„Moje wymarzone wakacje w Grecji zakończyły się koszmarem. Wszystko przez pamiątkę, którą przywiozłam”
„Zamknęłam oczy. Widziałam siebie jako matkę i... nie mogłam. Nie umiałam. Czułam się oszukana – przez siebie, przez niego. Przecież wiedział, że nie chcę dzieci. Czy naprawdę myślał, że zmienię zdanie?”.

- Redakcja
Nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego. Już jako nastolatka wiedziałam, że dzieci nie będą częścią mojego życia – ani teraz, ani „kiedyś”, ani „na starość”. A jednak przez trzy lata mojego małżeństwa z Michałem – cudownym, czułym facetem, który mówił o dzieciach jak o czymś oczywistym – nie umiałam powiedzieć tego wprost. Mówiłam półprawdy. Że "może za kilka lat", że "teraz praca", że "jeszcze nie czas". A on to łykał. I kochał mnie bardziej za moją rzekomą dojrzałość i cierpliwość.
Prawda była inna – nie byłam gotowa nigdy. I wiedziałam to bardzo dobrze.
Zawodowo byłam tam, gdzie chciałam być – kierownicze stanowisko, ciekawe projekty, swoboda. Michał? On wspierał. Gotował, rozśmieszał, przytulał. Kochałam go po swojemu, ale czasem czułam się, jakbym grała cudzą rolę. Aż w końcu zaplanowaliśmy wspólne wakacje. Grecja. Błękit morza, biały piasek, ciepłe wieczory. I ja, dusząca się od niewypowiedzianej prawdy, którą znała tylko jedna osoba – Magda.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś poszło nie tak… Ja po prostu nie chcę tego życia – powiedziałam jej, siorbiąc wino w jej kuchni.
Magda tylko spojrzała na mnie ze zrozumieniem. A potem, z pozoru niewinna podróż, miała zmienić wszystko.
To był moment zapomnienia
Grecja była jak z folderu – turkusowa woda, biały hotel z balkonem wychodzącym na zatokę i ten zapach rozgrzanego powietrza pomieszanego z winem i słoną bryzą. Michał rozluźnił się natychmiast, jak tylko przekroczyliśmy próg pokoju. Słońce działało na niego jak środek uspokajający – był jak pies wypuszczony na łąkę.
– Czuję się tu z tobą, jakbyśmy byli młodymi bogami... Może to ten moment, co? – zażartował, wpatrując się we mnie z tym swoim miękkim spojrzeniem.
– Nie mów tak... Wiesz, że to skomplikowane... – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem i skinęłam kelnerowi na kolejną karafkę wina.
Wieczór był cudowny – tańczyliśmy na jakimś prowizorycznym parkiecie na plaży, piasek wchodził mi w sandały, a włosy lepiły się od wilgoci i potu. Śmialiśmy się, jakbyśmy znów byli narzeczonymi. Wino lało się strumieniami, a ja, wbrew rozsądkowi, pozwoliłam sobie na odrobinę beztroski.
Pamiętam tylko jego dłoń na moim udzie, śmiech, który przeradzał się w ciszę, a potem hotelową pościel pachnącą kwiatami. Obudziłam się o świcie, naga, z bólem głowy i poczuciem czegoś nieodwracalnego. On spał spokojnie obok, jakby nic się nie wydarzyło. A ja patrzyłam w sufit i czułam, że zaszaleliśmy za bardzo.
Zrobiłam test ciążowy
Wróciliśmy do Polski jakby nigdy nic. Michał opowiadał kolegom w pracy o ośmiornicach z grilla i o tym, że chciałby kiedyś kupić dom z widokiem na morze. Ja… ja robiłam wszystko, żeby nie zwariować. Przez pierwsze dni udawałam, że to tylko stres, że opóźnienie to efekt podróży, zmiany klimatu, jedzenia. Ale po tygodniu już wiedziałam. Mój organizm nigdy się nie mylił.
Kupiłam test w najdalszej aptece od domu. Pani spojrzała na mnie zbyt życzliwie, jakby czytała w mojej twarzy radosne oczekiwanie. Wyszłam stamtąd z piekącym rumieńcem.
Dwie kreski pojawiły się szybko. I równie szybko moje serce zaczęło łomotać, jakby chciało mi wyskoczyć z piersi. Stałam w łazience, w szlafroku, z testem w dłoni i czułam, że wszystko mi się rozjeżdża pod nogami.
Nie powiedziałam Michałowi. Nie mogłam. Zamiast tego zadzwoniłam do Magdy.
– Ja nie mogę. Nie chcę. To nie miało się wydarzyć! – wykrztusiłam.
– A Michał? Powiesz mu?
– Nie wiem… Nie wiem, co zrobię…
Magda milczała chwilę.
– Kornelia, oddychaj. Najpierw oddychaj.
Zamknęłam oczy. Widziałam siebie jako matkę i... nie mogłam. Nie umiałam. Czułam się oszukana – przez siebie, przez niego. Przecież wiedział, że nie chcę dzieci. Czy naprawdę myślał, że zmienię zdanie?
– Powinien był mnie chronić – wyszeptałam. – Nawet przed moją głupotą.
W tamtej chwili byłam gotowa zniknąć. Zostawić wszystko i wyjechać. Ale wiedziałam, że już za późno.
Michał się ucieszył
Siedzieliśmy na kanapie, jak co wieczór – on z laptopem na kolanach, ja z kieliszkiem czerwonego wina, którego nie miałam odwagi wypić. Oczy miał utkwione w ekranie, zupełnie nieświadomy, że jego świat właśnie za chwilę się zmieni.
– Michał... – powiedziałam cicho.
– Hmm? – podniósł wzrok, uśmiechając się lekko.
– Jestem w ciąży.
Zamarł. Uśmiech zgasł, ale tylko na sekundę. Potem na jego twarzy rozlało się coś, czego nie potrafiłam znieść – radość.
– Naprawdę? Kornelia... to najlepszy dzień mojego życia.
Zamknęłam oczy. Chciałam zniknąć. Chciałam cofnąć czas.
– To najgorszy dzień mojego życia – powiedziałam cicho, jakby do siebie.
Michał przestał się uśmiechać.
– Co ty mówisz?
– Nie chcę tego dziecka. Nigdy nie chciałam żadnego. Myślałam, że o tym wiesz.
– Ale mówiłaś, że... może kiedyś.
– Bo nie umiałam powiedzieć ci prawdy. Bałam się, że mnie zostawisz. Więc kłamałam. Mówiłam to, co chciałeś usłyszeć.
Wstał. Zgubił słowa. Wpatrywał się we mnie jak w obcą osobę.
– A teraz co? Zrobisz to sama? Podejmiesz decyzję sama? Nawet nie dajesz mi prawa się cieszyć?
– Bo to nie jest powód do radości! Dla mnie to jest koniec. Koniec mnie.
Michał odszedł do sypialni i zatrzasnął drzwi. A ja siedziałam w ciemnym salonie i po raz pierwszy poczułam, że naprawdę go nienawidzę. Nie za to, że mnie kochał. Za to, że nie widział, kim naprawdę jestem.
Czułam presję
Mama wpadła bez zapowiedzi. Z torbą jabłek i słoikiem dżemu, jak zwykle. Michał przywitał ją z wymuszonym uśmiechem i ulotnił się do pracy pod pretekstem pilnego maila. Zostawił mnie z tą bombą emocjonalną samą.
– Jesteś jakaś blada. Coś się dzieje?
Westchnęłam. Już nie miałam siły się kryć.
– Jestem w ciąży.
Mama zamarła na sekundę, jakby przetwarzała słowa. A potem wybuchła płaczem. I śmiechem. Na zmianę.
– Wreszcie. Będziecie szczęśliwi. Zobaczysz, wszystko się ułoży. Michał to dobry chłopak. I ty jesteś silna, poradzisz sobie.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak krząta się po mojej kuchni, jak wkłada jabłka do misy, jak mówi o beciku i imionach. Nawet się nie zająknęła, żeby zapytać mnie, co ja właściwie czuję.
– A jeśli nie chcę być szczęśliwa w ten sposób?! – krzyknęłam w końcu, nagle, bez ostrzeżenia.
Zamarła z nożem w dłoni. Spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała języka, którym mówię.
– Nie każda kobieta musi być matką. Ja nie chcę. Nigdy nie chciałam. To nie jest moje życie.
– Nie wygaduj głupot. To hormony. Zobaczysz, jak urodzisz, wszystko się zmieni.
I wtedy poczułam, jakby zsunęła się na mnie ogromna, mokra kołdra. Nikt mnie nie słuchał. Nikt mnie nie słyszał.
Wszyscy wiedzieli lepiej. Co powinnam. Co MUSZĘ.
Miałam kryzys
Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kosmetyczka, dres, ładowarka. Zniknęłam w środku tygodnia, bez zostawiania kartki, bez słów. Michał był w pracy, mama pewnie już planowała, jakie firanki powiesić w pokoju dziecięcym. A ja wsiadłam w samochód i pojechałam do Magdy. Do jej drewnianego domku nad jeziorem, gdzie zawsze było cicho i bezpiecznie. Magda otworzyła drzwi i spojrzała mi w oczy. Nic nie mówiła. Po prostu przytuliła mnie mocno, jakby wiedziała wszystko bez słów.
Wieczorem siedziałyśmy na tarasie, z kocami na kolanach i herbatą malinową.
– Wszyscy się cieszą, tylko nie ja. Nikt mnie nie pyta, co czuję! – wyrzuciłam z siebie.
– Więc powiedz mi – co czujesz?
Zamilkłam. A potem odpowiedź wylała się ze mnie jak lawina.
– Pustkę. Strach. I nienawiść. Do siebie... i do niego też. Do Michała. Bo go oszukałam, a on nawet nie zauważył. Bo jest szczęśliwy, a ja… ja nie potrafię oddychać. Budzę się w nocy i mam ochotę zniknąć. Po prostu wyparować.
Magda milczała, ale trzymała mnie za rękę. Ta cisza była wszystkim, czego potrzebowałam.
– I co teraz? – zapytała w końcu.
– Nie wiem. Może zostanę tu na kilka dni.
Popatrzyła na mnie z troską, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że nie szukam rady. Szukam siebie.
Nie wiem, co będzie
Wróciłam po pięciu dniach. Dom był cichy. Michał siedział przy kuchennym stole, z niedopitą kawą i pustym wzrokiem wbitym w ścianę. Kiedy mnie zobaczył, nie podniósł się, nie powiedział nic. Tylko kiwnął głową. Zdjęłam buty, jakbym wróciła z zakupów, a nie z emocjonalnego piekła. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Nie płakaliśmy. Nie krzyczeliśmy. To było jak pogodzenie się z tym, że nasz piękny, wygodny świat właśnie się zatrząsł.
Kiedy zostałam sama, usiadłam na podłodze w sypialni i przyłożyłam dłoń do brzucha. Nic jeszcze nie czułam. Ani ruchu, ani więzi. Tylko ciszę.
I wtedy zrozumiałam – może to nie dziecko było problemem. Może problemem jestem ja. Bo nigdy nie miałam odwagi być sobą w pełni. Zawsze kogoś zadowalałam. Udawałam. Aż w końcu zgubiłam się w tych rolach. Ale to moje życie. I jeśli mam coś z niego ocalić, to muszę zacząć mówić prawdę. Nawet jeśli wszyscy inni wolą bajki.
Kornelia, 32 lata
Czytaj także:
- „Zabrałem rodziców na wakacje nad Bałtyk. Miało być miło, a oni liczyli każdy grosz, jakby byli na skraju bankructwa”
- „Chcieliśmy spędzić z mężem wakacje marzeń na Helu. Było jak w raju, dopóki teściowa nie wpadła na pewien pomysł”
- „Spełniliśmy sen o domku na Warmii. Zamiast liczyć zyski z agroturystyki, ciułaliśmy grosz do grosza na spłatę kredytu”

