Reklama

Wstaję codziennie o szóstej, nawet w weekendy. To już nawyk, wyrobiony przez lata pracy i troski o dom. Mimo emerytury nie siedzę bezczynnie – dorabiam w bibliotece szkolnej trzy razy w tygodniu. Uwielbiam zapach starych książek, tę ciszę, która tam panuje. To dla mnie azyl. Potem wracam, robię zakupy, gotuję, sprzątam.

Żyję jak w zegarku

Mój syn Michał ożenił się z Olą dziewięć lat temu. Wtedy wydawała mi się sympatyczną, nieco nieśmiałą dziewczyną, która potrzebowała wsparcia. Pomogłam. Kiedy pojawiły się dzieci – cudowni chłopcy, Kacper i Staś – zaoferowałam im dach nad głową. Mieli problemy finansowe, Michał pracował wtedy na pół etatu, a Ola mówiła, że się odnajduje jako matka.

Początkowo cieszyłam się z obecności wnuków. Uwielbiałam z nimi spędzać czas. Ale szybko zaczęłam zauważać coś, co mnie niepokoiło. Dzieci w przedszkolu do późna, Michał w pracy, a Ola – zamiast korzystać z wolnego czasu na ogarnianie domu – całymi dniami siedziała na kanapie.

Serial za serialem. A ja wracałam zmęczona z biblioteki, z torbami zakupów, i widziałam zlew pełen naczyń, zabawki na podłodze, kurz na meblach i jej twarz zapatrzoną w ekran.

Tego dnia wróciłam z biblioteki wcześniej niż zwykle. Koleżanka zgodziła się mnie zastąpić, bo źle się czułam – i fizycznie, i psychicznie. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Olą, postawić sprawę jasno. Czekałam tylko na odpowiedni moment. A może raczej – szukałam odwagi.

Miała pretensje

Zastałam ją jak zwykle na kanapie. Dzieci jeszcze nie było, bo przecież lepiej, żeby się wyszalały w przedszkolu. W salonie panował bałagan. Klocki, sterta prania na fotelu. Ola nawet nie spojrzała, kiedy weszłam.

– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam, zdejmując płaszcz.

– Teraz? – spytała, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Teraz, Olu – odpowiedziałam stanowczo. – Czuję się, jakbym była tutaj służącą. Robię zakupy, gotuję, sprzątam, a ty siedzisz. Dzieci nie ma, masz czas. Mogłabyś choć raz wstawić zmywarkę albo poodkurzać.

Wreszcie spojrzała na mnie. W jej oczach zobaczyłam gniew, nie wstyd.

– Nie mam obowiązku – wyrzuciła nagle. – Nie jesteś moją matką, nie będziesz mi mówić, co mam robić.

Zatkało mnie. A potem poczułam, jak serce zaczyna mi walić.

– Nie jestem twoją matką, to prawda. Ale jestem matką Michała i babcią twoich dzieci. I w tym domu robię więcej niż ty.

– Bo lubisz mieć kontrolę! – podniosła głos. – Wszystko musi być po twojemu! Dajesz pomoc tylko wtedy, gdy możesz potem wypominać.

Wykorzystywała mnie

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na stół, gdzie leżały okruszki po śniadaniu i niedopity kubek kawy. Michał milczał przez cały wieczór. Zjadł kolację w ciszy, a kiedy zapytałam go, co o tym wszystkim sądzi, wzruszył ramionami.

– Nie chcę się wtrącać. Macie różne charaktery – powiedział. – Lepiej nie dolewać oliwy do ognia.

Wtedy zrozumiałam, że jestem sama.

Minęły trzy miesiące od tamtej kłótni. Trzy długie miesiące codziennego udawania, że wszystko jest w porządku. Ola wciąż nie podejmowała żadnych obowiązków, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że liczę godziny do wyjścia do pracy, byle tylko nie musieć z nią przebywać. Dzieci były urocze, ale nawet one nie były w stanie zrekompensować atmosfery napięcia, która wisiała w powietrzu od rana do wieczora.

Któregoś dnia, gdy Michał był w pracy, a Ola znów zajmowała się leżeniem na kanapie i scrollowaniem telefonu, powiedziałam głośno, bez ceregieli:

– Albo zaczynasz się angażować w życie tego domu, albo musisz się wyprowadzić.

Spojrzała na mnie, jakbym oznajmiła jej, że mam zamiar urządzić cyrk w salonie.

– Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem.

– Słyszałaś. Mam dość życia w brudzie i bałaganie, dość bycia wykorzystywaną. Miałam dobre intencje, kiedy was tutaj przyjmowałam. Ale nie będę dłużej znosić tej sytuacji.

Zerwała się z kanapy i podeszła do mnie.

– Michał mnie tu zaprosił. Nie masz prawa mnie wyrzucać.

Zacisnęłam dłonie. Wiedziałam, że to powie. A jednak zabolało.

Umył od tego ręce

Wieczorem, kiedy Michał wrócił, wezwałam go do kuchni. Usiadł przy stole, zmęczony, z rozpiętym kołnierzykiem.

– Ona mnie nie szanuje – powiedziałam cicho. – Ja też mam swoje granice. Nie chcę, żeby twoje dzieci dorastały w domu, w którym lenistwo i ignorancja są normą. Albo coś z tym zrobisz, albo ja to zrobię.

Milczał przez chwilę.

– Mamo, może nie róbmy scen. Ola ma swoje wady, wiem. Ale to matka moich dzieci. Zrobiło się… trudno, wiem. Ale spróbujcie się dogadać.

– Dogadać? – powtórzyłam. – Z kimś, kto uważa mnie za problem?

– Nie chcę nikogo wyrzucać – dodał. – Ale też nie chcę, żebyś się tak czuła. Dam jej znać, że musi się ogarnąć. Porozmawiam z nią.

Tyle że on nigdy z nią nie porozmawiał. A ja wiedziałam, że jeśli coś się zmieni, to tylko z mojej inicjatywy. Kilka dni później rano, zanim jeszcze dom się obudził, podjęłam decyzję. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz, nie zrobię nigdy.

Miarka się przebrała

Gdy Ola wyszła do sklepu, spakowałam jej torby. Ułożyłam rzeczy w przedpokoju. Zamek już wcześniej wymieniłam – Michał wiedział, nie komentował. Gdy wróciła i zorientowała się, co się dzieje, zamarła.

– Co to ma być? – krzyknęła.

– To moja decyzja. I już się jej nie cofnę – odpowiedziałam spokojnie.

Uderzała pięścią w drzwi, dzwoniła do Michała, ale nie odbierał. Stałam po drugiej stronie, wyczerpana, ale pewna, że to jedyne wyjście.

Ola zabrała torby i pojechała do swojej matki. Przez pierwsze dni panowała cisza. Michał nocował u kolegi, dzieci zostały z nim, a potem zamieszkali razem w wynajętym mieszkaniu dwie ulice dalej. Widywałam wnuki tylko w weekendy. Tęskniłam, ale miałam też spokój, jakiego nie czułam od miesięcy.

Czuję się winna, nie wobec niej, ale wobec dzieci. Zasłużyły na dom, w którym nikt nie krzyczy, nikt nie czuje się niechciany. Żałuję, że syn nie był bardziej stanowczy. Ale to jego życie, jego wybory. Może właśnie teraz, gdy został sam z dziećmi, zrozumie więcej niż przez ostatnie lata.

Mam nadzieję, że to będzie lekcja. Dla wszystkich.

Krystyna, 65 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama