Reklama

Zawsze marzyłam o pracy zdalnej. Wizja siedzenia we własnym mieszkaniu, w dresie, z kubkiem herbaty w dłoni i komputerem na kolanach wydawała się rajem na ziemi. Nie musiałam już tracić czasu na dojazdy ani znosić biurowych small talków. Mogłam pracować z dowolnego miejsca. Tyle że nikt w moim otoczeniu nie traktował tego poważnie. Dla mojej rodziny byłam osobą, która „siedzi w domu”, a więc – według nich – nie pracuje. Codziennie słyszałam komentarze, które podważały to, czym się zajmuję. Aż pewnego dnia nie wytrzymałam.

Cisza przed burzą

– Jak tam twoje leniuchowanie? – zapytał tata z ironicznym uśmieszkiem, wchodząc bez pukania do mojego pokoju.

Była 9:14. Właśnie miałam poranny call z klientem i próbowałam nie przewrócić oczami, kiedy go zobaczyłam. Mimo że miałam słuchawki w uszach i mówiłam po angielsku, tata usiadł na krześle obok i zaczął przeglądać coś w telefonie. Klient dopytywał o zmiany w harmonogramie. Mówiłam spokojnie, z profesjonalnym tonem. Ale w środku aż gotowałam się ze złości. Gdy tylko skończyłam rozmowę, zdjęłam słuchawki i spojrzałam na ojca.

– Tato, mogę cię prosić, żebyś następnym razem chociaż zapukał?

– A co, masz tu jakieś zebranie zarządu? – uśmiechnął się głupkowato. – Przecież nie jesteś w pracy. Jesteś w domu.

– W pracy z domu, tato. Pracuję. Rozmawiałam właśnie z klientem z Londynu.

– Aaaa… – przeciągnął, jakby coś udawał, że rozumie. – Ale wiesz, tak tylko zajrzałem. Bo mama mówiła, że jakbyś mogła zeskoczyć na dół po chleb, to by się przydał.

– Serio? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Mam wyjść po chleb w trakcie pracy?

– No przecież siedzisz, nigdzie nie jedziesz. Taka robota to nie robota – wzruszył ramionami i wyszedł, zostawiając mnie z otwartą buzią i rosnącym wściekłością.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że chyba naprawdę muszę walczyć o to, by ktokolwiek zrozumiał, że praca zdalna to nie wakacje. Tyle że nie miałam jeszcze pojęcia, że to dopiero początek...

Nie przeszkadzam, tylko zapytam

Była środa. Jedna z tych, kiedy kalendarz pęka w szwach. Trzy spotkania, dwa terminy i projekt do wysłania do końca dnia. Zaparzyłam sobie mocną kawę, włączyłam kamerkę i zaczęłam wideokonferencję z zespołem. W słuchawkach głos koleżanki omawiał nowy plan działania. Notowałam w pośpiechu, kiedy usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie drzwi.

– Cicho… tylko na chwilę – szepnęła mama, wślizgując się do pokoju jak duch. – Nie przeszkadzam, prawda?

Zamarłam. Chciałam jej odpowiedzieć, że jednak przeszkadza, ale ona już mówiła dalej.

– Tylko szybciutko, jak myślisz, co by ugotować na obiad? Pomidorową czy może jakąś zapiekankę?

Pokazałam jej ręką, że nie mogę mówić. Zignorowała to kompletnie.

– Bo babcia przyjedzie, to dobrze by było coś lepszego, nie? – kontynuowała, rozglądając się po moim pokoju, jakby szukała inspiracji między moimi notatkami a laptopem.

Zamknęłam oczy, policzyłam do trzech. Kiedy zespół zaczął omawiać kwestie, w które nie musiałam się od razu wtrącać, zdjęłam słuchawki.

– Mamo, naprawdę nie mogę teraz rozmawiać. Mam spotkanie. Pracuję – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Oj, przecież nie przeszkadzam, tylko pytam – burknęła urażona. – Nie musisz być taka nerwowa.

Wyszła, trzaskając lekko drzwiami. A ja poczułam, jak frustracja we mnie puchnie. Zaczynało się robić duszno. Nie fizycznie – emocjonalnie. Zaczynałam rozumieć, że w ich oczach obecność w domu automatycznie znaczyła dyspozycyjność. A przecież to nie tak działało.

Goście w godzinach pracy

Czwartek. Przed południem miałam prezentację dla klienta z Niemiec. Pracowałam nad nią przez cały poprzedni tydzień, dopracowując każdy szczegół, bo od tego zlecenia zależało przedłużenie naszej współpracy. Punkt jedenasta, kamerkę miałam już włączoną, prezentacja czekała w tle. Czułam lekką tremę, ale też podekscytowanie – lubiłam te momenty. I wtedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Nie miałam jak zareagować, więc udawałam, że nie słyszę. Niestety, mama była szybsza.

– Ooo, cześć, Halinko! Dawno cię nie było! – rozległ się jej głos, jakby prowadziła transmisję w eterze.

Po chwili usłyszałam stuk obcasów w stronę mojego pokoju i już wiedziałam, co się święci.

– Witaj, kochanie! – Halina, sąsiadka moich rodziców, wkroczyła jak królowa. – Jak dobrze, że cię złapałam! Mam tylko jedno pytanko do tej mojej poczty internetowej…

Zamarłam. Klient właśnie udzielał mi głosu.

– Przepraszam najmocniej… – powiedziałam do monitora i wyłączyłam mikrofon. – Pani Halinko, ja pracuję. Mam spotkanie. Nie mogę teraz rozmawiać.

Ale to tylko chwilka – uparła się. – Pokaż mi tylko, gdzie kliknąć, bo mnie tam coś wyrzuca.

– Halina – weszła nagle mama – daj spokój, ona ma tę swoją „zdalną robotę”. Później ci pomoże.

Kiedy wyszły, nie potrafiłam już wrócić do prezentacji z tą samą pewnością siebie. Zresztą, i tak zaraz po niej dostałam wiadomość od przełożonej: „Porozmawiajmy po spotkaniu. Klient był trochę zdezorientowany”. Zrobiło mi się słabo. To już nie była tylko frustracja. To był realny koszt niezrozumienia.

Zrób mi kawę, przecież jesteś w domu

Była 15:26. Kończyłam właśnie korektę raportu, który musiałam wysłać przed siedemnastą. Czułam się jak maszynka – oczy szybowały po tabelkach, palce stukały w klawiaturę bez przerwy. Do tego głowa bolała mnie od trzeciej kawy i totalnego braku przerwy na obiad. Planowałam właśnie zrobić sobie kanapkę, gdy nagle drzwi znów się otworzyły.

– Zrobisz mi kawę? – zapytał mój brat, stając w progu z nonszalanckim uśmiechem. – Taką jak ostatnio. Z mleczkiem.

Spojrzałam na niego jak na zjawę.

– Mówisz serio? – spytałam powoli. – Pracuję.

– No i co z tego? Masz przecież przerwę, nie?

– Nie mam przerwy, jestem w środku dnia pracy!

– Oj, nie przesadzaj. Tylko o kawę proszę. Ty to masz fajnie… Usiądziesz sobie, porobisz coś na kompie, nikt ci nad głową nie stoi. A ja zasuwałem dziś w magazynie od siódmej.

– Bartek… ja nie siedzę „sobie”. Właśnie goni mnie deadline. Jeśli nie wyślę raportu na czas, projekt leży.

– Ale zdążysz, przecież siedzisz cały dzień w domu. Kawy nie zrobisz?

– Nie zrobię. Zrób sobie sam. I zamknij za sobą drzwi – powiedziałam zimno.

Wyszedł bez słowa, trzaskając nimi lekko. Przez chwilę miałam ochotę wyjść za nim i przeprosić, ale potem spojrzałam na zegarek. 15:31. Nie miałam czasu na przeprosiny. I coraz mniej cierpliwości do tej farsy.

Wybuch, którego nie planowałam

Tego dnia wszystko się nawarstwiło. Projekt, który miałam oddać, został cofnięty do poprawek – bo oczywiście klient zmienił zdanie w ostatniej chwili. Telefon nie przestawał dzwonić, a skrzynka mailowa wyglądała jak pole bitwy. Byłam wykończona, głodna i zirytowana. Wtedy weszła mama.

– Kochanie, możesz zerknąć, co się dzieje z drukarką? Chciałam coś wydrukować, ale mi tam jakiś błąd wyskakuje.

Podniosłam głowę znad laptopa.

– Mamo, nie mogę teraz. Pracuję.

– No ale to chwilka. Przecież siedzisz przy komputerze cały dzień. Dla ciebie to moment.

Zamknęłam oczy. Policzyłam do trzech. Do pięciu. I do dziesięciu. Nic nie pomogło.

– Mamo! – wybuchłam. – Czy wy naprawdę myślicie, że ja tutaj tylko siedzę i klikam bez celu?! Że ta moja praca to nic?! Ja tu zarabiam pieniądze! Utrzymuję się z tego! To jest mój zawód, a wy traktujecie mnie jakby to był jakiś kaprys!

Mama zamarła. Spojrzała na mnie zaskoczona, jakbym nagle wyrosła jej przed oczami w innej wersji.

– Nie musisz się tak unosić – powiedziała cicho. – Myślałam tylko, że skoro jesteś w domu...

– No właśnie – przerwałam jej. – W domu, czyli zawsze dostępna. Na posyłki. Od tego mam tylko jeden krok do robienia wszystkim kanapek w czasie wideokonferencji. Przepraszam, ale ja tak nie dam rady.

Po chwili wyszła. I przez resztę dnia nikt już nie wchodził do mojego pokoju. Ale wcale nie poczułam ulgi. Poczułam się samotna.

Między ekranem a światem

Minęło kilka dni od tamtego wybuchu. W domu zapanowała dziwna cisza – nie ta przyjemna, tylko taka, która kładzie się cieniem między ludźmi. Nikt już nie zaglądał do mojego pokoju bez pukania, nie prosił o kawę, nie przerywał rozmów. Niby o to mi chodziło. Ale też… trochę bolało. Wieczorem mama zapukała. Trzymała w rękach talerz z kolacją.

– Przygotowałam ci, bo wiem, że nie miałaś kiedy zjeść. Przepraszam, że cię wtedy zirytowałam – powiedziała cicho, siadając na brzegu łóżka.

– Nie chciałam krzyczeć – mruknęłam. – Po prostu… nikt nie traktuje mojej pracy poważnie. Czułam się jak klaun, co udaje, że pracuje.

Mama spojrzała na mnie uważnie.

– Bo wiesz, dla nas to takie nowe. Kiedyś jak ktoś był w domu, to znaczyło, że miał wolne. Musimy się nauczyć, że to się zmieniło. Ale też powiedz nam czasem, co dokładnie robisz. Pokaż. To nie tak, że nas to nie obchodzi. My po prostu nie wiemy.

Te słowa jakoś rozbroiły we mnie wszystko. Wzięłam laptopa i pokazałam jej projekt, który właśnie kończyłam. Mama przyglądała się z ciekawością, kiwając głową, zadawała pytania.

– Czyli to ty zrobiłaś tę stronę? – spytała z podziwem. – Naprawdę?

Pokiwałam głową.

– To ja.

I wtedy poczułam coś nowego. Że może granica między światem z ekranu a tym, co za drzwiami, nie musi być linią frontu. Może to kwestia rozmowy. I odrobiny cierpliwości – z obu stron.

Marta, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama