„Moja synowa obraża się o byle co. Ostatnio tylko oceniłam jej nową fryzurę, a ona odstawiła taką szopkę, że głowa mała”
„Syn rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, ale już było za późno. Wnuki wbiegły do salonu, a synowa od razu usiadła na kanapie, nie zdejmując nawet płaszcza”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to ja jestem już tak starej daty, czy świat rzeczywiście oszalał, ale kiedyś kobieta, jak coś usłyszała, to się po prostu zastanowiła, czy nie ma w tym ziarenka prawdy. A teraz? Wystarczy jedno słowo – i już wielki dramat. Ja się przecież tylko odezwałam z troską. A ona zaraz z obrażoną miną, jakby co najmniej jej dziecko skrytykować, a nie tylko fryzurę. O, Boże kochany, do czego to doszło. Mówią „teściowa” i już patrzą jak na potwora. A ja? Ja tylko chciałam dobrze. Dla syna. Dla wnuków. I może trochę dla niej też, chociaż – nie ukrywajmy – nie ułatwia.
Tylko powiedziałam, co myślę
Wszystko zaczęło się w sobotę. Przyjechali na obiad – syn, synowa i wnuki. Ja już od rana przy garach, sernik się piekł, rosół pyrkał, a rolady zawinięte jak należy. Usłyszałam, że idą po schodach, więc szybko wytarłam ręce o fartuch i podeszłam do drzwi.
– O, dzień dobry, kochani! – zawołałam radośnie, a potem spojrzałam na synową i aż mnie zatkało. – Ojej… a cóż to za rewolucja na głowie?
– Zmieniłam fryzurę – odpowiedziała chłodno, mijając mnie w progu.
– No tak, widzę… – mruknęłam. – Tylko tak… odważnie, bardzo krótko, jakby męska fryzura. Nie boisz się, że cię z tyłu pomylą z kolegą z pracy?
Syn rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, ale już było za późno. Wnuki wbiegły do salonu, a synowa od razu usiadła na kanapie, nie zdejmując nawet płaszcza.
– Czyli według mamy wyglądam jak facet – powiedziała lodowatym tonem.
– Ależ dziecko, ja tylko się zdziwiłam! Nie każda kobieta ma taką urodę, żeby taką fryzurę udźwignąć! – próbowałam załagodzić.
– Mamo… – zaczął syn, stając obok mnie – po co to było?
– A co? Nie mogę powiedzieć, co myślę? Gdybym milczała, to też by było źle, prawda?
– Nie no, świetnie się zaczyna… – syknęła synowa, po czym wstała. – Wracam do domu.
– Co ty wygadujesz? Obiad gotowy, dzieci głodne…
– Nie zamierzam siedzieć tam, gdzie się mnie obraża.
Złapała torebkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Byłam wściekła
Zamarliśmy wszyscy. Syn stał jak wryty przy komodzie, dzieci zamilkły, nawet pies, który zwykle szczekał na widok kluczy, tym razem tylko spojrzał w stronę drzwi.
– No i co, zadowolona? – syn w końcu przemówił, patrząc na mnie z wyrzutem.
– A co ja takiego powiedziałam? Że fryzura niefortunna? Przecież to prawda! Czy teraz nie wolno nic powiedzieć, bo zaraz afera?
– Czasem chyba nie słyszysz samej siebie – westchnął.
– O, przepraszam bardzo! Czyli mam kłamać, że jej do twarzy w tym czymś, co wygląda, jakby nożem wojskowym ją ostrzygli?
– Nie trzeba kłamać. Wystarczy czasem ugryźć się w język – powiedział zrezygnowany, po czym podszedł do okna i wyglądał przez firankę. – Pojechała autem.
– I dobrze – mruknęłam. – Może ochłonie i następnym razem nie będzie się obrażać o byle co.
– Byle co?! Mamo, ona się stara. Zawsze cię traktuje z szacunkiem, mówi do ciebie „mamo”, pomaga przy stole, a ty ją tylko krytykujesz.
– Pomaga, bo wypada! A że mówi „mamo” – to nie znaczy, że mnie lubi. Ostatnio nawet jak herbatę jej podałam, to zrobiła minę, jakby w niej pływały glony!
– Bo wsadziłaś tam korzeń imbiru i trzy goździki. Mówiła, że nie lubi przyprawionych.
– A co to, herbata z przedszkola? Ma być zdrowa i rozgrzewająca.
– Mamo… – westchnął – poważnie, zastanów się czasem, po co coś mówisz.
Spojrzałam na niego, oburzenie aż we mnie buzowało. Bo niby ja mam się zastanawiać? A ona co?
Zaczęłam się niepokoić
Minęły dwa dni. Syn się nie odzywał, wnuków nie przywiózł po szkole. Zaczęłam się niepokoić. Nie tyle o nich, ile o to, że może naprawdę się obraził. A przecież nie zrobiłam nic takiego! Zadzwoniłam.
– Halo? – odezwał się oschle.
– No hej, to ja. Myślałam, że przywieziecie dzieci.
– Nie. Dzisiaj im odpuszczamy. Zostają z nami.
– Przecież ja im upiekłam te ciasteczka, co lubią. Z dżemem, bez rodzynek.
– Mamo, może innym razem, dobrze?
– Gniewasz, tak?
– Nie, tylko... jesteśmy zmęczeni. I nie chcemy kolejnych scen.
Zatkało mnie.
– Scen?! To ja zrobiłam scenę, tak?
– Mamo, proszę cię. Justyna nie chce cię widzieć.
– A co ja jej zrobiłam?! Powiedz mi konkretnie. Bo jeśli o tę nieszczęsną fryzurę, to przepraszam bardzo – ale każdy może mieć opinię!
– Ale nie każdy musi ją wypowiadać przy wszystkich, z takim tonem.
– Z jakim tonem?!
– No właśnie z takim – powiedział cicho i się rozłączył.
Stałam chwilę z telefonem przy uchu, patrząc na swoje odbicie w szybie. Może naprawdę coś we mnie jest, że ludzi drażni? Może zbyt dużo mówię? Ale przecież zawsze taka byłam! I nikt się nie obrażał. Wtedy przyszła mi do głowy myśl – że może ta dziewczyna po prostu szuka pretekstu. I że cokolwiek bym nie powiedziała, i tak by się obraziła.
Nie chciała mnie widzieć
W czwartek postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Upiekłam ciasto drożdżowe. Zapakowałam jeszcze słoik kompotu z wiśni i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Wiedziałam, że mogą być w domu, bo syn miał urlop. Drzwi otworzyła mi ona.
– O, dzień dobry – powiedziała chłodno, trzymając się futryny, jakby zaraz miała je zamknąć.
– Dzień dobry, kochanie. Pomyślałam, że wpadnę z ciastem. Dzieci pewnie się ucieszą.
– Dzieci są u koleżanki – oznajmiła, nie ruszając się z miejsca.
– Aha… – zmieszałam się, ale starałam się uśmiechać. – A może chociaż herbatki się razem napijemy?
– Myślisz, że ciasto wszystko załatwi?
– Oj, Justynka, ja to powiedziałam bez złych intencji! Po prostu mnie zaskoczyłaś! Ty miałaś takie ładne, długie włosy… A tu nagle… taki chłopczyk.
– No i właśnie o to chodzi. Zawsze musisz powiedzieć coś „od siebie”. Zawsze wbijesz szpilkę. Może dla ciebie to nic, ale dla mnie – to było przykre. Jestem twoją synową, nie koleżanką z warzywniaka.
– Przepraszam. Może nie powinnam była tak od razu… po prostu się zdziwiłam. Chciałam dobrze, naprawdę.
Chwilę patrzyła na mnie. Wzięła ciasto i powiedziała:
– Dziękuję. Teraz wolę być sama.
Zamknęła drzwi.
Zaskoczył mnie
Wróciłam do domu na miękkich nogach. W kuchni usiadłam przy stole, jakby ktoś we mnie całe powietrze spuścił. Po południu zadzwonił syn.
– Widziałem, że byłaś.
– Byłam, tak. Chciałam porozmawiać z Justynką. Zanieść ciasto.
– I jak?
– Zimno. Drzwi prawie mi nie otworzyła. Powiedziała, że wbijam szpilki. Ja, matka!
– Mamo… – westchnął – ona się naprawdę stara. Ale ty czasem jesteś… no… zgryźliwa.
– Ja zgryźliwa?! Ja?! – aż wstałam z krzesła. – Przepraszam, że się nie rozpływam nad każdą zmianą fryzury! Że nie klaszczę, jak dziecko rozleje sok na dywan!
– Tu nie chodzi o jedną sytuację. Tylko o sposób, w jaki rozmawiasz. Te docinki. Te komentarze niby „dla żartu”.
– Nie mam złych intencji! Po prostu mówię, co myślę!
– No właśnie. I to jest problem. Może czasem trzeba coś przemilczeć. Albo powiedzieć inaczej?
– A ona co? Święta krowa?
– Mamo… po prostu, jeśli ci zależy na relacji, to się postaraj. Chociaż raz zrozumieć, jak to z jej strony wygląda.
Milczałam. Po raz pierwszy naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może naprawdę trzeba czasem język przygryźć. Tylko czemu ja mam się starać, a ona nic?
Było mi lżej na sercu
W niedzielę siedziałam sama przy stole. Obiad ugotowany – rosół pachniał, kluski gotowe, mięso duszone. Nikogo nie było. Żadnych stukających sztućców, żadnego śmiechu wnuków, nawet ten ich pies, co zawsze podjadał spod stołu, nie szczekał. Było cicho. I tak jakoś pusto. Złapałam za telefon. Przewinęłam kontakty i zatrzymałam się na „Justyna”. Przez chwilę tylko patrzyłam. W końcu nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– Halo? – odebrała po kilku sygnałach.
– Justynko, to ja. Jadwiga.
– Tak, słucham?
– Chciałam… przeprosić. Za tę fryzurę. I za wszystkie inne rzeczy, które cię dotknęły. Ja może nie umiem mówić ładnie, ale… zależy mi. Na tobie, na was. Na rodzinie.
Po drugiej stronie było cicho. Już myślałam, że się rozłączyła.
– Dziękuję – powiedziała cicho. – To dla mnie dużo znaczy.
– Obiad mam. Z kluskami. Wpadniecie?
– Dzisiaj nie… Ale może za tydzień?
– Będę czekać. I zrobię sernik bez rodzynek.
Zachichotała lekko.
– W końcu mnie posłuchałaś.
– Może w końcu dojrzałam.
Odłożyłam słuchawkę i popatrzyłam na zegar. Godzina obiadu minęła, ale było mi lżej na sercu. Może to jeszcze nie koniec. Może się jeszcze jakoś dotrzemy. Jak nie przez słowa, to przez czyny. A ja… zacznę od tego, żeby czasem po prostu ugryźć się w język.
Jadwiga, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona pewnego dnia ulotniła się niczym kamfora. Dopiero tajemnicze listy otworzyły mi oczy na trudną prawdę”
- „Zgubiłam szacunek do mojej przyjaciółki po tym, co zrobiła w gabinecie szefa. Zapomniała, że ściany mają uszy”
- „Mam 50 lat i życie rozsypane w drobny mak. Siedzę w pustym domu, bo żona i dzieci odwrócili się do mnie plecami”

