Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęliśmy się oddalać. Może wtedy, gdy Adrian zaczął zostawać dłużej w pracy. Może, gdy ja przestałam dopytywać, co go trapi. Albo gdy oboje uznaliśmy, że „jakoś to będzie”, zamiast usiąść i pogadać jak ludzie.

Poznaliśmy Agatę i Pawła już pierwszego dnia w Chorwacji. Na marinie, przy odprawie. Ona – zjawiskowa, z błyskiem w oku, zawsze gotowa na żart. On – trochę w jej cieniu, ale sympatyczny. Adrian od razu się ożywił. Śmiał się z jej dowcipów, wciągał ją w rozmowy o winach i silnikach. Ja... no cóż. Czułam się jak mebel.

Ale zbywałam te myśli. „Ola, nie przesadzaj, po prostu dobrze się bawią”, powtarzałam sobie. Tylko że każdego dnia to „dobrze się bawią” stawało się coraz bardziej wykluczające mnie. Oni robili sobie selfie na pokładzie, opowiadali sobie głupoty, których ja nie rozumiałam. Adrian coraz rzadziej szukał mojego spojrzenia, coraz częściej sprawdzał telefon.

Wieczorem, gdy wracaliśmy do hotelu, próbowałam się do niego przytulić. Odwrócił się, mówiąc, że jest zmęczony. Leżałam w ciemności, patrzyłam w sufit i myślałam o naszych wspólnych ośmiu latach. O tym, jak poznał moją mamę, jak wybudowaliśmy razem altankę. I o tym, że teraz chyba jestem dla niego kimś zupełnie obcym.

Wzrok, który zdradza

Siedzieliśmy na tarasie restauracji przy samym morzu. Szum fal mieszał się z brzękiem sztućców i z rozmowami przy sąsiednich stolikach. Ale między nami – cisza. Adrian wpatrywał się w ekran telefonu, co chwila zerkając i uśmiechając się pod nosem. Ja dłubałam widelcem w sałatce, która smakowała jak karton.

– Adrian – powiedziałam cicho. – Możemy porozmawiać?

Oderwał wzrok od telefonu niechętnie, jakby go wyrwano ze snu.

– O czym?

– O nas. O tym, że odkąd poznaliśmy Agatę, to jakbyś był… gdzie indziej. Jakby cię tu nie było.

Westchnął, skrzywił się.

– Ola, nie przesadzaj. Przecież tylko gadamy. Trochę luzu, no błagam cię.

– Luzu? – Z trudem powstrzymałam łzy. – Wiesz, że od trzech dni praktycznie się do mnie nie odzywasz? A dziś, jak zrobiłam herbatę na łodzi, to nawet nie zauważyłeś. Bo Agata ci akurat opowiadała o swoich studiach jogi w Indiach.

– No i co z tego? Mam przestać rozmawiać z ludźmi, bo się obrażasz?

– Ja się nie obrażam. Ja jestem twoją żoną. I zaczynam się czuć jak widmo przy tobie.

Popatrzył na mnie ułamek sekundy dłużej niż zwykle. Ale nie było w tym spojrzeniu żalu ani czułości. Było zniecierpliwienie.

– Dobra, Ola. Nie rób scen. Jesteśmy na wakacjach, pamiętasz?

– Tylko że ja chyba na innych niż ty – rzuciłam i wstałam od stolika.

Wróciłam do hotelu sama. Leżałam długo w łóżku, słysząc, jak wrócił dopiero godzinę później. Nie zapalił światła. Położył się bez słowa.

Wpatrywałam się w sufit i myślałam: coś się zmieniło. I chyba już nie tylko w nim. Ja też się zmieniam. Zaczynam rozumieć, że to nie tylko moje urojenia.

Sama na lądzie

Obudziłam się z bólem głowy i uczuciem pustki, które trudno opisać. Adrian już nie spał. Stał przy oknie, ubrany w koszulkę i szorty, z telefonem w ręku.

– Źle się czuję – powiedziałam, siadając powoli na łóżku. – Chyba mnie słońce wczoraj za bardzo złapało. Zostanę dzisiaj w hotelu.

– OK – rzucił od niechcenia. – My pewnie wypłyniemy. Agata z Pawłem mówili, że chcą popłynąć do tej zatoki, co wczoraj o niej gadali.

Nie zapytał, czy coś mi trzeba. Nie powiedział: „zostańmy razem”. Tylko: „my wypłyniemy”.

– Jasne – odpowiedziałam cicho i uśmiechnęłam się blado. A potem patrzyłam, jak wychodzi. I nawet się nie obejrzał.

Zostałam sama. Leżałam chwilę, próbując zebrać myśli, potem wzięłam prysznic i zeszłam na śniadanie. Usiedziałam może piętnaście minut, potem wróciłam do pokoju, sięgnęłam po książkę, ale nie potrafiłam się skupić. W końcu wyszłam na spacer. Po prostu szłam, byle przed siebie, jakby ruch mógł odgonić to kłucie w klatce piersiowej.

Zatrzymałam się w małej kawiarni przy porcie. Piłam sok i gapiłam się na wodę, gdy ktoś powiedział:

– Ola?

Podniosłam wzrok. Paweł. Sam. W t-shircie, włosy rozczochrane.

– Cześć – powiedział z uśmiechem, ale coś w jego twarzy było niepewne. – Masz może kontakt z Agatą?

– Nie – odparłam powoli. – A nie wypłynęliście razem?

Zamilkł na chwilę.

– Nie. Wyszła rano z Adrianem. Mówili, że coś sprawdzą na łodzi. Miałem dołączyć później. Ale nie ma ich od rana.

Patrzył na mnie uważnie. A ja... zamarłam.

– Może... wrócą za chwilę – powiedziałam, ale mój głos drżał.

Paweł pokiwał głową, ale widziałam w jego oczach to samo co w moich. Cichy alarm. Podejrzenie, które w końcu przebiło się przez zasłony wygodnych wyjaśnień.

Siedzieliśmy tak chwilę, milcząc. I nagle poczułam... wstyd. Że udawałam przed sobą. Że przecież wiedziałam. Od początku.

Świt prawdy

Nie spałam. Leżałam pod cienką hotelową kołdrą i liczyłam tyknięcia zegarka. Myśli tłukły się w głowie jak dzikie ptaki. Wciąż słyszałam: „wyszła rano z Adrianem i nie wrócili”. Nie miałam odwagi zadzwonić. Nie chciałam usłyszeć, że nie odebrał.

Nad ranem wstałam i ubrałam się w milczeniu. Szłam do portu z sercem w gardle, jakby coś miało zaraz wybuchnąć. W powietrzu unosił się zapach słonej wody i benzyny. W oddali kołysały się łodzie. I wtedy ich zobaczyłam.

Wysiadali z jachtu, powoli, bez pośpiechu. Agata miała te same szorty i lnianą koszulę co wczoraj. Adrian – niebieski t-shirt, z którym wyszedł rano. Uśmiechali się do siebie, byli blisko, trzymali się za ręce. Ona poprawiła mu włosy, on coś szepnął, na co parsknęła śmiechem.

Stałam jak wryta. Nagle zrobiło mi się duszno.

Adrian mnie zauważył. Zamarł. Agata również – spuściła wzrok, jakby ktoś przyłapał ją na kradzieży. Odwróciła się bokiem. Adrian ruszył w moją stronę.

– Ola... – zaczął. Głos miał cichy, skruszony.

– Byliście razem całą noc? – zapytałam wprost. Nie było już miejsca na niedopowiedzenia.

Zamilkł. Popatrzył mi w oczy, ale szybko uciekł wzrokiem. Nie musiał nic mówić. Wszystko miał wypisane na twarzy.

– To nie tak, jak myślisz... – próbował, ale nawet on wiedział, jak bezsensowne są te słowa.

– Naprawdę? – Zadrżał mi głos. – Bo wygląda dokładnie tak, jak myślę.

Agata nie odezwała się ani słowem. Stała dalej, zgarbiona, jakby zaraz miała zniknąć.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam cicho. – Że nawet nie miałeś odwagi mi powiedzieć. Że po prostu... wyszedłeś.

Odwróciłam się. Nie czekałam, aż coś powie. Bo i tak nie miało to znaczenia. Wszystko już zostało powiedziane.

Rozbity świat

Nie pamiętam, jak doszłam do hotelu. Nogi niosły mnie same, głowa była jak w mgle. Weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi i zaczęłam się pakować. Ręce mi drżały, ale wiedziałam, że muszę coś robić, bo inaczej się rozpadnę.

Adrian wrócił godzinę później. Stał w progu, jakby nie był pewien, czy ma prawo wejść.

– Ola... – zaczął.

Nie spojrzałam na niego. Wrzucałam sukienki do walizki, jedną ręką zgarnęłam kosmetyki z półki.

– Posłuchaj... – Przesunął się w głąb pokoju. – To nie miało się tak potoczyć. To się... po prostu wydarzyło.

Zatrzymałam się i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Po prostu wydarzyło? Adrian, przespałeś się z kobietą, z którą spędzałeś każdą wolną chwilę przez ostatnie dni. I nie miałeś odwagi wrócić na noc do hotelu. To się nie „wydarzyło”. Ty to wybrałeś.

Milczał. Spuścił głowę.

– Wiesz, co mnie boli najbardziej? – powiedziałam cicho. – Że ja tu przyjechałam, żeby nas ratować. Żeby znów być bliżej ciebie. A ty... ty już dawno byłeś gdzie indziej. Ja po prostu nie chciałam tego widzieć.

Usiadłam na łóżku. Walizka była prawie gotowa. Wzięłam telefon. Wybrałam numer do Kasi – mojej przyjaciółki.

– Halo?

– Kasia... – głos mi zadrżał. – On mnie zdradził. Tu. Na tych wakacjach.

– O Boże, Ola... – przeraziła się. – Gdzie jesteś? Jesteś sama?

– Tak. Ale zaraz jadę na lotnisko. Zmienię bilet.

– Słuchaj, przyjedź do mnie. Nie wracaj od razu do mieszkania. Posiedzisz u mnie, pogadamy. Będziemy razem.

– Nie wiem... – wyszeptałam. – Mam wrażenie, że wszystko się rozpadło. Że to, co było między nami... było tylko moją nadzieją.

– Ola, nie jesteś sama. Cokolwiek postanowisz, jestem przy tobie.

Rozłączyłam się. A Adrian? Stał w kącie pokoju jak zbity pies. Ale ja już nie miałam siły go słuchać.

Powrót do Polski

Lot był spokojny, ale ja czułam, jakbym spadała. Wpatrywałam się w chmury za oknem, jakbym chciała w nich coś zobaczyć. Znaki. Odpowiedzi. Cokolwiek.

Nie płakałam. Łzy gdzieś się zacięły, jakby nie miały już siły wypłynąć. Czułam się pusta, jakby ktoś wyciął ze mnie wszystkie emocje i zostawił tylko skorupę.

Wróciłam do mieszkania sama. Adrian nie zadzwonił. Nie pisał. I dobrze. Nie byłam gotowa na żadne słowa. Zrzuciłam walizkę w przedpokoju, zdjęłam buty i usiadłam na podłodze.

Wzięłam telefon. Jeden SMS.

"Porozmawiamy?"

Patrzyłam na te dwa słowa jak na coś obcego. Z jednej strony – czekałam na nie. Z drugiej – nie chciałam ich widzieć.

Nie odpisałam.

Włączyłam galerię zdjęć z Chorwacji. Byliśmy na nich razem. Adrian obejmował mnie ramieniem, ja się uśmiechałam. Tylko że dziś to wyglądało jak obcy ludzie udający szczęście. Patrzyłam na siebie i nie wiedziałam, kim jestem. Kobietą, która kochała za dwoje? Naiwną? Idiotką?

Chciałam wierzyć, że to się da jeszcze uratować. Ale potem przypominałam sobie ich ręce splecione, te spojrzenia, ten śmiech. I wszystko we mnie krzyczało: nie ufaj już nikomu.

Nie wiedziałam, czy to koniec. Nie miałam jeszcze siły mówić tak mówić. Ale wiedziałam, że jestem w rozsypce. I że muszę się najpierw poskładać – sama. Bez niego.

Zakończenie

Siedziałam na ławce w parku, patrzyłam, jak pary spacerują z dziećmi. Jedna dziewczynka jechała na rowerku z doczepionymi kółkami, potknęła się i wywróciła. Jej tata podbiegł natychmiast, podniósł ją i mocno przytulił. Dziecko znów się zaśmiało.

Poczułam, jakby coś ścisnęło mnie w środku. Niby wszystko było jak dawniej – trawa, niebo, dziecięcy śmiech. Ale ja byłam kimś innym.

Wciąż nie płakałam. Łzy nie chciały wyjść. Może dlatego, że już wcześniej wypłakałam wszystko w środku. Może dlatego, że był we mnie tylko ten cichy, duszny smutek. Nie taki, co przychodzi nagle i wybucha. Ten, który sączy się powoli, kropla po kropli, aż nie zostanie nic.

Myślałam o Adrianie. O naszym ślubie, o świętach, o tych porankach, kiedy robiliśmy sobie herbatę i milczeliśmy, ale to było ciepłe milczenie. O tej łodzi w Chorwacji. I o tej kobiecie, którą wybrał na jedną noc – a może na dłużej.

Zaczęłam się zastanawiać, kim jestem bez niego. Bo przez tyle lat byłam „żoną Adriana”. A teraz? Kim jestem, kiedy nikt na mnie nie czeka? Kiedy nie muszę się nikomu tłumaczyć? Kiedy nikt nie patrzy na mnie z zachwytem – albo zniecierpliwieniem?

Może to właśnie teraz – zaczyna się moje życie. Może najpierw musi być cisza, żebym mogła usłyszeć swój własny głos.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w niebo. Było czyste. Zupełnie jakby chciało mi powiedzieć: to jeszcze nie koniec.

Aleksandra, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama