Reklama

Radka poznałam podczas urodzin przyjaciółki. Nie miałam ochoty na tę imprezę. Marzył mi się spokojny weekend spędzony pod własnym kocem, w towarzystwie popcornu oraz Julii Roberts i Hugh Granta, a nie szalona zabawa w nieznanym gronie. Iza jednak nie dała za wygraną i stwierdziła, że gdy nie pojawię się na jej trzydziestce, śmiertelnie się na mnie obrazi. Nie miałam więc wyboru. Wcisnęłam się w swoją ulubioną małą czarną, założyłam eleganckie buty i z prezentem dla solenizantki powędrowałam do jej domu.

Poznaliśmy się przez koleżankę

Na szczęście Izka nie urządzała imprezy w modnym klubie. Był środek lipca, dlatego zdecydowała się na przyjęcie w ogrodzie. Dzięki temu mogłam liczyć na luźniejszą atmosferę i zmyć się wcześniej do domu.

– Tylko pamiętaj Beata, będę pilnować, czy czasami nie uciekłaś – przyjaciółka puściła do mnie oko i pobiegła zabawiać innych gości.

Ja zostałam w towarzystwie jej młodszej siostry, która przyprowadziła narzeczonego i jego brata.

– To jest Radek – Karolina pociągnęła mnie w stronę wysokiego blondyna ubranego w modną marynarkę.

Okazało się, że Radosław jest całkiem ciekawym rozmówcą. Był pięć lat starszy ode mnie, prowadził własny komis i o samochodach potrafił gadać z błyskiem w oku.

– To moja wielka pasja od dzieciństwa. Już jako dziesięciolatek asystowałem ojcu podczas naprawiania naszego wiekowego fiata, podając mu narzędzia – śmiał się wyraźnie rozbawiony wspomnieniami z dawnych lat.

Za Radka wyszłam z rozsądku

Wymieniliśmy się telefonami i Radek zadzwonił następnego dnia, zapraszając mnie na kawę. Po kilku spotkaniach zostaliśmy parą, a po roku mi się oświadczył. Czy byłam pewna swojego uczucia? Nie będę kłamać, że to była wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak dobrze się nam rozmawiało, mieliśmy podobne poczucie humoru i miło spędzaliśmy wspólnie czas.

Skończyłam trzydziestkę i zauważyłam, że moje rówieśniczki dawno powychodziły za mąż. Wciąż dostawałam zaproszenia na kolejne śluby koleżanek i kuzynek. Ba, nawet moja młodsza siostra miała już męża i właśnie oczekiwali swojego pierwszego dziecka.

Podświadomie chyba przestraszyłam się, że gdy będę wybrzydzać, mogę zostać sama. Zwłaszcza że matka już od kilku lat straszyła mnie staropanieństwem, jakby nie zauważyła, że czasy dawno się zmieniły i kobiety teraz wcale nie wychodzą za mąż tuż po maturze. Dla niej nie było jednak szczęśliwych singielek – niezależnych, samodzielnych, robiących karierę i doskonale radzących sobie z życiem w pojedynkę. Uważała, że do trzydziestki trzeba się ustabilizować i na każdym kroku dawała mi odczuć, że lata mijają, a wraz z nimi gwałtownie spadają moje szanse na rynku matrymonialnym.

Myślałam, że robię dobrze

W końcu dałam się wkręcić myśleniu, że w pewnym wieku po prostu wypada mieć męża, dom i zacząć myśleć od dzieciach. Zwłaszcza że błyskotliwej kariery nie zrobiłam. Od dzieciństwa kochałam malować. Na ASP się jednak nie dostałam, dlatego skończyłam edukację plastyczną i zostałam nauczycielką w podstawówce. Żeby wyrobić cały etat, pracowałam w dwóch szkołach i dorabiałam, prowadząc wieczorami zajęcia dla dzieciaków w domu kultury.

Moje zarobki były wystarczające, aby mieszkać z rodzicami. Jednak, która trzydziestolatka marzy o tym, żeby po pracy wracać do swojego panieńskiego pokoiku i wysłuchiwać marudzenia matki wtrącającej się w jej życie? No właśnie. A na zakup własnego mieszkania, przy aktualnej pensji, po prostu nie miałam szans.

Moja decyzja o ślubie Radkiem to połączenie rozsądku z pragnieniem, aby mieć u boku kogoś bliskiego, kto zapewni mi stabilizację. Po ślubie zamieszkaliśmy w jego domu i zaczęliśmy wspólne życie.

Rzuciłam się w wir nowego życia

Początkowo wszystko układało się dobrze. Ja zaczęłam aranżację wnętrz, które były przestronne i nowoczesne, ale wydały mi się całkowicie pozbawione charakteru. Wszędzie królowały biele i szarości, a chłodny minimalizm aż bił po oczach. Moja artystyczna dusza nie mogła się z tym pogodzić, dlatego postanowiłam wprowadzić zmiany. Na szczęście mąż nie miał nic przeciwko.

– Dom urządzała architektka zgodnie z aktualnymi trendami. Sam nie miałem zupełnie głowy do wybierania koloru farby czy kafelków do łazienki. Spokojnie możesz zacząć wszystko tutaj zmieniać. Widziałem twoje obrazy, wiem, że masz doskonały gust – uśmiechnął się, obiecując, że sfinansuje remont.

Przez niemal dwa lata byłam w swoim żywiole. Zaprojektowałam przytulną kuchnię, zmieniłam salon i jadalnię, odświeżyłam łazienkę na górze i dole, na nowo urządziłam sypialnię. Stworzyłam piękne nowe pokoje dla gości. Samodzielnie wybrałam każdą rzecz – od parkietów przez płytki aż po meble i dodatki. Dywany, zasłony, wazoniki, obrazy, dekoracje. W tym domu każdy detal musiał być dopracowany. Później zaczęłam tworzyć ogród. Dotychczasowy trawnik i kilka iglaków zupełnie nie pasowały do mojej wizji idealnego miejsca do wypoczynku.

To miejsce stało się moim własnym polem artystycznej kreatywności. Pokochałam dom Radka i dopracowałam go w każdym calu. Zrezygnowałam z pracy w szkole, bo mój mąż stwierdził, że ona i tak nie ma sensu.

– Przecież zarabiam wystarczająco dobrze, dlatego wcale nie musisz się tak szarpać. Oczywiście jeśli chcesz, możesz pozostać na etacie. Ale, gdy chodzi o pieniądze, na pewno zapewnię ci wszystko, czego potrzebujesz.

Doszłam do wniosku, że użeranie się z dyrektorem i coraz bardziej roszczeniowymi rodzicami nie ma sensu. Skupiłam się na domu, ogrodzie i prowadzeniu kilku godzin zajęć w domu kultury. Tam organizowałam konkursy plastyczne, warsztaty i ciekawe wydarzenia, dlatego taka aktywność mi wystarczała.

Stałam się żoną bogatego męża

Przed ślubem mój budżet był mocno napięty. Nie mogłam pozwolić sobie na markowe ubrania, drogie kosmetyki czy zabiegi w salonie kosmetycznym. Teraz miałam większe pole do popisu.

Radkowi zależało, żeby jego żona dobrze się prezentowała, dlatego nie żałował mi gotówki. Dostałam własną kartę i spokojnie mogłam dysponować dużą kwotą przelewaną na nią co miesiąc. Torebka za kilka tysięcy? Wyjazd do Spa na Mazurach? A czemu nie? W końcu raz się żyje.

Początkowo planowaliśmy dzieci, ale okazało się, że Radek nie może zostać ojcem. Oboje pogodziliśmy się z tą decyzją. Ja swój instynkt macierzyński częściowo realizowałam, zabierając czasami na weekendy i wspólne wycieczki córeczki swojej siostry. Mąż jeszcze bardziej skupił się na pracy. Teraz był już właścicielem nie jednego komisu samochodowego, ale trzech. Do tego doszła stacja paliw i myjnia. Na zarobki naprawdę nie narzekał.

Dla mnie oznaczało to jeszcze wyższy poziom życia. Znalazłam nowe koleżanki, które znajdowały się w podobnej sytuacji do mnie i wspólnie zaczęłyśmy spędzać wolny czas. Już nie wyobrażałam sobie zakupów w second handzie czy na miejscowym bazarku, które w czasach pracy w szkole były dla mnie codziennością. Teraz najczęściej jeździłyśmy do drogich butików w stolicy, zamawiałyśmy najlepsze rzeczy przez Internet, a czasami nawet planowałyśmy shopping w Berlinie, Pradze czy Paryżu. Dawniej nawet nie miałam pojęcia, że zwyczajna osoba może w ten sposób żyć. Ten świat wydawał mi się zarezerwowany dla topowych gwiazd. Aktorek, modelek, piosenkarek…

Od lat przymykam oko na romanse

Kiedy coś się zmieniło? Szczerze mówiąc, to nie zauważyłam przełomowego momentu. Zachłysnęłam się swoim nowym życiem i przestałam zwracać uwagę na to, że z Radkiem w zasadzie od dawna niewiele nas łączy. Czy gdyśmy mieli dziecko, coś by się zmieniło? Myślę, że nie. Jedna z moich przyjaciółek, Sandra, była matką trójki, a jej małżeństwo i tak było równie chłodne jak moje.

Gdy skończyłam czterdzieści pięć lat, coś się jednak zmieniło. To właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę Radek nigdy mnie nie kochał. Doskonale wiedziałam o jego kolejnych zdradach. Tak, mój mąż od dawna miał kochanki. Ale dbał o to, żeby jego znajomości były niezobowiązujące i bardzo dyskretne. W towarzystwie udawaliśmy idealne małżeństwo.

W pewnym momencie ta gra pozorów zaczęła mnie coraz bardziej męczyć. W głębi duszy marzyłam o romantycznym związku i miałam już dość ciągłego przymykania oczu. Udawania, że wierzę w miłość męża i nasze małżeńskie szczęście. Nie dostrzegania jego późnych powrotów, weekendowych wyjazdów, dyskretnie odbieranych telefonów od innych kobiet.

Nasza gra musi trwać dalej

Ktoś powie, że wystarczy złożyć pozew o rozwód. Jasne, zawsze mogę iść do sądu. Czy jednak na tym dobrze wyjdę? Stracę dom, który z taką miłością urządzałam. Z Radosławem mamy rozdzielność majątkową. Po rozwodzie zostanę niemal z niczym. Owszem, gdy udowodnię jego zdrady, najpewniej dostanę alimenty. Mogłabym też zabrać drogą biżuterię, swój samochód, kolekcję markowych torebek, odłożone na oddzielne konto pieniądze. Bo staram się niezauważenie przelewać pewne sumy na wszelki wypadek.

Ale tak naprawdę to i tak byłoby życie na dużo niższym poziomie, niż prowadzę obecnie. Czy rozwód jest tego wart? Myślę, że nie. Doskonale wiem, że mąż mnie nie zostawi. Jestem dla niego czymś w rodzaju kotwicy, do której zawsze wraca. A mnie na miejscu trzyma jego wypłata i bardzo wygodne życie, które mi zapewnia. Nie po to wylałam przez jego romanse tyle łez, żeby teraz odejść. Ubieram się więc elegancko, przywołuję wyćwiczony uśmiech i udaję kochającą żonę. Nasza gra toczy się dalej.

Beata, 45 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama