„Mąż podejrzewa mnie o romans z instruktorem jogi. Urządził mi taką scenę zazdrości, że odechciało mi się asan na macie”
„Ten wyjazd miał być czymś nowym. Szansą na zresetowanie emocji. Na dotarcie do siebie. Miałam nadzieję, że w tej ciszy gór, wśród oddechów na macie, odnajdziemy siebie. Że jeszcze można to wszystko poukładać. A jeśli nie...?”.

- Redakcja
To ja zaproponowałam ten wyjazd. Tydzień z jogą w spokojnym hotelu gdzieś w Beskidach. Miało być blisko natury, z dala od pracy, od miasta, od wiecznego pośpiechu. I od napięcia między nami. Grzesiek zgodził się niemal natychmiast, nawet się uśmiechnął.
– Będzie razem, to się liczy – powiedział. Ale ja wiedziałam, że to nie było tylko „razem” – ja potrzebowałam oddechu. Potrzebowałam przestrzeni.
Nasza relacja... kiedyś była spokojna. Pełna troski, długich rozmów do późna, wspólnego gotowania i śmiechu z błahostek. Ale z czasem Grzesiek się zmienił. Albo po prostu coraz wyraźniej widziałam coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Te wszystkie pytania o to, z kim idę na kawę. Dlaczego nie odpisałam przez dwie godziny. I ten jego wzrok – nieufny, baczny. Jakby nie szukał rozmowy, tylko winy. Nie, jeszcze nie było dramatów. Jeszcze nie mówiłam głośno, że czuję się przez niego kontrolowana. Sama siebie przekonywałam, że może przesadzam. Że to przecież tylko zazdrość, a zazdrość znaczy, że mu zależy, prawda?
Ten wyjazd miał być czymś nowym. Szansą na zresetowanie emocji. Na dotarcie do siebie. Miałam nadzieję, że w tej ciszy gór, wśród oddechów na macie, odnajdziemy siebie. Że jeszcze można to wszystko poukładać. A jeśli nie...? Nie wiedziałam wtedy, że te wakacje pokażą mi coś, czego nie chciałam zobaczyć. Że nie wyjedziemy stamtąd już jako para. Że spojrzę na niego i nie zobaczę mężczyzny, którego kochałam. Tylko kogoś obcego. I groźnego.
Zazdrość męża znów dała o sobie znać
Pierwszego poranka obudziłam się przed budzikiem. Powietrze za oknem było chłodne, rześkie, z zapachem świerków. Grzesiek jeszcze spał, leżał z ręką rzuconą na moją poduszkę, jakby nie chciał mnie puścić nawet we śnie. Zeszłam na śniadanie sama. Sala była cicha, pachniała kawą i pieczonym chlebem. Po godzinie spotkaliśmy się na zajęciach jogi. Sala była przeszklona, z widokiem na górskie stoki. A na środku stał on – Leon.
– Cześć wszystkim, mam na imię Leon i poprowadzę dla was ten tydzień. Nie będziemy tu udawać guru. Po prostu oddychamy. Bycie wystarczającym też jest okej.
Miał ten luz w głosie, który rozbrajał. Nie był typem machającego kadzidłami instruktora, raczej jakby przyszedł na spotkanie z przyjaciółmi. Prowadził ćwiczenia z czułością i humorem. Kiedy poprawił mi ułożenie barków, jego dotyk był delikatny. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się. Nie flirtował – ale coś we mnie drgnęło. Po zajęciach został chwilę, kiedy zbierałam matę.
– Dobrze ci szło. Ciało dużo pamięta – powiedział.
– Dziękuję. Lubię jogę, choć ostatnio trochę się pogubiłam. – uśmiechnęłam się.
– Czasem trzeba się zgubić, żeby potem wrócić.
Wieczorem, w pokoju, Grzesiek zamknął laptopa i rzucił:
– Miło się gawędziło z tym całym Leonem.
– To po prostu instruktor.
– Aha. I pewnie po prostu dotyka każdej kursantki po plecach, nie?
Zamarłam. Ton głosu miał chłodny jak lód. Czy on serio? Czy to jeszcze zazdrość, czy już coś więcej? Czy naprawdę muszę tłumaczyć się z tego, że ktoś się do mnie uśmiechnął?
Miałam dość ciągłych podejrzeń
Drugi dzień. Poranna joga znowu była jak balsam. Czułam, jak ciało rozciąga się i mięknie, a myśli przestają pędzić. Grzesiek nie poszedł. Powiedział, że go bolą plecy. Zamiast tego siedział w hotelowym lobby z laptopem. Po zajęciach znowu porozmawiałam chwilę z Leonem. O tym, jak oddychanie może czasem uratować dzień. Krótko. Uśmiech. Nic więcej. Po południu poszłam sama na spacer do lasu. Kiedy wróciłam, recepcjonistka skinęła mi z uśmiechem głową.
– Pani narzeczony pytał, gdzie pani wyszła. Martwił się.
Zamarłam. Przecież zostawiłam mu karteczkę. „Poszłam się przejść, wrócę na kolację.” Leżała na stoliku. Wróciłam do pokoju.
– Co to miało być? – rzucił bez powitania. – Nie odbierasz telefonu, znikasz na parę godzin.
– Zostawiłam ci wiadomość. Była na stole.
– Nie jestem wróżką, Amelia. Nie wiedziałem, gdzie naprawdę jesteś.
– Poszłam na spacer! Chciałam trochę pobyć sama. Przemyśleć. Odetchnąć.
– Z Leonem?
– Co? Nie! Byłam sama. Grzesiek, przesadzasz.
– Naprawdę? Bo recepcjonistka widziała, jak rozmawiacie. I ten twój uśmiech po zajęciach.
– Ty mnie śledzisz?
– Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje. Czy coś mnie nie omija. Bo chyba ostatnio jestem mniej ważny, co?
Stałam z rękami przy bokach, serce waliło mi jak młot.
– Grzesiek… Ty naprawdę myślisz, że ja cię zdradzam?
Nie odpowiedział. Patrzył na mnie wzrokiem, którego nie znałam. Nie gniewnym. Chorym z podejrzeń. Zaczęłam się bać. W mojej głowie kłębiły się pytania. Czy ja jeszcze go znam? Czy to jest ten sam człowiek, z którym planowałam życie? A jeśli to dopiero początek?
Wielka awantura zamiast relaksu na macie
Trzeci dzień. Tym razem Grzesiek przyszedł na jogę. Usiadł w kącie sali, jakby chciał pokazać, że tylko obserwuje. Leon rzucił mu krótkie „dzień dobry”, ale nie dostał odpowiedzi. Atmosfera była jak gęsta mgła. Każdy mój ruch czułam pod jego spojrzeniem. W połowie zajęć, kiedy Leon prowadził medytację w siadzie, usłyszałam trzask maty. Grzesiek wstał. Wyszedł na środek sali.
– Może teraz przejdziemy do części, gdzie instruktor osobiście poprawia każdej kobiecie biodra? – powiedział z lodowatym uśmiechem.
Leon podniósł wzrok.
– Przepraszam, ale to przeszkadza pozostałym.
– Przeszkadza? A może przeszkadzam tylko tobie, bo nie możesz już bezkarnie dotykać mojej narzeczonej?
– Grzesiek! – warknęłam, podnosząc się z maty. – Wystarczy! Co ty wyprawiasz?!
Ludzie patrzyli. Jedna kobieta zakryła usta, ktoś inny spuścił wzrok. Leon stał nieruchomo, jakby nie chciał dolać oliwy do ognia.
– Widziałem, jak się do niej uśmiechasz. Jak patrzysz. Tylko czekasz, aż się odwrócę.
– Grzesiek, przestań. To jest chore.
Wyszłam z sali, ledwo oddychając. Nie patrzyłam na nikogo. Nie chciałam widzieć tych oczu, pełnych współczucia i... litości. Bo to było publiczne upokorzenie. Nie tylko dla Leona. Dla mnie też. W pokoju Grzesiek siedział już na łóżku.
– Nie chciałem. Po prostu... nie mogłem tego znieść.
– Nie poznaję cię. – głos mi zadrżał. – Naprawdę myślisz, że jestem z tobą, a jednocześnie lecę na pierwszego faceta, który poda mi rękę?
– Nie wiem. Ale coś się zmieniło. Czuję to.
Tak, coś się zmieniło. Zrozumiałam, że to nie jest już tylko zazdrość. To kontrola. Paranoja. I że nie chcę być częścią tej gry. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam z otwartymi oczami, patrząc w sufit, wsłuchując się w ciężki oddech Grześka. Oddychał nierówno, jakby w śnie nadal mnie pilnował. Czułam się jak zwierzę zamknięte w klatce.
Przejrzałam na oczy
Następnego ranka zeszłam na śniadanie późno. Siedziałam w rogu jadalni, z kubkiem czarnej kawy, nie bardzo wiedząc, co z sobą zrobić. Kiedy podniosłam wzrok, Leon już tam był. Sam, z talerzem owsianki, uśmiechnął się lekko, ale nie podszedł. I to było dobre. Po chwili sama machnęłam do niego dłonią. Usiadł naprzeciwko. Chwilę milczeliśmy. On jadł. Ja patrzyłam na jego dłonie. Spokojne, silne, pewne.
– Wiedziałem, że coś jest nie tak – powiedział w końcu. – Nie z wami jako parą. Z tobą. Z twoimi oczami. Miałaś w nich niepokój. Ale też... walkę.
Skinęłam głową.
– Bałam się. Że jeśli wyjadę, to zniszczę coś, co budowaliśmy latami. Ale to już było zniszczone. Ja tylko udawałam, że nie widzę.
– Nie musisz mi tłumaczyć. – Leon mówił spokojnie. – Nie jestem tu po to, żeby oceniać. Po prostu... dobrze, że dałaś sobie prawo. Do decyzji.
Poczułam, jak gardło mi się zaciska. Tylko skinęłam głową, bo każde słowo mogło złamać ciszę, której teraz tak bardzo potrzebowałam.
– Dziękuję ci – wyszeptałam po chwili. – Nie za to, co zrobiłeś. Tylko za to, czego nie zrobiłeś.
– Nie każdy mężczyzna musi chcieć coś zabierać – odparł, uśmiechając się lekko.
Ten moment był czysty. Bez napięcia. Bez flirtu. Po prostu dwójka ludzi, którzy w odpowiednim momencie życia trafili na siebie. Nie po to, żeby zostać razem. Tylko żeby pomóc sobie zauważyć, że można wybrać siebie. I to wystarczyło.
Szuka siebie od nowa
Wróciłam do domu dwa dni później. W pociągu długo patrzyłam w okno, jakby drzewa, lasy i stacje miały mi coś powiedzieć. Grzesiek dzwonił. Dwanaście nieodebranych. Dwa SMS-y. Jeden krótki: „Gdzie jesteś?”. Drugi jeszcze krótszy: „Wróć”. Nie odpowiedziałam. Zamieszkałam u przyjaciółki. Zaczęłam szukać terapeuty. Nie chciałam już dłużej spychać siebie na margines. Przemoc emocjonalna... To nie zawsze są krzyki, niebieskie siniaki, drzwi trzaśnięte z hukiem. Czasem to tylko pytania. Setki pytań. I wzrok. I poczucie winy, które zaczynasz czuć... za wszystko.
Nie wróciłam do Grześka. Nie odpisywałam. Wiedziałam, że jak tylko odpowiem, wrócę do gry. Do tłumaczenia się. Do tego, że on będzie miał ładne słowa i puste oczy. Zaczęłam znowu chodzić na jogę, do małego studia w mieście. Oddychanie to jedno, ale najpierw musiałam nauczyć się znowu... być. Nie jako „czyjaś”. Po prostu jako Amelia.
Czasem jest ciężko. Czasem mam momenty, kiedy myślę, że może przesadziłam. Że każdy związek ma wzloty i upadki. Ale potem przypominam sobie tamten wzrok Grześka na sali. I wiem, że zrobiłam to, co musiałam. Nie wiem, co dalej. Czy znowu będę z kimś. Czy się zakocham. Ale teraz wiem jedno – już nigdy nie dam się zamknąć. Ani w pokoju, ani w relacji, ani w niczyich oczekiwaniach. Wróciłam do siebie. I to jest wystarczające.
Amelia, 28 lat
Czytaj także:
- „Żona codziennie przynosiła kwiaty, a ja szalałem z zazdrości. Zabolało, gdy w końcu zdradziła mi swój sekret”
- „Mąż od lat podejrzewa mnie o romans. Odeszłam, gdy jego zazdrość przekroczyła granice i narobił mi wstydu”
- „Mąż trzyma mnie krótko. Nie mogę chodzić z koleżankami, bo mają pstro w głowie, a koledzy myślą tylko o jednym”

