„Teściowa twierdzi, że nie umiem zająć się domem. Przychodzi do mnie, robi test białej rękawiczki i lata na miotle”
„– Zobaczysz, ile jeszcze rzeczy się nauczysz, jak dobrze prowadzić dom. – Wiesz, mamo... ja nie potrzebuję szkoły przetrwania. To nie jest twoje mieszkanie – powiedziałam, próbując zachować spokój. Ale w środku kipiałam”.

- Redakcja
Zawsze miałam nadzieję, że będziemy się dogadywać. Że nawet jeśli nie pokochamy się jak matka z córką, to przynajmniej będziemy się wzajemnie szanować. Ale od samego początku coś było nie tak. Teściowa uważała mnie za zło konieczne. Kobietę, która odbiła jej syna i kompletnie nie nadaje się do prowadzenia domu. Mój błąd? Że nigdy nie próbowałam się z nią ścigać. Ale teraz, kiedy przyszła niezapowiedziana z białą rękawiczką, a potem zaczęła nią wymachiwać jak sędzia na meczu, coś we mnie pękło. I tak zaczęła się nasza walka o teren.
Niezapowiedziany nalot
Nie zapowiadało się na żadne trzęsienie ziemi. Była sobota, dzieci zagonione do pokojów, mąż w garażu grzebał przy rowerze. Ja w dresie, z rozwichrzonym koczkiem na głowie, właśnie nastawiłam zupę. Miałam ambitny plan w końcu wypić kawę na ciepło i może nawet przeczytać kilka stron książki. Ale wtedy zadzwonił dzwonek. Jeden raz, potem drugi – natarczywy, jakby ktoś śpieszył się na spotkanie z przeznaczeniem. Otworzyłam drzwi i już wiedziałam, że dzień nie potoczy się tak, jak chciałam.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziała teściowa tonem, w którym czuć było słodki, jadowity miód. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam?
Stała z uśmiechem, ale spojrzeniem prześwietlała mój strój, włosy, a potem przeszła do wnętrza mieszkania, jakby wchodziła do muzeum, którego eksponaty wymagają pilnej konserwacji. Nim zdążyłam się odezwać, założyła białe rękawiczki i jedną z nich zaczęła przeciągać po parapecie.
– Hm. Ciekawe... – mruknęła, pokazując mi mikroskopijną smugę kurzu. – W moim domu to nawet w kącie pod kanapą byłoby czyściej.
– Nie wiedziałam, że wpadłaś na inspekcję – rzuciłam, próbując utrzymać twarz.
– Och, ja tylko z troski. Przecież wiem, że z tym sprzątaniem to nie każda dziewczyna sobie radzi. A ja mam doświadczenie.
Zamrugałam kilka razy. Miałam ochotę rzucić chochlą w zlew. Wiedziałam, że to dopiero początek.
Kłótnia o zlew i płyn do szyb
– Kochanie, a ile razy w tygodniu myjesz ten zlew? – zapytała, pochylając się nad nim z miną eksperta od sanitarnych zbrodni.
– Codziennie – odpowiedziałam krótko. I to była prawda. Ale co z tego, skoro z jej ust wydobyło się przeciągłe:
– Aha...
Jakby właśnie zdemaskowała mnie w kłamstwie stulecia. Z szafki pod zlewem wyciągnęła mój płyn do naczyń, obejrzała etykietę, wstrząsnęła butelką. Potem podeszła do okna i zaczęła je przecierać, bez pytania. W sekundę na szybie zrobiła się mokra plama.
– No, no, ten płyn to chyba nie najlepszy. Masz może ocet i gazetę? Tak się kiedyś myło. Do dziś nie ma nic lepszego.
Stałam jak słup soli, próbując nie wybuchnąć. W głowie już słyszałam swoją ripostę, ostrą jak żyletka, ale połknęłam ją z trudem. Obserwowałam, jak z dumą zaczyna pucować szybę, a potem zaproponowała, że może przy okazji zerknie do lodówki. Że niby chce tylko sprawdzić, czy nic nie zalega. Wtedy nie wytrzymałam.
– Może po prostu chcesz zrobić generalny przegląd całego mieszkania?
– A może by mi to nie zaszkodziło? – odparła. – Zobaczysz, ile jeszcze rzeczy się nauczysz, jak dobrze prowadzić dom.
– Wiesz, mamo... ja nie potrzebuję szkoły przetrwania. To nie jest twoje mieszkanie – powiedziałam, próbując zachować spokój. Ale w środku kipiałam.
Wtedy właśnie usłyszałam męża.
– O, mama! Co za niespodzianka!
Super. Przyszła armia wsparcia. Tyle że nie dla mnie.
Biała rękawiczka kontra czarna dusza
Mąż wszedł do kuchni, uśmiechnięty, z rękami brudnymi od smaru.
– Mama coś testuje? – zażartował, patrząc na rękawiczkę, którą teściowa z namaszczeniem właśnie przecierała grzejnik.
– Test białej rękawiczki, synku. Twoja żona chyba o nim nie słyszała – rzuciła z udawaną czułością. – Ale spokojnie, nauczymy ją. Od czego ma teściową?
Spojrzałam na niego z nadzieją, że coś powie. Że może zażartuje z niej, że mnie obroni. Ale nie, tylko roześmiał się.
– Mamo, nie strasz Asi. Ona przecież się stara, prawda?
– Stara się? – parsknęła teściowa, otwierając szufladę ze sztućcami. – Tu nawet łyżki są niedokładnie domyte. Daj spokój. Za moich czasów...
– Mamo! – przerwał jej. – Przestań. Nie przyszłaś tu chyba kontrolować.
– A po co miałabym przychodzić, jak nie po to? Żeby zobaczyć, jak się moja synowa sprawuje. Bo na pewno nie po to, żeby siedzieć i pić kawę w kurzu.
Zacisnęłam dłonie. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Nie chodziło już o te głupie łyżki, tylko o to, że traktowała mnie jak służącą, którą trzeba nauczyć życia.
– Mamo – powiedziałam spokojnie. – Może skoro tak bardzo nie możesz znieść tego, jak tu jest, powinnaś po prostu wyjść?
Teściowa zamarła. Mąż zrobił wielkie oczy.
– Co powiedziałaś?
– To, co usłyszałaś – odpowiedziałam, już bez cienia uśmiechu.
Nagle zapanowała cisza. I wtedy wiedziałam – coś się właśnie zmieniło.
Wszystkie chwyty dozwolone
Teściowa wbiła we mnie wzrok, jakby właśnie zasugerowałam, że jej rosół jest z kostki. Przez chwilę naprawdę myślałam, że się obrazi, odwróci na pięcie i pójdzie. Ale nie. Zamiast tego uśmiechnęła się szeroko. Zbyt szeroko.
– No dobrze, kochanie – powiedziała, wyciągając z torebki… miotełkę do kurzu. – W takim razie pokaż mi, jak według ciebie wygląda porządne sprzątanie. Ciekawa jestem, co masz mi do zaprezentowania.
– Ja nie muszę niczego udowadniać – odpowiedziałam, ale w środku zaczęło się we mnie gotować.
Mąż stał między nami jak zdezorientowany sędzia na meczu bokserskim. Spojrzał na mnie błagalnie, potem na matkę. Wziął od niej miotełkę, jakby chciał rozładować napięcie, ale ona mu ją wyrwała z ręki.
– Nie, nie, Krzysiu. Ty już swoje zrobiłeś, wybierając taką... minimalistkę. Teraz to ja przejmuję stery – oznajmiła.
I wtedy się zaczęło. Jak huragan przetoczyła się przez salon, wytykając mi wszystko – od źle ułożonych książek na regale po brak podkładek pod kubki. A ja? W końcu pękłam.
– Wiesz co, mamo? Weź tę swoją miotełkę i może posprzątaj własne życie. Bo tu nie jesteś u siebie!
– Oj, kochanie, jeszcze zatęsknisz za moją pomocą – rzuciła z miną królowej dramatu.
W tym momencie nasz kot wyskoczył na stół i zrzucił kubek z niedopitą kawą. Rozlało się dokładnie tam, gdzie rękawiczka wcześniej nie znalazła żadnego kurzu.
– I co teraz, mamo? Kot też źle wychowany?
– Kot to akurat ma więcej rozumu niż wy dwoje razem wzięci – mruknęła i... sięgnęła po ścierkę.
Kto trzyma miotłę, ten rządzi
Widok teściowej, która ze ścierką w dłoni klęczy przy stole i wyciera rozlaną kawę, był dla mnie tak zaskakujący, że na moment zamarłam. Nawet kot chyba się speszył, bo zwiał na parapet. Mąż próbował coś powiedzieć, ale w jego oczach malowało się jedno: „Nie wtrącaj się, chłopie, bo oberwiesz z obu stron”.
– Dobrze, że chociaż kawa była z prawdziwego ekspresu, a nie jakaś rozpuszczalna lura – mruknęła teściowa, wykręcając ściereczkę nad zlewem.
– Mamo, może po prostu… usiądziesz? – rzucił Krzysiek nieśmiało.
– Siedzieć mogę u siebie. Tu przyszłam działać.
– Nie potrzebuję działania. Potrzebuję spokoju – powiedziałam już bez złości, zmęczona tym absurdalnym spektaklem.
Ale teściowa miała swoją wersję świata i nie zamierzała łatwo oddać pola. Wróciła do stołu, podniosła miotełkę i powiedziała z teatralnym rozmachem:
– W tym domu brakuje dyscypliny. Ty jesteś zbyt miękka, Krzyś milczy, dzieci robią, co chcą. A ja nie pozwolę, żeby moje wnuki wyrosły w brudzie i chaosie.
– Może chcesz się tu wprowadzić? – spytałam z przekąsem.
– Przemyślę – odpowiedziała całkiem poważnie.
I wtedy wybuchnęliśmy śmiechem. Najpierw ja, potem mąż, na końcu nawet ona. Przez chwilę śmialiśmy się wszyscy – jakby ktoś przekłuł ten nadęty balon.
– Dobra – powiedziała teściowa, poprawiając swój kok. – Zróbmy tak: ja już dziś nic nie mówię, ty też nic nie gotujesz. Idziemy na obiad do baru mlecznego. Tam nikt nie testuje białych rękawiczek.
– A miotłę zostawiasz? – spytałam.
– Zostawiam. Może się przyda – mrugnęła do mnie.
Kurz i kompromisy
Nie wiem, czy tamten dzień był przełomem. Nie zamieniłyśmy się w przyjaciółki od serca, nie zaczęłyśmy razem piec ciast ani robić sobie zdjęć na Instagram. Ale coś się jednak zmieniło. Może to śmiech, który wyrwał się w najmniej spodziewanym momencie, może kawa, która rozlała się dokładnie na idealnie czystym stole, a może po prostu fakt, że po raz pierwszy postawiłam granicę i nie uciekłam z pola bitwy.
Teściowa nadal wpada. Zawsze niezapowiedziana. Nadal wyciąga palec i przejeżdża nim po blacie, ale już bez rękawiczki i bez komentarza. A ja? Już nie próbuję udowadniać, że jestem perfekcyjną panią domu. Bo nie jestem. I chyba nigdy nie byłam. Ale jestem sobą – trochę roztrzepaną, trochę zmęczoną, ale za to obecną, uważną i... szczęśliwą. A to chyba ważniejsze niż kurz za lodówką.
Krzysiek nauczył się nie wtrącać. Albo inaczej – nauczył się stawać po mojej stronie, kiedy trzeba. I choć nie zawsze rozumie moje potyczki z jego matką, to już wie, że lepiej wtedy przytulić i zaprosić na wspólny spacer, niż chować się w garażu. Kiedyś teściowa powiedziała, że każda kobieta powinna mieć swoją miotłę – niekoniecznie do latania, ale do zaznaczania granic. Może i miała rację. Moja miotła stoi teraz w kącie, trochę krzywa, trochę zużyta. Ale jest moja. I tylko ja wiem, kiedy warto jej użyć, a kiedy po prostu... odpuścić.
Asia, 37 lat
Czytaj także:
- „Zamiast jeść sałatkę z majonezem, na Wielkanoc zjadam włoski deser w Mediolanie. Spędzam święta na własnych warunkach”
- „Narzeczony zniknął w dniu naszego ślubu. Myślałam, że to żart, ale on naprawdę miał powód, by mnie zostawić”
- „Od dawna mnie i męża nic nie łączy. Patrzymy sobie w oczy, wiedząc, że śpimy z kimś innym”