„Mój były mąż zrobił dramat z komunii córki. Zamiast na dziewczynkę w białej sukience, wszyscy patrzyli na jej ojca”
„Zapadła cisza. Ciotka Zosia odwróciła wzrok. Mama odsunęła talerz. Maja patrzyła na ojca z szeroko otwartymi oczami. A ja… chciałam zniknąć. – Wojtek... może później – szepnęłam przez zaciśnięte zęby, próbując złapać go za ramię”.

Nie planowaliśmy niczego nadzwyczajnego – ot, przyjęcie komunijne dla Mai w ogrodzie babci Hani. Miało być skromnie, ale elegancko: biały namiot, stoły z obrusami, różowe balony, catering z restauracji „Amore” i ogromny tort z hostią z masy cukrowej. Goście powoli się schodzili, dziewczynka biegała z kuzynkami w swojej sukience jak z bajki, a ja – stojąc z kieliszkiem prosecco i uśmiechając się uprzejmie do ciotek – próbowałam utrzymać atmosferę lekkości.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Prawie wszystko. Bo był jeszcze on – Wojtek, ojciec Mai. Mój były mąż. Przyszedł. Sam. Spóźniony, jak zwykle. Ale przyszedł. Ubrany w sztywną marynarkę, z miną chłopca, który nie wie, co zrobić z rękami. Przywitał się ze wszystkimi trochę za głośno, przytulił Maję, po czym od razu skierował się do stolika z alkoholem.
– Tylko jeden kieliszek – rzucił do mnie z wymuszonym uśmiechem. Kiwnęłam głową, ale coś mnie ścisnęło w brzuchu.
Wiedziałam, że tak będzie
Jak zwykle dzieci rozkręciły się zaraz po obiedzie.
– Maju, nie biegaj z tym sokiem! – zawołałam, widząc, jak jej biała sukienka furkocze w biegu.
– Mamo, ale Justyna mnie goni! – zawołała przez ramię, śmiejąc się beztrosko.
Spojrzałam w stronę altany. Wojtek siedział już przy stole z moim bratem i wujkiem Zdzichem. Ich głowy pochylały się coraz bliżej, śmiechy były coraz głośniejsze, a butelka wódki niepokojąco szybko traciła objętość.
– Nie wtrącaj się, Ola – szepnęła mama, stając obok mnie z talerzem z zimną galaretką. – Przecież to święto dziecka, nie rób scen.
Ale czułam, że robi się źle. Znam ten jego wzrok – szkliste oczy, coraz bardziej bezwstydne spojrzenia, ruchy dłoni jakby za szerokie. Maja jeszcze tego nie widziała, ale ja widziałam. Zbyt wiele razy.
Nagle Wojtek wstał, stuknął nożem w kieliszek.
– Moi drodzy! – zawołał, a rozmowy przycichły. – Chciałem tylko... coś powiedzieć...
Nie, nie teraz, błagam. Nie tu, nie przed dziećmi, nie przy rodzicach.
– Ja wiem, że nie byłem... że zawaliłem... że nie byłem ojcem, jak trzeba – mówił, kołysząc się lekko, głos mu drżał. – Ale ja naprawdę... ja was kocham. I żałuję. Każdego dnia.
Zapadła cisza. Ciotka Zosia odwróciła wzrok. Mama odsunęła talerz. Maja patrzyła na ojca z szeroko otwartymi oczami. A ja… chciałam zniknąć.
Zebrało mu się na szczerość
– Wojtek... może później – szepnęłam przez zaciśnięte zęby, próbując złapać go za ramię. Odepchnął moją dłoń lekko, ale zdecydowanie.
– Nie, Ola, teraz! – powiedział głośniej. – Teraz albo nigdy. Bo ja mam dość milczenia, mam dość udawania, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest.
Wujek Zdzichu nerwowo chrząknął. Ktoś w tle włączył muzykę z telefonu, jakby próbując zagłuszyć sytuację, ale Wojtek już się rozkręcał.
– Ja ją zostawiłem... was zostawiłem, bo byłem tchórzem. Myślałem, że jak zniknę, to nikomu nie będzie gorzej. Ale było. Mnie było. Każdego dnia.
Mama wstała od stołu. Sztywno, bez słowa. Poszła w stronę domu, wycierając oczy serwetką. Za nią podążyła ciotka Bożenka. Maja ciągle stała obok mnie, jakby nie rozumiała, czy to, co mówi ojciec, to coś dobrego, czy złego.
– I wiecie co? – ciągnął Wojtek, teraz już z łzami w oczach – Nie obchodzi mnie, co myślicie. Maja powinna wiedzieć, że jej ojciec nie odszedł, bo jej nie kochał. Odszedłem, bo byłem słaby. Ale ona była zawsze najważniejsza.
Wtedy ktoś klasnął. Ironicznie. To był mój kuzyn Tomek.
– No, brawo, Wojtek. Szkoda, że potrzebowałeś flaszki wódki, żeby to z siebie wydukać – mruknął.
Wojtek spojrzał na niego, a potem na mnie. Wyglądał jak zraniony dzieciak.
– Ja tylko... chciałem, żebyście wiedzieli. Żeby ona wiedziała.
Zrobił scenę nie do zapomnienia
Maja chwyciła mnie za rękę.
– Mamo... co się dzieje?
– Nic, kochanie – odpowiedziałam Mai, próbując się uśmiechnąć, ale twarz mi drżała. – Tata po prostu... mówi rzeczy, które trzymał długo w sobie. Musiał się wygadać.
– To źle? – zapytała, patrząc na mnie z niepokojem.
Nie umiałam odpowiedzieć. Bo to było jedno z tych pytań, które dziecko zadaje prosto, a dorosły tonie w jego ciężarze.
Tymczasem Wojtek usiadł z powrotem, ukrywając twarz w dłoniach. Jego ramiona drżały. Całe to wyznanie wyczerpało go chyba bardziej, niż przewidywał. Atmosfera była jak rozbite szkło – wszyscy wiedzieli, że coś się stało, ale nikt nie wiedział, co z tym zrobić.
– Tato płacze? – szepnęła Maja.
– Tak. Ale to nie twoja wina, słyszysz? – przyklęknęłam przy niej, biorąc ją za dłonie. – Nawet dorośli czasem robią głupie rzeczy. I potem bardzo ich żałują. Ale to nie znaczy, że cię nie kochają.
Z daleka zobaczyłam ciotkę Bożenkę wracającą z domu z mamą. Mama miała czerwone oczy, ale trzymała się prosto. Podeszła do stołu i zsunęła Wojtkowi kieliszek z pola widzenia.
– Może starczy już tego na dziś – powiedziała cicho, ale stanowczo. – To miało być święto Mai.
Wojtek skinął głową. Jakby się budził z letargu.
– Masz rację. Przepraszam. Naprawdę... przepraszam wszystkich.
Wstał, chwiejąc się lekko, i wyszedł do ogrodu. Stał tam chwilę samotnie, patrząc w niebo. A ja? Ja wzięłam głęboki oddech i poszłam nalać sobie wody.
Byłam na niego wściekła
Z kuchni wróciłam ze szklanką w dłoni i wyćwiczoną miną, która miała mówić „wszystko pod kontrolą”. Oczywiście, że nie było. Ale w rodzinie nauczyliśmy się, że pozory są najważniejsze.
Zanim zdążyłam wrócić na miejsce, podeszła do mnie moja kuzynka Marta.
– On to powiedział z potrzeby serca, Ola. To chyba dobrze, że wreszcie coś poczuł?
Spojrzałam na nią. Tę jej wieczną łagodność.
– Tak, tylko szkoda, że jego serce zawsze się budzi po dwóch kieliszkach za dużo – odpowiedziałam chłodno. – I akurat na komunii jego córki.
Marta wzruszyła ramionami.
– Może to jedyny moment, kiedy mógł. Wiesz, że on sobie z tym wszystkim nie radzi.
Zignorowałam ją. Wróciłam do stołu, gdzie Maja jadła już kawałek tortu – zupełnie nieświadoma, że ten dzień zapisze się jej w pamięci nie tylko przez białą sukienkę i prezenty, ale też przez coś, czego wtedy nie zrozumiała.
Wojtek wrócił po kilkunastu minutach. Trochę spokojniejszy. Usiadł obok Mai i powiedział coś cicho do niej, a ona się zaśmiała. Dzieci łatwo wybaczają. Dorosłym to nie przychodzi tak lekko.
– Przepraszam, Olu – powiedział, nie patrząc na mnie. – Nie chciałem ci tego zniszczyć.
– To nie mnie zniszczyłeś dzień, tylko Mai – syknęłam, pochylając się w jego stronę. – Ale jak zwykle, wszystko kręci się wokół twoich potrzeb.
Nie odpowiedział. I dobrze. Nie miał prawa. Ale gdzieś pod skórą czułam, że w tym jego pijackim gadaniu było coś, czego nigdy wcześniej nie miał odwagi wypowiedzieć.
Czy mogę mu wybaczyć?
Zbliżał się wieczór. Goście zaczęli się zbierać do wyjścia – ciotki całowały Maję w czoło, wujowie ściskali mi rękę, ktoś rzucił jeszcze „smacznego” w kierunku stołu pełnego niedojedzonych ciast. Wszyscy udawali, że nic się nie stało, ale atmosfera była jak po burzy – niby słońce wyszło, ale ziemia wciąż mokra i grząska.
Wojtek został do końca. Siedział cicho, zrezygnowany, jakby nie miał już w sobie energii, żeby próbować czegokolwiek naprawiać. Maja trzymała go za rękę, a ja... nie miałam siły jej tego zabronić.
Kiedy ostatni samochód odjechał z podjazdu, mama podeszła do mnie z kubkiem herbaty.
– Wiesz, że on nie jest zły – powiedziała cicho.
– Wiem, mamo. Ale to nie znaczy, że zasługuje na drugą szansę.
– Nie musi. Może wystarczy, że zasługuje na przebaczenie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Przez lata był powód, dla którego płakała po nocach, zasypiała z tabletką nasenną, znosiła komentarze rodziny. A teraz mówiła o przebaczeniu?
– A ty mu przebaczyłaś?
– Sobie bardziej – odpowiedziała, odchodząc wolno w stronę kuchni.
Zostałam sama. Wojtek podniósł się z ławki i spojrzał na mnie.
– Ja już pójdę. Dzięki, że pozwoliłaś mi przyjść.
Skinęłam głową.
– Nie rób sobie z tego nawyku – mruknęłam.
Uśmiechnął się smutno i odszedł.
Maja patrzyła za nim długo, aż w końcu powiedziała:
– Mamo, czy tata wróci kiedyś do nas?
Spojrzałam w niebo. Nad ogrodem znów unosił się śpiew ptaków. Odpowiedź nie była łatwa.
Obietnice to za mało
Nie odpowiedziałam Mai od razu. Co miałam powiedzieć? Dla niej „wróci do nas” znaczyło: zamieszka z nami, będzie robił naleśniki w niedzielę, odprowadzał do szkoły. A dla mnie... „wrócić” to znaczyło znów żyć z kimś, komu się nie ufa. Znów czekać. Znów być tą silną, kiedy on się rozsypuje.
Zamiast odpowiedzi, przytuliłam ją mocno. Pachniała dzieciństwem, świeżym powietrzem i cukrową polewą.
– Zobaczymy, skarbie – wyszeptałam tylko. – Zobaczymy.
Następnego dnia posprzątałam resztki przyjęcia, umyłam kieliszki, schowałam obrusy. Cisza w domu była niemal medytacyjna. Mama siedziała w fotelu z gazetą, jakby nic się nie wydarzyło. Ale widziałam, że wciąż przeżywa – każde jego słowo, każdą swoją łzę.
Wieczorem przyszła wiadomość od Wojtka. „Przepraszam jeszcze raz. Nie chcę znów znikać. Jeśli Maja pozwoli, chciałbym ją czasem odwiedzać. Trzeźwy”. Nie odpisałam od razu. Siedziałam długo z telefonem w dłoni, patrząc na te kilka zdań, które mogły coś zmienić. Albo nic. W końcu napisałam: „Musisz sobie na to zasłużyć. Małymi krokami. Dla niej”.
Może nie każdy dramat kończy się ciszą. Czasem kończy się jakimś nowym początkiem – niepełnym, chwiejnie postawionym, ale jednak początkiem.
Maja w tym czasie rysowała obrazek – ona, ja i Wojtek, trzymający się za ręce. Jeszcze bez cieni. Jeszcze wszystko było możliwe.
Aleksandra, 38 lat
Czytaj także:
- „Nie dostałam zaproszenia na Komunię wnuczki, bo jestem za biedna. Nie wiedziałam, że córka i zięć się mnie wstydzą”
- „Poświęciłam karierę dla rodziny, ale mąż traktował mnie jak powietrze. Czas skończyć tę farsę”
- „Córka chciała, żebym zapłaciła za całą Komunię wnuczki. Może i jestem bogatą emerytką, ale nie bankomatem”

