Reklama

Marek zostawił nas, gdy Ania miała kilkanaście lat, dla młodszej, piękniejszej, zgrabniejszej. Wtedy myślałam, że to koniec świata. Ale życie potoczyło się dalej. Przetrwałam. Choć wiele razy jadłyśmy makaron z ketchupem przez tydzień, choć buty kupowałam sobie dopiero wtedy, gdy moje stare dosłownie się rozpadały. Jakoś dawałam radę.

Ania mi wszystko wynagrodziła. Wychowałam ją sama. A ona – mimo braku ojca na co dzień – wyrosła na mądrą, ciepłą i silną kobietę. Teraz wychodzi za mąż. A ja, choć spłukana do zera, jestem z niej dumna jak nigdy.

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że na weselu miała się pojawi się Lena – żona mojego byłego. Zawsze piękna. Zawsze nienaganna. Zawsze tam, gdzie ja czuję się jak uboga krewna.

Nie było mnie stać na kreację

– Stylizacje dla matek panny młodej – przeczytałam nagłówek, przewijając artykuł na ekranie laptopa. Zdjęcia przedstawiały uśmiechnięte kobiety w sukniach do ziemi, z fryzurami od najlepszych stylistów i urodą jak z katalogu. Kliknęłam pierwszą z brzegu propozycję. Cena: 2190 zł. Przełknęłam ślinę. Druga – 1790. Trzecia – „promocja” za 1430.

– No pięknie – mruknęłam. – Jakby życie samotnej matki nie było wystarczająco drogie…

Zamknęłam komputer. Byłam dobra w improwizacji, zawsze znajdowałam sposób. Nie miałam pieniędzy na suknię z salonu, ale miałam oczy, ręce i upór. Jak nie nowe – to porządne stare. Zresztą nie ja miałam błyszczeć tego dnia, tylko Ania. Moja córka.

Podniosłam się z krzesła i otworzyłam szafę. Na samym końcu, w plastikowym pokrowcu, wisiała granatowa sukienka, w której byłam kiedyś na komunii siostrzenicy. Prosta, ale elegancka. Wciągnęłam ją ostrożnie, stanęłam przed lustrem. Nie było źle. Materiał wciąż trzymał fason, a ja – choć trochę starsza i trochę bardziej zmęczona niż wtedy – wyglądałam... wystarczająco dobrze. Przynajmniej nie jak własna ciotka z prowincji.

– Dam radę – powiedziałam sobie cicho, jak powtarzałam tysiąc razy wcześniej. – Dla Ani zrobię wszystko. Nawet zatańczę w starej sukience.

Czułam się jak uboga krewna

Gdy podjechaliśmy pod salę weselną, światło reflektorów odbijało się od szyb jak w pałacu. Przed wejściem ustawił się szpaler kelnerów, wszystko pachniało prestiżem i pieniędzmi. Spojrzałam na Anię – była olśniewająca. W bieli, z lekkim rumieńcem na policzkach, wyglądała jak z bajki. I wtedy ich zobaczyłam.

Marek – mój były – stał obok eleganckiego czarnego auta, a przy jego ramieniu lśniła Lena. Miała na sobie suknię w odcieniu jasnej wanilii, z delikatnym połyskiem, wysokie szpilki i wytrenowany uśmiech. Widać było, że czuje się, jakby była gwiazdą. Zatrzymałam się na moment, próbując wyprostować plecy i wciągnąć brzuch.

Weszliśmy niemal równocześnie. Marek objął Lenę w talii i uśmiechał się do gości jak celebryta.

– Rodzice panny młodej! – zawołał konferansjer.

Lena momentalnie weszła w rolę. Rozdawała skromne uśmiechy, kiwnięcia głową, lekkie uściski dłoni. Wszystko perfekcyjnie wyćwiczone. A ja? Stałam z boku, chwilę za nimi. W mojej sukni, z tanimi kolczykami, które wygrzebałam z dna szkatułki. Miałam ochotę obrócić się i wyjść. Ale wtedy Ania złapała mnie za rękę. Jej palce były ciepłe i pewne.

– Mamo, wyglądasz ślicznie – szepnęła.

I to wystarczyło.

To mnie zabolało

Wieczór toczył się jak dobrze wyreżyserowany spektakl. Goście składali życzenia, kieliszki dzwoniły, orkiestra przygrywała dyskretnie w tle. Marek i Lena byli wszędzie – tu z teściami, tam z fotografem, potem z jakimś kuzynem Michała. Wyglądało to, jakby to oni wydawali córkę za mąż. Siedziałam przy stole, którego nie zdobiły nazwiska, tylko numer. Przesuwałam widelcem kawałek łososia po talerzu. Nie byłam głodna. Byłam zmęczona byciem niewidzialną.

W końcu orkiestra zamilkła, a prowadzący wziął mikrofon.

– Proszę państwa, czas na pierwszy taniec młodej pary!

Goście rozsunęli się, tworząc wokół Ani i Michała krąg. Zaczęła grać melodia. Patrzyłam na moją córkę i czułam, jak zaciska mi się gardło. Ona wyglądała jak anioł. A Michał – zapatrzony w nią jak w święty obrazek. Po zakończeniu tańca konferansjer ponownie chwycił mikrofon.

– A teraz zapraszamy rodziców państwa młodych!

Zamarłam. Marek wstał bez chwili wahania. Lena ujęła go pod ramię, gotowa jak do pokazu mody. Weszli na parkiet z gracją jak z filmu. I zaczęli tańczyć. Za mnie. Patrzyłam, jak wirowali. Goście bili brawo. Aparaty błyskały. Poczułam, jak robi mi się zimno. Zostałam przy stole sama. I nikt nie zapytał dlaczego.

Chwyciłam kieliszek z winem. Upiłam łyk. Tak, to nie był mój taniec. Nie moje miejsce. Ale przecież nie o mnie chodziło. To był wielki dzień Ani i dla niej jeszcze chwilę wytrzymam.

Byłam wzruszona

Muzyka zamilkła w pół taktu. Gwar rozmów przycichł, a parkiet znów opustoszał. Zespół spojrzał w stronę młodej pary, jakby czekał na znak. Wtedy Teresa – koordynatorka wesela – zbliżyła się do Ani i Michała, coś do nich szeptem powiedziała. Ania skinęła głową. Chwilę później córka wzięła mikrofon.

Mamo, chodź do nas – powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto na mnie.

Zamarłam. Wszyscy się odwrócili. Czułam, jak rumieńce wchodzą mi na policzki. Przeszłam między stołami, jakbym szła przez mgłę. Ania czekała na środku parkietu, z błyszczącymi oczami.

– Chciałam ci podziękować – powiedziała, a głos zaczynał jej drżeć. – Za każdy dzień. Za każdy trud. Za to, że byłaś dla mnie i mamą, i tatą. Gdyby nie ty, nie byłabym dziś tutaj.

Michał dołączył.

Pani Julio, dziękuję za Anię. Za to, jakim jest człowiekiem. To pani zasługa.

Z rąk Teresy odebrał ogromny bukiet. Wręczył mi go z uśmiechem. Patrzyłam na niego i czułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Zasłoniłam twarz bukietem. Nie chciałam, by ktokolwiek widział, jak bardzo się wzruszyłam. Ale chyba wszyscy i tak wiedzieli. Zespół zagrał znów. Ujęłam dłoń córki. W tej jednej chwili cała moja samotność zniknęła.

Poczułam się ważna

Zanim zdążyłam zejść z parkietu, pojawił się przede mną Michał z wyciągniętą dłonią.

– Zatańczysz ze mną, droga mamo? – zapytał z uśmiechem, który nie znikał mu z twarzy od początku tego dnia.

Nie umiałam odmówić. Chwyciłam jego dłoń i ruszyliśmy w takt spokojnego walca. I nagle... Michał się odsunął.

– Odbijany! – zawołał pierwszy drużba i ujął mnie w ramiona.

Zanim zdążyłam zorientować się, co się dzieje, już kręciłam się w wirującym kole, przekazywana z rąk do rąk – z szacunkiem, z uśmiechem. Każdy kolejny tancerz był przygotowany, czekał w kolejce. Zrozumiałam – to była część planu. Zrobili to dla mnie.

Spojrzałam na Anię – stała z boku z dłonią przy ustach i błyszczącymi oczami. Wiedziałam, że to jej pomysł. Chciała, żebym poczuła, że jestem ważna. Że jestem widziana. I czułam to – każdą komórką swojego zmęczonego, ale wdzięcznego ciała. Ostatni podszedł Marek. Wyciągnął rękę z delikatnym uśmiechem.

– Może ja też...?

– Jestem zmęczona – przerwałam. Nie ostro. Spokojnie.

Nie musiałam tańczyć z nim, żeby udowodnić, kim jestem. Lena stała obok, wyraźnie zbita z tropu, ale tym razem nikt jej nie pomylił ze mną. Nikt jej nie wskazał jako matki panny młodej. Usiadłam przy stole. W rękach wciąż trzymałam bukiet.

– Fantastyczne wesele – powiedziała Kasia, moja kuzynka, siadając obok.

– Najlepsze – odpowiedziałam szczerze, z uśmiechem.

I już nic więcej nie musiałam dodawać. Kiedy wracałam do domu, sukienka lekko podwijała się przy kolanach, a w dłoni wciąż ściskałam bukiet, choć kwiaty już zaczynały więdnąć. I pomyślałam, że nie liczy się, co masz na sobie. Liczy się, dla kogo tam jesteś. Tego wieczoru nie wyglądałam jak gwiazda. Ale błyszczałam w oczach mojej córki. I to wystarczyło.

Julia, 55 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama