Reklama

Nigdy nie przepadałam za majówkami spędzanymi w tłumie ludzi, w zatłoczonych restauracjach i głośnych miejscach. Ale nie oznaczało to przecież, że chciałam spędzić długi weekend samotnie, siedząc w pustym domu. Tym bardziej że Adam nie zapytał nawet, co ja planuję. Po prostu spakował torbę, rzucił zdawkowe: „Z chłopakami jedziemy nad jezioro, odpocząć trochę”, i zniknął. Patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi i nie mogłam uwierzyć, że właśnie tak to wygląda. Nie kłóciliśmy się. Nie było między nami żadnej dramy. Po prostu... zniknął, jakby mnie w ogóle nie było.

Kiedyś byłam jego „kochaniem”

– No i dobra, to ja lecę – rzucił Adam, przeskakując po dwa schodki naraz, z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię. – Kupiłem ci sernik w Żabce. Taki, co lubisz.

Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, bo już całował mnie w czoło i zamykał za sobą drzwi. Stałam w przedpokoju, z kubkiem kawy, która nagle przestała smakować. Sernik stał na blacie kuchennym, obok pustej szklanki po soku. Nie zapytał, czy mam jakieś plany. Nie spytał, czy chcę gdzieś pojechać razem. Nie powiedział „kocham cię”. A kiedyś mówił to codziennie.

Zegar wskazywał 9:47. Za oknem błyszczało słońce, takie, które zawsze kojarzyło mi się z wolnością i ciepłem. Tylko że teraz w środku czułam coś kompletnie odwrotnego – jakby zgasło światło. Przypomniałam sobie, jak kiedyś planowaliśmy wspólne wyjazdy. Te rozmowy w łóżku, śmiechy, głupie pomysły. I nagle mnie olśniło – nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś planowaliśmy razem. Od miesięcy Adam miał swoich chłopaków, swoje potrzeby i swoje wypady.

Przeszłam do salonu, usiadłam na kanapie i odpaliłam Netflixa. Serial, który zwykle mnie wciągał, teraz mnie tylko denerwował. Mąż właśnie jechał nad jezioro. Z piwem, z kolegami, z uśmiechem na twarzy. A ja zostałam w domu. Z sernikiem, który miał udawać miłość.

Samotna pizza na kanapie

W sobotę obudziłam się późno. Kot mruczał mi przy uchu, jakby chciał zapełnić pustkę po kimś, kogo nie było. Zerknęłam na telefon – żadnej wiadomości od Adama. Nawet „co słychać?”, żadnego głupiego mema, który zwykle mi przysyłał, jak był poza domem. Jakby zupełnie zapomniał, że zostawił żonę samą w mieszkaniu. Zeszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i przez chwilę patrzyłam w jej wnętrze, jakby miało tam być coś więcej niż światło. Sernik nadal leżał nietknięty. Na półce samotny ogórek, jogurt przeterminowany wczoraj i otwarta musztarda. Śniadanie marzeń.

Zadzwoniłam po pizzę. Zjadłam ją na zimno, siedząc na balkonie, w piżamie i z kocem owiniętym wokół nóg. Słońce paliło twarz, a ja miałam łzy w oczach. I wcale nie przez cebulę na pizzy. Odpaliłam Spotify, puściłam playlistę z czasów, kiedy zaczynaliśmy się spotykać. „Perfect” Eda Sheerana wjechało jak cios w brzuch. Pamiętałam, jak tańczyliśmy do niej po raz pierwszy w kuchni. Wtedy jeszcze nie mieliśmy mebli, ani zbyt wielu rzeczy, ale było w nas wszystko.

Po południu otworzyłam wino. Dwa kieliszki – dla mnie i... właściwie nie wiem, dla kogo. Może dla wyobrażenia kogoś, kto naprawdę by zapytał: „Hej, a co ty robisz w ten weekend?”. Usiadłam z kieliszkiem przy oknie i patrzyłam na ludzi, którzy gdzieś szli. Parami, z psami, z dziećmi. Ja miałam tylko siebie. I to już było więcej, niż miałam chwilę wcześniej.

Aga i jej złota rada

– A ty serio siedzisz cały weekend sama? – zapytała Aga, kiedy do niej zadzwoniłam. – Przecież to majówka, kobieto! Weź się ogarnij i chodź dziś wieczorem do mnie. Zrobimy grilla na balkonie, sąsiad z dołu i tak już dymił od rana, to się dołączymy.

Aga była moją najbliższą przyjaciółką jeszcze z liceum. Twardo stąpała po ziemi, mówiła prosto z mostu i była dokładnie taką osobą, jakiej mi wtedy brakowało. Ale nie chciało mi się wychodzić. Nie chciało mi się nic. Nawet się przyznałam.

– Masz prawo być wkurzona – powiedziała, kiedy jej opowiedziałam, co zrobił Adam. – Ale nie siedź w tym sama. Jak cię zostawił w domu jak paprotkę na parapecie, to przynajmniej podlej się winem i pośmiej trochę z kimś, kto cię lubi. Nie zmienisz faceta, ale możesz zmienić wieczór.

Wiedziałam, że ma rację. Aga zawsze trafiała w punkt. Wzięłam prysznic, założyłam sukienkę, którą kupiłam miesiąc temu „na specjalną okazję” – i która leżała w szafie z metką, bo żadna okazja się nie wydarzyła – i poszłam. Zrobiłam makijaż, wypuściłam włosy. W lustrze zobaczyłam kogoś, kto jeszcze pamiętał, jak się uśmiechać.

Wieczór z Agą był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Śmiałyśmy się, jadłyśmy kiełbasę z ketchupem, piłyśmy tanie prosecco i obgadywałyśmy wszystkich naszych byłych. W pewnym momencie Aga spojrzała na mnie i powiedziała:

– Ty naprawdę wciąż go kochasz?

A ja... nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Telefon, który wszystko zmienił

Niedzielny poranek zaczął się od bólu głowy i przesuszonego gardła. Aga, jak zawsze przygotowana na wszystko, wręczyła mi szklankę wody i tabletkę przeciwbólową, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

– Na kaca najlepszy seks, ale jak nie masz z kim, to przynajmniej zjedz jajecznicę – mruknęła i zniknęła w kuchni.

Uśmiechnęłam się. Trochę krzywo, ale szczerze. Po śniadaniu wróciłam do domu. Wystarczyło jedno spojrzenie na pustą kanapę i znowu zrobiło mi się ciężko. Adam się nie odezwał. Ani jednego SMS-a. Jakby go zupełnie nie obchodziło, co u mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek naprawdę go obchodziło. Około południa zadzwonił telefon. Numer Adama. Zawahałam się, zanim odebrałam.

– Hej, co tam? – rzucił, jakby wczoraj nie zostawił mnie samej w domu, jakbyśmy nie byli dwoma odległymi planetami.

– Nic. A u ciebie? – odpowiedziałam chłodno.

– A, wiesz... Fajnie. Grille, piwko, trochę chłopaki przesadzili wczoraj, Tomek to nawet się... zresztą, nieważne. Myślałem, że może jutro coś porobimy, jak wrócę. Kino albo coś?

Zamilkłam. Czy on właśnie próbował umówić się ze mną jakby nic się nie wydarzyło? Jakby nie zostawił mnie samej bez słowa troski?

– A zapytałeś mnie, czy mam jakieś plany na majówkę? – powiedziałam powoli. – Bo chyba ci umknęło, że też istnieję.

Po drugiej stronie było cicho. Przez chwilę miałam nadzieję, że zrozumiał. Ale on tylko westchnął.

No dobra, nie denerwuj się. Po prostu się zastanów, okej?

Rozłączyłam się bez słowa.

Może niech lepiej nie wraca

W poniedziałek obudziłam się przed siódmą. Zrobiłam sobie kawę, włączyłam ulubioną płytę i otworzyłam okna. Świeże powietrze wpadło do mieszkania, jakby chciało wypchnąć z niego całą zastałą, duszną ciszę ostatnich dni. Nie czekałam na Adama. Nie zerkałam już na telefon, nie myślałam, kiedy zadzwoni. Coś we mnie pękło. Nie nagle – raczej cicho, po cichutku, przez te wszystkie dni. Czułam to pęknięcie jak szramę pod skórą. Nie było krwi, ale bolało jak cholera. Zadzwonił po jedenastej. Odebrałam tylko po to, żeby powiedzieć, co naprawdę myślę.

– Słuchaj, Adam. Nie chcę z tobą nigdzie iść. I nie dlatego, że jestem zła. Już nie jestem. Ja po prostu... nie chcę więcej udawać, że nadal jest między nami dobrze.

– Przesadzasz – odparł. – Każdy czasem potrzebuje czasu dla siebie.

– Jasne. Tylko że ja potrzebowałam ciebie. I nie było cię. Wiesz, że przez cały weekend nie zapytałeś, co u mnie?

Milczenie. Słyszałam tylko jego oddech.

– W porządku – powiedział w końcu. – To... jak chcesz. Odezwij się, jak ochłoniesz.

Ale ja nie potrzebowałam już ochłonąć. Potrzebowałam oddechu. Prawdziwego. Z dala od kogoś, kto nie potrafił nawet zapytać: „Jak się czujesz?”. Rozłączyłam telefon, jakby zamykałam rozdział. Albo może książkę. I pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.

Majówka, której już nie zapomnę

Majówka się skończyła. Ulice znów wypełniły się hałasem, dzieci wróciły do szkół, sąsiedzi znów parkowali na moim miejscu, jakby nic się nie wydarzyło. Ale we mnie – wydarzyło się wszystko. Zwykle po długim weekendzie czułam zmęczenie. Tym razem było inaczej. Posprzątałam mieszkanie, wyrzuciłam sernik, który wciąż stał nietknięty, i zdjęłam z wieszaka kurtkę Adama. Pachniała jego perfumami i czymś jeszcze – czymś obcym, chłodnym, jakby nie należała już do mojego świata.

Wieczorem Aga wysłała mi wiadomość: „Dumna jestem z ciebie. Jak będziesz chciała się napić, to mam jeszcze butelkę tamtego prosecco. I nowe kiełbaski!”. Uśmiechnęłam się. Może to był początek czegoś nowego. Może nie wszystko trzeba od razu rozumieć. Może wystarczy, że w końcu czuję coś innego niż zawód.

Adam wrócił dwa dni później. Stanął w drzwiach z miną obrażonego chłopca, który myślał, że wszystko wróci na swoje miejsce. A ja już wiedziałam, że nie wróci.

– Wiesz co? – powiedziałam mu cicho. – Nie musisz się rozpakowywać. Wszystko jest w walizce. Twojej walizce. Tam, gdzie twoje miejsce.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu zamknęłam drzwi. To była majówka, której już nie zapomnę. Ale nie dlatego, że on odszedł. Tylko dlatego, że ja – wreszcie – przyszłam do siebie.

Julia, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama