Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy dzieci przestały potrzebować naszej codziennej obecności? Gdy dorastali, ja coraz częściej patrzyłam na Tomasza i nie rozpoznawałam w nim człowieka, którego kiedyś kochałam. Już w narzeczeństwie żartowaliśmy z jego skąpstwa – że wybiera najtańsze dania z menu, że potrafi zakręcać wodę podczas mycia zębów. Ale wtedy to mnie nawet bawiło. Przynajmniej dbał o naszą przyszłość, mówiłam sobie. A poza tym był czuły. Potrafił przytulić mnie po ciężkim dniu, zaparzyć herbatę i zapytać, jak się czuję.

Z biegiem lat z tej troski została tylko rutyna. Z herbaty – milczenie. Z czułości – zdawkowy buziak w policzek, jakby całował mnie z przyzwyczajenia, a nie z potrzeby. I nawet to przestało się zdarzać.

Oszczędzał na wszystkim: na wczasach, na nowym płaszczu dla mnie, na kinderbalu syna. Ale kiedy zaczął oszczędzać również na emocjach – wiedziałam, że coś jest nie tak. Wydawało mi się, że już nic go nie rusza. Mówiłam: „jest mi smutno” – a on tylko kiwał głową. Mówiłam: „czuję się niewidzialna” – a on jakby tego nie słyszał.

Czasem łapałam się na tym, że próbuję go sprowokować. Może gdybyśmy się pokłócili, poczułabym, że mu zależy? Ale nie, Tomasz zawsze wybierał milczenie. Aż w końcu przestałam czuć złość. Zaczęłam czuć pustkę. I tę pustkę postanowiłam wypełnić odpowiedzią na jedno pytanie: dlaczego?

Nic mu nie pasowało

– Tomasz, może pojechalibyśmy gdzieś na weekend? – zaproponowałam, mieszając zupę. – Tylko we dwoje. Dzieci mogłyby zostać u mojej mamy.

Stał przy blacie, smarując kanapkę pasztetem. Nie podniósł wzroku.

– Na co to komu? Bez sensu. Drogo, niewygodnie. Tu mamy wszystko.

Zakręciłam gaz i odłożyłam łyżkę z hukiem.

– Ja nie mam wszystkiego. Ja mam cię tylko ciałem, Tomasz. A myślami jesteś gdzieś daleko. Nawet nie wiem gdzie.

Zignorował moją emocjonalność. Usiadł przy stole i zaczął jeść.

– Nie dramatyzuj, Anka. To tylko weekend. Przestaniesz mieć takie pomysły, jak przestaniesz oglądać te swoje seriale.

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Czasem mam wrażenie, że już mnie nawet nie kochasz – powiedziałam cicho, nie spuszczając z niego wzroku.

Zamarł. Łyżka zawisła w powietrzu. Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz usłyszał coś, czego nie chciał słyszeć. Jakby przyłapałam go na czymś, czego się nie spodziewał.

– Co ty opowiadasz... – wymamrotał. – Oczywiście, że cię kocham.

Ale nie patrzył mi w oczy. Odłożył łyżkę, wstał, podszedł do zlewu i zaczął myć talerz. Zmienił temat.

– Jutro jadę wcześniej do pracy. Przyjedzie dostawa.

Patrzyłam, jak zmywa naczynie, jakby chciał spłukać z siebie moją uwagę, moją emocję, mój strach. Czułam, że zadrżał. Może naprawdę coś ukrywa?

Musiałam się wygadać

– No i co on powiedział? – Kinga przysunęła do mnie kieliszek z winem. Siedziałyśmy na jej balkonie, a powietrze pachniało jaśminem i skórką z pomarańczy.

– Nic. Kompletnie nic – wzruszyłam ramionami. – Powiedział, że przesadzam. I umył talerz, jakby to była cała rozmowa.

Kinga pokręciła głową.

– Dobra, Anka, powiem ci coś, co niekoniecznie chcesz usłyszeć. Może on ma kogoś.

Zamrugałam szybko. Kieliszek zatrzymał się w połowie drogi do ust.

– Co ty gadasz?

– Tylko mówię, że... Czasem facet nie przestaje kochać „tak po prostu”. To się nie dzieje w próżni. Może coś mu zawróciło w głowie.

– Nie... Nie, Tomasz? On? – Zaśmiałam się nerwowo. – On nie ma nawet siły wymienić żarówki w łazience, a ty mi tu mówisz, że ma romans?

– To właśnie są najgorsi. Niby zmęczeni, niby wypaleni, a potem się okazuje, że mają sekretne życie w drugiej dzielnicy.

Chciałam się śmiać, chciałam zlekceważyć to, co powiedziała, ale nie mogłam. Coś ścisnęło mnie w środku.

Byłam podejrzliwa

Tego wieczoru, kiedy Tomasz wrócił z pracy, czekałam na niego w salonie. Nie zdążył jeszcze zdjąć butów, gdy zapytałam:

– Tomasz... Powiedz mi tylko jedno. Czy coś się dzieje?

Spojrzał na mnie zdziwiony. Zmęczony. Ale może też... zaniepokojony?

Co miałoby się dziać?

– Nie wiem. Ty mi powiedz. Czy... jest ktoś inny?

Zamilkł. Unikał mojego wzroku.

– Nie dramatyzuj. Po prostu jestem zmęczony – rzucił w końcu, niepewnie, jakby powtarzał wyuczoną formułkę.

– Zmęczony czym? Mną? Życiem ze mną?

Uniósł głos.

Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć!

– Właśnie, że musisz! – zbliżyłam się do niego. – Musisz mi powiedzieć, czy to tylko moje paranoje... czy też jesteś już daleko stąd, tylko ciało zostawiłeś przy kuchennym stole!

Nie odpowiedział. Poszedł do sypialni i trzasnął drzwiami. A ja została na korytarzu, z winem w ręce, z sercem pod gardłem i lękiem, który narastał.

Byłam w szoku

Weszłam do domu szybciej niż zwykle. Serce waliło mi jak młotem, choć nie miałam żadnego konkretnego planu. Tego dnia coś jednak poszło inaczej. Tomasz nie usłyszał, że już jestem. Drzwi od jego gabinetu były lekko uchylone. I wtedy usłyszałam głos kobiety.

– Nie mogę teraz. Ona coś podejrzewa.

Zamarłam. Przez kilka sekund nie oddychałam. Głos był cichy, jakby szeptał do telefonu, ale wystarczająco wyraźny.

– Dzisiaj nie przyjadę. Mówiła coś dziwnego… Zaczęła pytać, czy mam kogoś.

Cisza.

– Nie, nie powiedziałem jej. Na razie udaję zmęczenie. To działa.

Potem coś szepnął jeszcze i zakończył rozmowę. Kiedy tylko usłyszałam kliknięcie zakończonego połączenia, weszłam do środka.

Stał tyłem, odwrócił się powoli.

– Anna... – zaczął, ale ja uniosłam dłoń.

– Masz romans?

Milczał. Przez sekundę wyglądał, jakby chciał zaprzeczyć, jakby układał wymówkę. Ale potem tylko opuścił głowę.

– Nie planowałem tego. To po prostu się stało.

– Naprawdę? „Po prostu się stało”? Przewróciłeś się i wpadłeś do łóżka jakiejś kobiety?

Zacisnęłam dłonie. Zaczęłam się trząść. Czułam, że zaraz eksploduję, albo się rozpadnę.

– Kto to jest? Ile to trwa?

– Anna, nie tak... To skomplikowane...

– Nie. To bardzo proste. Zaczęło ci brakować przestrzeni, więc zacząłeś oszczędzać. Najpierw na czasie dla mnie, potem na czułości. A teraz – na prawdzie. Czyli na uczuciach też zacząłeś oszczędzać, Tomasz?

Nie odpowiedział. Usiadł, jakby właśnie usiadł mu cały świat na ramionach. A ja poczułam, że zaraz pęknę.

Przyznał się do romansu

Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Dzieci spały. Między nami było więcej ciszy niż powietrza.

– Chcę wiedzieć wszystko – powiedziałam, łamiąc tę skorupę milczenia.

Tomasz podniósł na mnie wzrok. Wyglądał na starszego niż zwykle. Jakby te ostatnie dni odcisnęły się na nim rysami.

– To nie była decyzja. To nie był plan. Po prostu... wypaliło się wszystko między nami.

– A między wami co się rozpaliło? – syknęłam.

Nie odpowiedział od razu. Wziął głęboki wdech, jakby musiał się do tego zmusić.

– Z Jolantą rozmawiało mi się łatwiej. Nie było w tym presji, nie było oczekiwań. Po pracy po prostu zostawaliśmy chwilę dłużej... A potem ta chwila się wydłużała.

– Jolanta – powtórzyłam wolno, smakując to imię jak truciznę. – Czyli koleżanka z pracy?

Skinął głową. Nie zaprzeczył. Nie bronił jej.

– A co z naszymi dziećmi, Tomasz? Co im powiemy?

– Powiemy prawdę. Że... że nie potrafimy już być razem.

Zacisnęłam usta. Łzy stały w oczach, ale nie płakałam. Jeszcze nie.

– A co z nami?

Spojrzał na mnie długo.

My już nie istniejemy, Anka.

Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Błąkałam się po ulicach. Przechodziłam przez park, gdzie bawiły się kiedyś nasze dzieci. Ławka, na której całował mnie pierwszy raz – teraz obca, zimna, jak wszystko.

Zadzwoniłam do Kingi.

– I co teraz? – zapytała po cichu, słysząc mój oddech.

– Nie wiem. Czuję się, jakby mnie wymieniono na lepszy model.

I wtedy po raz pierwszy naprawdę się rozpłakałam.

Mąż się wyprowadził

Pudełka pojawiły się niespodziewanie. Tak jakby nagle wiedział, że już nie ma powrotu. Nic mi nie powiedział wcześniej, nie zapytał o zgodę. Po prostu zaczął pakować.

– Co ty robisz? – zapytałam, stojąc w progu sypialni.

– Wyprowadzam się.

Bez cienia emocji. Jakby mówił o tym, że idzie do sklepu po chleb. Tylko jego dłonie zdradzały napięcie – drżały lekko, kiedy składał koszule.

– I to tyle? Tak po prostu? Po dwudziestu latach razem?

– Nie potrafię już tu być, Anno – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Ale dlaczego teraz? Dlaczego w taki sposób?

Zamilkł. Po chwili westchnął ciężko, jakby nosił to w sobie od miesięcy.

– Bo jeśli zostanę jeszcze chwilę dłużej, to przestanę być sobą. A już ledwo siebie rozpoznaję.

Usiadłam na krześle. Nogi miałam jak z waty. Słowa nie chciały przejść przez gardło.

– A dzieci? Co im powiemy?

– Prawdę. Że... mama i tata się pogubili. Że to nie ich wina. Że oboje ich bardzo kochamy.

– I to wystarczy? Myślisz, że wystarczy powiedzieć: „pogubiliśmy się”? – w moim głosie zabrzmiał bunt.

– Nie wiem, Anka. Nic już nie wiem. Wiem tylko, że to, co mamy teraz, to nie jest życie.

Zamilkłam. Bo miał rację. To nie było życie. To była wegetacja – w ciszy, w dystansie, w niedopowiedzeniach.

Po jego wyprowadzce dom był inny. Nie dlatego, że brakowało w nim jednej osoby. Ale dlatego, że po raz pierwszy od dawna było w nim… prawdziwie. Cicho, spokojnie, boleśnie, ale bez udawania. Dzieci nie pytały zbyt wiele. Tylko córka któregoś wieczoru przytuliła się do mnie mocniej niż zwykle i powiedziała:

Mamo, jakoś to będzie, prawda?

– Tak – odpowiedziałam. – Jakoś na pewno.

Anna, 45 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama