Reklama

Nie lubię odbierać listów. Zazwyczaj nie kryją w sobie nic dobrego – reklamy, wezwania do zapłaty, urzędowe pisma, które zmuszają mnie do załatwiania spraw, na które nie mam ani czasu, ani ochoty. Ale ten list był inny. Był z elektrowni. A ja już z góry wiedziałem, że nie zwiastuje niczego dobrego.

Reklama

Kwota była z kosmosu

Po rozerwaniu koperty poczułem, jak robi mi się słabo. Na fakturze widniała kwota, która niemal zwaliła mnie z nóg. Rachunek za prąd wzrósł o 100%. Żadnej informacji o pomyłce, żadnej ulgi dla biedaka, który ledwo wiąże koniec z końcem. Oparłem się o framugę drzwi, próbując złapać oddech.

– No to pięknie – mruknąłem do siebie. – Teraz pozostaje mi już tylko jeść tynk i liczyć na to, że ściany są wystarczająco sycące.

Nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero początek moich problemów. A może to jakaś pomyłka? Usiadłem na kanapie i sięgnąłem po telefon. Wystukałem numer infolinii dostawcy energii. Po kilku sygnałach odezwał się automat, który monotonnym głosem informował mnie, że „wszystkie linie są zajęte” i żebym „spróbował ponownie później”. Zawsze to samo.

W końcu, po piętnastu minutach słuchania koszmarnej muzyczki, odezwała się kobieta.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

– Tak, dzień dobry. Mam pytanie odnośnie mojego rachunku. Kwota, którą otrzymałem, jest… absurdalna – powiedziałem, starając się nie brzmieć jak człowiek na skraju załamania.

– Proszę podać numer klienta – odparła obojętnie.

Podyktowałem cyfry, które znałem już na pamięć. Kobieta coś wpisywała, coś klikała, w tle słyszałem odgłosy klawiatury.

– Pański rachunek jest zgodny z nową taryfą.

– Nową czym?! – niemal wykrzyknąłem.

– Od stycznia obowiązuje nowa stawka. Informacja została wysłana do wszystkich klientów.

– Nic takiego nie dostałem – skłamałem, chociaż teraz przypomniałem sobie, że faktycznie coś tam przyszło, ale wyglądało jak reklama, więc nawet nie zajrzałem.

– Czy mogę pomóc w czymś jeszcze? – zapytała, tonem, który mówił „mam cię gdzieś, kolejny narzekający klient”.

– Może da się coś z tym zrobić? Jakaś ulga, niższa taryfa?

– Może pan złożyć wniosek o dofinansowanie, ale to zależy od pana dochodów.

Skąd wezmę na to kasę?

Przez chwilę miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Dofinansowanie? Jasne. Zarabiam grosze, ale według papierów i tak „za dużo”, żeby kwalifikować się do jakiejkolwiek pomocy.

– Dziękuję – burknąłem i rozłączyłem się.

Oparłem głowę o dłoń i spojrzałem na ścianę. Może jednak ten tynk nie jest takim złym pomysłem. Cały dzień chodziłem wściekły jak osa. Po co się człowiek męczy, pracuje, oszczędza, skoro i tak na końcu dostaje w twarz jakimś absurdalnym rachunkiem? Na nic się nie zdało wyłączanie światła w nieużywanych pomieszczeniach, gotowanie wody tylko na jedną herbatę zamiast na cały czajnik, rezygnacja z oglądania telewizji na rzecz czytania książek pod lampką o mocy żarówki z latarki. Jakim cudem zużyłem tyle prądu?!

Miałem już wizję swojego przyszłego życia: siedzę w ciemnym mieszkaniu, owinięty kocem, jem suchy chleb i popijam go wodą z kranu. Może to czas na radykalne oszczędności? Może przestać się myć? W końcu ciepła woda to też luksus. A jakby tak lodówkę wyłączyć? Babcia trzymała jedzenie na parapecie i jakoś żyła.

Postanowiłem sprawdzić, co właściwie tak pochłaniało tę energię. Przeszedłem się po mieszkaniu jak detektyw na tropie złodzieja. Oto podejrzani: lodówka – działa non stop, nie ma litości. Ale jak ją wyłączę, to po dwóch dniach będę pił zsiadłe mleko i jadł spleśniały ser. Pralka – pierze raz w tygodniu. Może prać raz w miesiącu? Albo chodzić w jednym zestawie ubrań do momentu, aż zacznie sam schodzić ze mnie do pralki. Czajnik elektryczny – codziennie kilka razy na herbatę i kawę. Może zacząć pić zimną wodę? To ponoć zdrowe. Komputer – włączony całymi dniami. No, ale przecież nie będę siedział i patrzył w sufit.

Miałem głównego podejrzanego

Wtedy mój wzrok padł na grzejnik elektryczny. Stał niewinnie pod ścianą, jakby nie miał nic na sumieniu, ale ja już wiedziałem, że to on. To on mnie okradał. Przecież tej zimy kilka razy włączałem go na noc, bo kaloryfery działały, jakby chciały, a nie mogły.

– Ty zdrajco – syknąłem i pstryknąłem wyłącznik.

Dumna ze mnie była tylko moja kotka, która właśnie przeciągała się na kanapie, patrząc na mnie z miną „i tak ci nic nie pomoże, frajerze”.
No dobrze, czyli to była moja wina. Trochę mnie to uspokoiło, ale tylko trochę. Wiedziałem, że nie mogę dalej żyć w takim stresie, bo następnym razem zawału dostanę. Musiałem coś wymyślić. Tylko co?

Przez kilka godzin chodziłem po mieszkaniu i szukałem sposobów na oszczędność. Myśli miałem coraz bardziej absurdalne. Może powinienem zacząć ładować telefon w pracy? Albo prosić sąsiadkę, żeby pozwoliła mi korzystać z jej czajnika? Miałem koleżankę, która kiedyś chwaliła się, że przez pół roku nie włączała światła w łazience – kąpała się przy świeczkach. Romantycznie? Może. Głupio? Zdecydowanie.

Ale przecież nie mogłem być jedyną ofiarą tych podwyżek. Postanowiłem napisać na lokalnej grupie na Facebooku. „Czy komuś jeszcze wzrósł rachunek za prąd o 100%? Czy to ja jestem frajerem i powinienem zamieszkać w jaskini?”. Nie minęło dziesięć minut, a miałem już kilkanaście komentarzy.
„Ja mam prawie dwa razy więcej do zapłaty!” – żaliła się jakaś kobieta.
„U mnie to samo, zaczynam rozważać świeczki i palenie drewnem w wiadrze” – dodał ktoś inny. „Zawsze można pójść do Biedronki i podładować się pod lodówkami z mrożonkami” – zażartował jakiś facet. Patrzyłem na te komentarze i zamiast ulgi, czułem coraz większą frustrację. Co z tego, że innym też dowalili podwyżki? Mnie to wcale nie pomagało.

Wtedy ktoś dodał: „A sprawdziłeś, czy czasem ktoś się pod ciebie nie podpiął? Ostatnio w bloku obok złapali cwaniaka, który ciągnął prąd od sąsiadki przez ścianę”. Podpiął? Przez ścianę? Czy to w ogóle możliwe? Podskoczyłem z kanapy i spojrzałem na licznik. Jeśli ktoś mnie okradał, to miałem zamiar go złapać na gorącym uczynku.

Złapałem tego oszusta

Z sercem walącym jak młot poszedłem do przedpokoju. Licznik znajdował się w metalowej skrzynce na korytarzu, obok liczników sąsiadów. Wziąłem latarkę, bo światło w tym kącie bloku zawsze było żałośnie słabe, i zacząłem przyglądać się kablom. Nie byłem ekspertem od elektryki, ale coś wydawało mi się dziwne – z mojego licznika wychodził dodatkowy przewód, którego wcześniej nie zauważyłem. Biegł w dół, jakby prowadził do mieszkania poniżej.

– No pięknie – mruknąłem.

Zacisnąłem pięści. Ktoś mnie okradał, a ja jak kretyn martwiłem się o swój czajnik elektryczny. Postanowiłem działać. Zszedłem piętro niżej i zapukałem do drzwi. Po chwili otworzył mi sąsiad – niski, krępy facet po pięćdziesiątce, w dresie i skarpetkach na bosych stopach.

– O, pan Michał! Co tam? – zagadał z uśmiechem, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami.

– Możemy pogadać? Bo mam pewne podejrzenia

– Podejrzenia? – zmarszczył brwi. – A o co chodzi?

Nie bawiłem się w subtelności.

– O prąd – powiedziałem prosto z mostu. – Wydaje mi się, że ktoś podpiął się pod mój licznik. A ten podejrzany kabel idzie prosto do pana mieszkania.
Jego mina stężała.

– Prąd? Panie, ja tam się na tym nie znam… Ale może wejdzie pan na herbatkę? – odparł dziwnie nerwowym tonem.

Wiedziałem, że coś kręci. I że nie zamierzał tak łatwo się przyznać. Wszedłem do mieszkania sąsiada, ale od razu poczułem, że coś jest nie tak. Było tam ciepło jak w piekle, a w kącie stał ogromny elektryczny grzejnik, który buczał cicho, pochłaniając kilowaty jak smok złoto.

– No to jak z tym prądem? – zapytałem, patrząc prosto na urządzenie.

– A co ja tam wiem, panie Michale – sąsiad wzruszył ramionami. – Może to jakieś spięcie, może w blokach tak robią, że się liczniki czasem mylą…

Zaczynał mnie wkurzać.

– Mój licznik nigdy się nie myli – odparłem. – A ten kabel? Jakim cudem idzie z mojego mieszkania do pana?

Sąsiad zaczął się pocić.

– No dobra, może kiedyś coś tam podłączyłem… Wie pan, rachunki rosną, człowiek się ratuje, jak może… Ale to było dawno, nawet już nie pamiętam, jak to się stało!

– Aha – mruknąłem. – To może pójdziemy razem do administracji i przypomni się panu, co?

Jego oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki.

– Panie Michale, nie róbmy afery – zniżył głos. – Może jakoś się dogadamy?
– Dogadamy? – prychnąłem. – To znaczy co? Ja płacę, pan się grzeje, a teraz mam jeszcze udawać, że nic się nie stało?

W tym momencie wiedział, że ma przechlapane.

– Ja… ja oddam pieniądze! – rzucił desperacko. – No, część. Albo połowę!

Parsknąłem śmiechem.

– Odda pan wszystko, plus zgłosi to do administracji, albo zgłoszę to ja – powiedziałem.

Sąsiad zacisnął zęby, ale wiedział, że nie ma wyboru. Wyszedłem od niego z poczuciem satysfakcji. A on? Cóż, następną zimę spędzi w swetrze.

Sprawa się wyjaśniła

Następnego dnia sąsiad przyszedł do mnie z kopertą pełną banknotów i miną zbitego psa.

– No i co ja mam teraz zrobić? – jęknął. – Zimno jak cholera, prąd drogi, a administracja kazała mi odpiąć ten kabel natychmiast.

– No widzi pan, to może czas zacząć płacić za siebie, a nie kombinować – rzuciłem, licząc pieniądze. Było dokładnie tyle, ile mi należało.

– Panie Michale, to nie było tak, że chciałem pana oszukać… – zaczął, ale przerwałem mu ruchem ręki.

– Jasne, jasne, wszyscy się ratują, jak mogą – powiedziałem. – Ale jak ja mam rachunek o 100% większy, to nikt mnie nie ratuje, prawda?

– No… prawda – mruknął.

Sąsiad wrócił do siebie, a ja usiadłem na kanapie z satysfakcją. Może i prąd drożał, może świat oszalał, ale przynajmniej odzyskałem swoje pieniądze. A co najważniejsze, nauczyłem się jednego – zanim zacznę jeść tynk ze ściany, najpierw sprawdzę, czy ktoś przypadkiem nie żre go za mnie. Sprawa z sąsiadem szybko stała się hitem wśród mieszkańców bloku. Co drugi sąsiad zaczął sprawdzać swoje liczniki, a administracja zapowiedziała kontrole.

A ja? Nadal oszczędzałem. Nadal wyłączałem niepotrzebne światła i pilnowałem, by grzejnik nie działał całą noc. Ale przynajmniej teraz wiedziałem, że płacę za siebie. I za nikogo więcej.

Michał, 31 lat

Reklama

Czytaj także:
„Mąż przysięgał mi tylko 3 rzeczy, ale szybko o nich zapomniał. Zobaczył duży dekolt asystentki i za nią poleciał”
„Marzyłam o arabskich perfumach, a mąż podarował mi taniochę z bazaru. Pożałuje swojego skąpstwa”
„Wzięłam kredyt na ferie w Szwajcarii, by koleżanki mi zazdrościły. Opłaciło się, bo poznałam tam bogate ciacho”

Reklama
Reklama
Reklama