„Po wygranej na loterii brat się od nas odwrócił. Narzeka, że traktujemy go jak bankomat i ani myśli, by sypnąć groszem”
„Tomek – mój brat – zawsze był inny. Nie zły, tylko... zapatrzony w siebie. Wieczny kawaler z wielkimi planami, z których nic nie wychodziło. Ale to był mój brat. A brat to brat, prawda? W dzieciństwie byłam jego obrończynią, tarczą między nim a naszą surową matką. Byłam pewna, że gdyby los się do niego uśmiechnął, nie zapomniałby o mnie".

- Redakcja
Mówią, że nieszczęścia chodzą parami. W naszym przypadku przyszły całym stadem. Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty – ja, mój mąż Piotr, który od dwóch lat nie może pracować przez chorobę kręgosłupa, oraz nasze dzieci: Wiktoria i Michaś. Oboje w wieku, gdy wszystko kosztuje – plecaki, buciki, leki, korepetycje. A ja? Pracuję na pół etatu w sklepie spożywczym i łapię dorywcze fuchy sprzątania klatek. Wszystko, byle przetrwać.
– Mamo, a czemu nie mamy nowego tornistra jak Ola? – zapytała ostatnio Wiktoria, przyglądając się z zazdrością koleżance na szkolnym korytarzu.
Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam coś o tym, że Ola ma urodziny, a my zrobimy swoje za miesiąc.
Kiedyś życie wyglądało inaczej. Piotr miał stałą pracę jako kierowca, ja zajmowałam się dziećmi. Nie mieliśmy luksusów, ale nikt z nas nie wiedział, co to znaczy „odmowa w aptece” czy „prąd na kartę”. Teraz każda złotówka ma dla nas znaczenie. I każda odmowa boli jak cios.
Tomek – mój brat – zawsze był inny. Nie zły, tylko... zapatrzony w siebie. Wieczny kawaler z wielkimi planami, z których nic nie wychodziło. Ale to był mój brat. A brat to brat, prawda? W dzieciństwie byłam jego obrończynią, tarczą między nim a naszą surową matką. Byłam pewna, że gdyby los się do niego uśmiechnął, nie zapomniałby o mnie.
I ten los naprawdę się uśmiechnął.
Tomek wygrał miliony na loterii. Prawdziwe miliony – nie „dziesięć tysięcy raz”, tylko tyle, że mógłby już nigdy nie pracować. Gdy zadzwonił, słyszałam w jego głosie ekscytację.
– Aga! Nie uwierzysz! Kupiłem kupon tak z czapy i... wygrałem! Milion osiemset tysięcy!
Cieszyłam się razem z nim. Serio. Cieszyłam się, jakby to była moja wygrana. Bo wierzyłam, że teraz wszystko się zmieni. Że może spłacimy raty, może opłacimy rehabilitację Piotra, może kupię dzieciom coś więcej niż spodnie z przeceny. Wierzyłam. Bo przecież to mój brat.
Pierwsze rozczarowanie
– Serio, Aga, wyobrażasz to sobie? Ja, taki zwykły Tomek, milioner! – jego głos aż trząsł się z ekscytacji. – Jutro jadę odebrać czek, potem lecę gdzieś, może Tajlandia? Albo Islandia? Zawsze chciałem zobaczyć zorzę!
Śmiałam się razem z nim. Naprawdę się cieszyłam.
– Aleś ty durny. Islandia, Tajlandia... Człowieku, ty najdalej byłeś w Wiśle.
– No to teraz czas to nadrobić!
Zakończyliśmy rozmowę z uśmiechem, a ja pierwszy raz od dawna poczułam coś w rodzaju... nadziei? Że może wszystko się jakoś ułoży.
Kilka dni później napisałam do Tomka. Nie od razu z prośbą o pieniądze – najpierw, zwyczajnie, „jak się czujesz?”, „co słychać?”. Bez odpowiedzi. Po tygodniu zadzwoniłam.
– Słuchaj, Aga... – zaczął z ociąganiem. – Nie bierz tego źle, ale... ja teraz potrzebuję przestrzeni, okej? Chcę się nacieszyć tym wszystkim. Bez presji.
– Jakiej presji, Tomek? Przecież ja niczego od ciebie nie chcę, tylko... – zacięłam się. Bo prawda była inna.
Chciałam. Potrzebowałam. Piotr miał mieć operację, której NFZ nie refundował. Michał wyrósł z butów, a mnie nie stać było na nowe. Marzyłam, że Tomek powie choćby: „Aga, co trzeba, powiedz tylko.”
Zamiast tego usłyszałam:
– Nie mogę wszystkich utrzymywać. Naprawdę, nie chcę się z tym teraz mierzyć.
Zatkało mnie. Nie powiedziałam już nic. Po rozmowie siedziałam na podłodze w kuchni i gapiłam się w stare linoleum. Przypomniało mi się, jak kiedyś go broniłam, gdy mama darła się, że zbił wazon. „To moja wina”, kłamałam wtedy. A teraz? Teraz nawet nie pomoże moim dzieciom?
Pilnie potrzebowałam pomocy
Nie mogłam tego zostawić. Coś we mnie pękło. Zrobiłam dzieciom kolację, przytuliłam Piotra i powiedziałam, że muszę coś załatwić. Wsiadłam w autobus do centrum, potem drugi – do nowego osiedla. Tomek przeprowadził się tydzień po wygranej. Apartamentowiec z windą, ochrona, w holu zapach świeżej kawy i jakichś drogich perfum.
Zadzwoniłam do drzwi. Otworzył z opóźnieniem, jakby zastanawiał się, czy w ogóle warto.
– Agnieszka... co ty tu robisz?
– Musimy pogadać – powiedziałam i weszłam obok niego, zanim zdążył się rozmyślić.
W mieszkaniu panował chłód, mimo że było ciepło. Jasne ściany, nowa skórzana kanapa, wielki telewizor. I nic więcej. Ani zdjęć, ani książek. Jak showroom, nie dom.
– Posłuchaj – zaczęłam. – Ja nie chcę twoich pieniędzy. Ja chcę tylko, żebyś pomógł. Jednorazowo. Piotr potrzebuje rehabilitacji, a dzieci... Tomek, Michał nie ma nawet porządnych butów na zimę.
Westchnął głośno.
– Aga, nie rób mi wyrzutów. To moje pieniądze. Moje. Nie twoje, nie Piotra. Nagle każdy czegoś chce.
– Każdy? Ja jestem „każdy”? Jestem twoją siostrą, do cholery!
Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział. Twarz mu stwardniała.
– Całe życie słyszałem, że jestem nieudacznikiem, że nic ze mnie nie będzie. Nawet matka mi to powtarzała. A teraz, jak mam kasę, to wszyscy się mnie czepiają. Już nie jestem nieudacznikiem, co? Teraz jestem bankomatem!
Poczułam, jak ogarnia mnie furia.
– Ty serio myślisz, że chodzi o ciebie? To nie jest twoja terapia! Chodzi o moje dzieci, rozumiesz?! O ich jedzenie, zdrowie, przyszłość! A ty tu siedzisz w skórzanym fotelu i opowiadasz, jakiś ty skrzywdzony?!
Wyszłam trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej zatrzymałam się, żeby złapać oddech. Ręce mi się trzęsły. I wstyd mi było – że błagałam. Że liczyłam. Że nadal wierzyłam, że ten chłopak z dzieciństwa, którego broniłam przed matką, wciąż gdzieś tam jest.
Ale nie było go. Zniknął razem z kuponem.
Matka trzymała stronę brata
– Mamo, możemy pogadać? – zapytałam, gdy podjechałam pod jej blok. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Ale nie miałam już nikogo.
Mama mieszkała sama odkąd tata zmarł. Zawsze była twarda, z tych kobiet, które nie płaczą, tylko robią. Chyba nigdy mnie naprawdę nie przytuliła. Ale może teraz… może zrozumie.
Siedziałyśmy w kuchni. Herbata parowała w szklankach z metalowymi koszyczkami.
– Byłam u Tomka – zaczęłam cicho. – Potrzebuję pomocy. On wygrał tyle pieniędzy, mógłby pomóc, a nie chce. Powiedział, że nie jest bankomatem.
Mama spojrzała na mnie spod brwi.
– No i dobrze powiedział.
Zamarłam.
– Co?
– Agnieszka, to jego pieniądze. Nikt mu ich nie dał za darmo. Los mu dał, owszem. Ale nie ma obowiązku was utrzymywać.
– Mamo... Piotr nie może pracować. Michał jest chory, musimy kupić inhalator. Ty naprawdę nie rozumiesz?
Westchnęła.
– Rozumiem. Ale nie chcę, żebyście skakali mu do gardła. On w końcu pierwszy raz w życiu ma coś swojego. Dajcie mu spokój.
Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku.
– Czyli moje dzieci mogą cierpieć, ale Tomek ma mieć „święty spokój”, tak? Super. Naprawdę, gratuluję priorytetów.
Zamilkła. Nie spojrzała na mnie.
– Dobra – powiedziałam po chwili, wstając. – Nie martw się. Już nie będę mu zawracać głowy. Ani tobie.
Wyszłam. Na klatce schodowej łzy same napłynęły do oczu. Wyszło na to, że nie tylko Tomek mnie zostawił. Mama też.
„Nie mamy nikogo. Jesteśmy sami.”
Jak grochem o ścianę
Nie spałam całą noc. W głowie miałam jedno zdanie, które nie dawało mi spokoju: „Nie będę wszystkich utrzymywać.” Słowa Tomka dźwięczały mi w uszach, jakby je specjalnie zapętlił. A jednak… coś mnie tknęło. Może nie potrafił inaczej? Może był zraniony? Wychowaliśmy się w tym samym domu, wśród krzyków i zimnych spojrzeń. On uciekał w milczenie, ja – w odpowiedzialność.
Postanowiłam napisać maila. Bo przez telefon znowu bym się popłakała, a twarzą w twarz... już nie miałam siły. Napisałam krótko, ale szczerze.
"Cześć, Tomek. Wiem, że ostatnio wszystko poszło źle. Przepraszam, jeśli poczułeś się osaczony albo oskarżany. Nie piszę, żeby cię zmuszać, tylko żeby poprosić. Nie dla siebie – dla dzieci. Michał potrzebuje inhalatora. Wiktoria musi mieć okulary. Piotr, jak wiesz, ma coraz większy problem z kręgosłupem. Nie proszę o luksusy. Proszę o jednorazową pomoc – cokolwiek możesz. Naprawdę nie chcemy być ciężarem. Chciałam wierzyć, że mimo wszystko jesteśmy rodziną. Jeśli możesz – pomóż. Jeśli nie – zrozumiem. Ale przynajmniej przeczytaj to do końca. Aga"
Wysłałam. Patrzyłam przez okno, licząc minuty. Jakby odliczanie miało coś zmienić. Na odpowiedź czekałam niecałe 24 godziny. Przyszła krótka wiadomość: „Nie będę wspierał lenistwa. Każdy ma swój krzyż.”
Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłoniach. Nie płakałam dla siebie. Płakałam, bo ten mail był jak drzwi zatrzaśnięte na klucz. Już nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że Tomek naprawdę nas zostawił. I nawet nie miał odwagi napisać „przepraszam”.
Najważniejsze, że mamy siebie
Kiedy wstałam rano, kuchnia pachniała herbatą z cytryną. Piotr siedział przy stole i kroił chleb na kromki dla dzieci. Michał już jadł, a Wiktoria rysowała coś zawzięcie na kartce.
– Nie śpisz? – zapytałam cicho, podchodząc.
– Nie dałaś mi spać. Całą noc się wierciłaś – uśmiechnął się półgębkiem. – Ale nie martw się. Dzisiaj ja odbiorę Wiktorię ze szkoły.
Usiadłam obok niego i położyłam głowę na jego ramieniu.
– Wysłałam do Tomka maila. Odpisał, że nie będzie wspierał lenistwa.
Piotr milczał przez chwilę. Potem powiedział:
– Wiesz, może to i lepiej. Przynajmniej już wszystko jasne.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Jasne? Zostaliśmy z niczym.
– Nie z niczym. Mamy siebie. I może to nie brzmi jak milion osiemset, ale to znaczy więcej, niż ci się wydaje.
Wiktoria podniosła głowę znad rysunku.
– Mamo, a pojedziemy w wakacje nad jezioro, tak jak w zeszłym roku?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Może nie w tym roku, kochanie. Ale jak znajdę nową pracę, to kto wie?
Bo już wiedziałam, co zrobię. Usiądę dziś wieczorem, zaktualizuję CV, napiszę kilka maili. Może ktoś szuka kogoś do pomocy w sklepie, może w magazynie. Dam radę. Dla nich.
W głowie krążyła mi jedna myśl: Nie mam już brata. Ale mam rodzinę. I to wystarczy. Czasem rodzina to nie ci, z którymi dzielisz krew. To ci, którzy zostają, gdy cały świat cię opuszcza. A jeśli Tomek kiedyś się opamięta? Może. Ale to już nie moja walka. Teraz walczę o nas.
Agnieszka, 34 lata
Czytaj także:
- „Mój brat był człowiekiem sukcesu, lecz zamieszkał u mnie gdy podwinęła mu się noga. Zaproponował mi uczciwy układ”
- „Dla ojca mój brat był zawsze zwycięzcą, a ja stałem poza podium. Do czasu, aż odkryłem, w jakie kłopoty nas wpakował”
- „Brat zawsze miał tajemnice, ale nie takie. Jego największy sekret miał 5 lat i trochę ponad metr wysokości”