzięki tej całej nieprzewidywalności. Dzięki temu, że nic nie było tak, jak miało być.
– Mówiłam jej, żeby w końcu zaczęła zapraszać ludzi. Bo tylko praca i praca – rzuciła z udawaną pretensją.
– Mamo, to nie jest wieczór autoterapii – powiedziałam, choć z uśmiechem. Wiedziałam, co chce osiągnąć.
– Ale może powinien być? – odezwał się Tomek. – Możemy mówić o byłych? Bo mam kilka żenujących historii, mogę zacząć od tej z imieniem Dżesika i tatuażem „freedom” na łopatce.
Parsknęłam śmiechem, czując ulgę, że on to wszystko traktuje z taką lekkością. Nie było napięcia, ocen, sztywnych reguł. Po prostu rozmowa, która płynęła naturalnie. Czasem mama wtrącała się z nieoczekiwanym komentarzem, czasem my z Tomkiem śmialiśmy się do łez z jego historii o randce w escape roomie, z której musiał uciekać naprawdę.
I chociaż gdzieś w tle czułam lekkie zażenowanie, to też coś się zmieniało. Po raz pierwszy od dawna czułam, że jestem sobą. Nie taką, jaką chciałam się pokazać. Po prostu sobą.
Aleksandra, 26 lat
Czytaj także:
- „Odkryłam sekret mojego bogatego męża. To, co ukrywał przez lata, wywróciło nasze życie do góry nogami”
- „Nie potrafię żyć, odkąd nie ma mojego męża. Był moją opoką, miłością i pociechą. Teraz jestem sama i nie mam już nic”
- „Mąż ciągle wyśmiewał i lekceważył moje hobby. Utarłam mu nosa i teraz sam się mną chwali”

