Reklama

Kiedy wchodziłam wieczorem do domu, pierwsze co słyszałam, to wycie syreny wojennego filmu i głos lektora o niemieckich dywizjach pancernych. Bartosz, mój mąż, jak zwykle siedział rozwalony w fotelu, w jednej ręce pilot, w drugiej chipsy. Mój powrót nie robił na nim większego wrażenia.

– Byłaś długo – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.

– O, przepraszam, zapomniałam, że masz zegarek w oczach – odcięłam się, zdejmując kurtkę.

Byliśmy sobie obcy

Nie odpowiedział. Zresztą już się przyzwyczaiłam. Nasze rozmowy ograniczały się do monosylab, komunikatów pogodowych i ewentualnie zapytań o sól. Kiedyś byliśmy blisko, śmialiśmy się, planowaliśmy, dotykaliśmy. Dziś dzieliła nas odległość, której nie da się zmierzyć krokami.

Działka była moją ucieczką. Co weekend pakowałam słoiki, rękawiczki, wiaderka. Bartosz nigdy nie pytał, co robię przez tyle godzin. Wystarczyło, że przynosiłam ogórki i konfitury, a on mógł siedzieć w spokoju przed telewizorem.

A przecież na tej działce nie chodziło tylko o ogórki. Tam czekał Zbyszek, sąsiad z domku obok, wdowiec z błyskiem w oku i rękami, które pamiętały, jak się dotyka kobietę, a nie tylko pilota. Nasz pierwszy pocałunek wydarzył się między krzakami malin a wiśnią. Od tamtej pory każde spotkanie było jak łyk życia – zakazany, słodki, potrzebny.

Miałam altankę, którą żartem nazywaliśmy naszą „przetwórnią”. Czasem naprawdę tam kisiłam ogórki. Ale to, co kisiło się we mnie, to był zupełnie inny słoik. Pełen emocji, pożądania i żalu. Wiedziałam, że gram w niebezpieczną grę. Ale przynajmniej grałam, w przeciwieństwie do mojego męża, który już dawno złożył broń i pogrążył się w swoim serialowym froncie.

Nic nie podejrzewał

Zbyszek czekał przy furtce, kiedy zajechałam pod działkę. Stał w rozpiętej flanelowej koszuli, z niedopitą kawą w ręce i uśmiechem, który sprawiał, że na moment zapominałam, jak się nazywam. Spojrzał na mnie, a potem skinął głową w stronę altanki.

– Marchewki same się nie wypielą – powiedział, przekornie mrużąc oczy.

Zaśmiałam się i chwyciłam koszyk. W tym teatrze dla sąsiadów każda rola miała znaczenie. Udawaliśmy, że mamy wspólny warzywniak i wspólne hobby, a tak naprawdę każde nasze spotkanie było jak oddech, który wstrzymywałam przez cały tydzień w domu. Gdyby ktoś spojrzał z boku, powiedziałby, że jesteśmy przyjaciółmi. Ale to, co wisiało między nami, nie miało nic wspólnego z przyjaźnią.

– Bartosz znowu siedzi w okopach? – zapytał, zerkając na mnie z ukosa.

– Dzisiaj Bitwa pod Kurskiem – odparłam. – Wczoraj było Monte Cassino.

Zbyszek się roześmiał, ale zaraz jego śmiech przygasł.

– Ile jeszcze wytrzymasz w tym muzeum?

Nie odpowiedziałam od razu. Udawałam, że coś wyciągam z ziemi. Potem wstałam, otrzepałam ręce i spojrzałam na niego z bliska.

– Ja nie wiem, czy to jeszcze jest małżeństwo – powiedziałam cicho. – Ale nie wiem też, czy to tutaj to coś więcej niż ucieczka.

Przy nim oddychałam

Zrobił krok w moją stronę. Palcami odgarnął mi kosmyk włosów z czoła. Pachniał kawą i mydłem. Pocałował mnie powoli. W tej altance byłam kimś innym. Wystarczyło być. A jednak gdzieś w środku tliło się pytanie, na które nie miałam odpowiedzi: czy to wszystko było prawdziwe, czy to tylko teatr dwójki samotnych ludzi?

Zbyszek przytulił mnie mocno i bez słów poprowadził do wnętrza altanki. Tam, pośród słoików i suszących się ziół, znalazłam więcej czułości niż przez ostatnie kilka lat wspólnego życia w jednym mieszkaniu.

Do domu wróciłam później niż zwykle. Na karku miałam jeszcze dotyk dłoni Zbyszka, a w sercu dziwny spokój. Ubranie było przesiąknięte zapachem jego wody po goleniu, w samochodzie pachniało jego papierosami, a w mojej głowie wciąż krążyły urwane zdania, których nie zdążyliśmy powiedzieć.

Bartosz siedział w salonie. Ekran migotał sceną z jakiegoś czarno-białego filmu wojennego. Dźwięki wybuchów zagłuszały moje kroki.

– Znowu kisiłaś ogórki z czosnkiem? – zapytał, nie odrywając wzroku od telewizora.

Zatrzymałam się w pół kroku. Przez sekundę miałam ochotę odpowiedzieć mu coś ostrego, ale tylko westchnęłam.

– Tak. Dużo ogórków.

Nie widział mnie

Nie zareagował. Przesunęłam się w stronę kuchni, zdjęłam buty, umyłam ręce. Wzięłam szklankę wody i usiadłam przy stole. Bartosz nadal był w tym swoim świecie, który znał każde nazwisko generała, ale zapominał, jaką kawę lubię.

Wtedy poczułam żal, że nawet nie próbował już mnie zatrzymać, zapytać, gdzie byłam, co robiłam, z kim. Czy czułam się dobrze. Siedział jak wrośnięty w ten fotel, jakby nic więcej w jego życiu się nie liczyło poza historią bitwy, której i tak nie przeżył. Pomyślałam: czy to ja go zdradzam, czy on już dawno mnie porzucił? Tylko że zamiast innej kobiety, wybrał milczenie i bezruch. Może to była jego zdrada – że przestał mnie widzieć, słyszeć, dotykać.

Zgasiłam światło w kuchni i poszłam do sypialni. Na naszym wspólnym łóżku leżały jego spodnie, jak zwykle niedbale rzucone. Przesunęłam je nogą, położyłam się na swojej połowie. Odwrócona plecami do pustki.

To był zwyczajny wieczór. Taki, jakich w naszym domu było już setki. Telewizor mruczał o piątej ofensywie, a ja siedziałam w kuchni i przeglądałam telefon. Zbyszek wysłał mi zdjęcie ogórków w słoiku. Napisał: „Twoje lepsze, ale te są bardziej samotne”. Uśmiechnęłam się. Potem przyszła druga wiadomość – krótsza, ale jakby cięższa. „Tęsknię”.

Nic nie powiedział

Poszłam nalać wody do czajnika, zajęło mi to kilka sekund. Kiedy wróciłam, Bartosz siedział przy stole. Nie powiedział ani słowa. Telefon był przesunięty. Ekran już zgasł, ale wiedziałam, że zdążył przeczytać. Może tylko zajrzał, może tylko zerknął. Podniosłam wzrok, czekając na pytanie. Ale on tylko wzruszył ramionami i wstał.

– Zbyszek też kisi ogórki?

Zamarłam. W ustach zrobiło mi się sucho. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jakbyśmy grali w grę, której zasad nikt już nie pamiętał.

– Tylko spytałem – powtórzył spokojnie, a potem znów wrócił do salonu i włączył telewizor.

Wtedy dotarło do mnie, że może nie jestem już nawet warta kłótni ani zazdrości. Może dla niego już dawno byłam tylko dodatkiem do obiadu, cichym dźwiękiem w tle, który przestał go interesować. Jakby moja zdrada była czymś, co nie wymaga reakcji, bo emocjonalnie już dawno mnie odłożył na półkę.

W nocy nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się, czy naprawdę tak łatwo można zniknąć w czyimś życiu. Przestać być kochaną, pragnioną, chociażby zauważaną. A może tylko Zbyszek sprawiał, że czułam się jakaś, że istniałam jako kobieta, nie tylko jako cień?

Dorota, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama