Reklama

Odkąd pamiętam, cały dom był na głowie mojej matki. Nie, nie była ona samotną wdową, rozwódką czy panną z dziećmi. Z zewnątrz tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. Ba, słyszałam nawet, jak dalsze ciotki dawały nas za przykład.

Reklama

To takie zgodne małżeństwo. Dzieci dobrze się uczą, zawsze ładnie ubrane, dom czyściutki i zadbany, w ogródku zawsze piękne kwiaty. Danusi to tylko pozazdrościć – mówiła ciotka Helena, siostra babci.

Stwarzała pozory szczęśliwej rodziny

Rzeczywiście, u nas zawsze lśniło. W kuchni nigdy nie piętrzyły się brudne naczynia, pranie zawsze było zrobione na czas, kurze pościerane, a pelargonie mojej matki obsypane kwiatami. My chodziliśmy nie najgorzej ubrani, byliśmy grzeczni i przynosiliśmy dobre oceny ze szkoły. Ale to były tylko pozory. Coś jak świeża i pełna blasku ściana, gdzie nowa farba pokrywa toczący ją grzyb. Mimo że jest przykryty grubą warstwą, zawsze znajdzie sposób, żeby wyjść na wierzch. Do tego niszczy od środka – zarówno mury, jak i domowników, u których powoduje alergie, ciągły katar aż w końcu może doprowadzić do astmy.

Dokładnie tak samo było u nas w domu. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego matce aż tak bardzo zależało na zachowaniu pozorów rodzinnego szczęścia. Dlaczego nie chciała przyznać się do słabości, nigdy się nie skarżyła i nie szukała pomocy? Przecież wokół nas było wielu życzliwych ludzi. Dziadkowie, jej rodzone siostry, ciotki. Myślę, że gdyby tylko się poskarżyła, ktoś z nich wytłumaczyłby jej, że nie warto. Że lepiej się rozwieść i zacząć nowe życie na własną rękę. Ale ona nigdy nie pisnęła ani słowem.

Była nas trójka: najstarszy Radek, młodszy Antek i ja. W dzieciństwie nie zauważałam, z jakiego domu pochodzę. Wydawało mi się normalne to, że to matka pracuje całymi dniami, sprząta, gotuje, ogarnia podwórku i duży ogród. Że nie śpi po nocach, żeby prać czy gotować obiad na kolejny dzień. Że wstaje przed świtem, żeby tuż przed pracą w sklepie mięsnym skrócić jeszcze i podszyć na maszynie te spodnie, które przyniosła jej sąsiadka.

Dopiero, gdy byłam w szkole i zaczęłam odwiedzać w domach koleżanki, zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Że w ich domach to ojcowie przynoszą pieniądze, martwią się obluzowanymi drzwiczkami w kuchennej szafce i koniecznością skoszenia trawy. Mojego ojca niewiele to obchodziło.

Na co dzień pracował w zakładzie produkującym kostkę brukową. Ponoć zarobki tam były całkiem dobre.

– To ciężka robota, ale nieźle płacą. Dobrze Danusiu, że twojemu Władkowi udało się podłapać fuchę w tym miejscu – kiedyś podsłuchałam słowa ciotki Marleny, siostry matki.

– Tak Marlenko – matka, jak zwykle zaczęła wychwalać ojca pod niebiosa. – To szczęście, że Władek przynosi do domu niezłe pieniądze, bo z mojej pensji w mięsnym na pewno byłoby krucho – szczebiotała.

Odkąd pamiętam, ojciec pił

Nie mam pojęcia dlaczego i po co to robiła. Prawda była bowiem zupełnie inna. Owszem, ojcu płacili nie najgorzej, ale z jego pensji ani matka, ani my nie oglądaliśmy zbyt wiele. Większość wypłaty przepijał. Dlaczego ludzie tego nie zauważali? Bo on nie pił piwa pod sklepem czy w wiejskiej knajpie, tak jak inni. Nie urządzał też publicznych awantur. On starał się robić to bardziej dyskretnie. A może to moja matka się starała? Teraz myślę, że chyba tak. Po prostu przywoziła mu alkohol z miasteczka, w którym pracowała, do domu. Żeby nie chodził po wsi i nie było wstydu.

Gdy zaczynał się jego ciąg, my musieliśmy chodzić po domu na paluszkach. Żeby, broń boże, nie obudzić ojca i nie wyprowadzić go z równowagi. Całe moje dzieciństwo tak naprawdę upłynęło na usuwaniu się ojcu z oczu i zajmowaniu własnymi sprawami z daleka od niego. Dzieciom nie wolno było go denerwować, bo mogliśmy wtedy oberwać od matki ścierką. Tak, to ona nas przeganiała niczym natrętne muchy.

Teraz już wiem, że ona była współuzależniona i po prostu nie potrafiła inaczej. Całe jej życie kręciło się wokół kamuflowania śladów picia ojca i robienia wszystkiego, aby ludzie nie dowiedzieli się, jak w naszym domu jest źle. Czy nikt nigdy niczego nie zauważył? Oczywiście, że zauważyli. Każdy miał jednak swoje sprawy i nikt nie był na tyle wścibski lub zdeterminowany, żeby wyciągnąć pomocną dłoń. Trudno zresztą wyciągać rękę do kogoś, kto o pomoc wcale nie prosi. A może jeszcze wyzywać za wtrącanie się w nie swoje sprawy i robienie niepotrzebnych plotek.

Kolejne moje lata polegały na patrzeniu, jak matka męczy się z ojcem. To ona harowała w domu i w sklepie, brała dodatkowe zlecenia na szycie, sadziła warzywa w ogródku i robiła wszystko, żeby utrzymać dom i zapewnić nam w miarę normalne życie. Z normalnością oczywiście miało ono niewiele wspólnego, ale to już inna bajka.

Ciągłe dźwiganie ciężkich skrzynek z mięsem i wędlinami, stanie cały dzień za ladą na nogach i kolejny etat w domu sprawiły, że szybko zaczęła podupadać na zdrowiu. Myślałam, że ojciec nieco się otrząśnie, ale nie zrobił tego. Matka z nadciśnieniem, bolącym kręgosłupem i siadającymi stawami nie miała czasu, żeby o siebie zadbać. On nadal przychodził z pracy, zasiadał z puszką piwa przed telewizorem i tak spędzał cały wieczór. Zmieniały się jedynie puszki lub otwierał butelkę z czymś mocniejszym. O jakimkolwiek wsparciu nie mogło być mowy.

Miałam nie męczyć się tak jak matka

Po gimnazjum poszłam do technikum handlowego. Miałam dobre oceny i marzyłam o liceum, ale doskonale wiedziałam, że pieniędzy na studia nikt mi nie da. Moi starsi bracia wyprowadzili się już wtedy z domu. Obaj wyjechali na budowę do Niemiec i nie mieli zamiaru wracać. Ja także chciałam jak najszybciej się usamodzielnić.

Szkolne praktyki miałam w piekarni. Właścicielka zauważyła, że jestem pracowita, pojętna i dobrze radzę sobie z klientami, dlatego zaproponowała mi możliwość dorobienia.

– Możesz przychodzić kilka dni w tygodniu po szkole. Dla mnie dodatkowe 2-3 godziny będą okazją, żeby na spokojnie rozliczyć utarg z poprzedniego dnia, zawieźć pieniądze do banku, przejrzeć faktury i zająć się dokumentami. Sama wiesz, że na dodatkową ekspedientkę nie bardzo mnie stać, a jedna osoba zostająca na sklepie nie radzi sobie przy dużym ruchu – powiedziała.

Dla mnie takie rozwiązanie było niczym los wygrany na loterii. Wreszcie miałam własne pieniądze, bo na kieszonkowe z domu nie mogłam liczyć. Po maturze zatrudniłam się na cały etat. Oczywiście do miasteczka dojeżdżałam autobusem ze swojej rodzinnej wsi, bo nie było mnie stać na wyprowadzkę z domu. Byłam jednak szczęśliwa. Wiedziałam, że muszę odłożyć jak najwięcej.

– Gdy będę miała już oszczędności, będę mogła pomyśleć o wyjeździe do większego miasta i studiach zaocznych – zwierzałam się swojej przyjaciółce z technikum, która znała sytuację z mojego domu.

Pracowałam po dziesięć lub nawet dwanaście godzin, brałam dodatkowe zmiany w soboty. Miałam jednak cel. Wiedziałam, że dzięki zarobionym pieniądzom będę mogła spełnić swoje marzenie o studiowaniu. Planowałam wybrać informatykę. Oczywiście nie wiedziałam, czy moja wiedza z technikum okaże się wystarczająca na politechnice, ale czułam, że muszę spróbować. Gdy tego nie zrobię, będę przecież żałować całe życie i zastanawiać się, co by było, gdybym się jednak odważyła.

Pewnego dnia poznałam Karola

Był jednym z klientów w mojej piekarni. Zawsze przychodził rano po świeże bułki i drożdżówki. Czasami kupił też jakieś pączki albo kawałek ciasta.

– Studiuję zaocznie i szukam stałej pracy. Na razie czasami chodzę z ojcem robić remonty, ale tego jest niewiele. Staram się więc jakoś ich odciążyć, dlatego robię zakupy i ogarniam domowe sprawy – mówił, a ja robiłam wielkie oczy.

Bo jak to tak? Facet sprząta za matkę, gotuje obiady i biega po bułki? W domu nie widziałam nigdy czegoś takiego. Moi bracia nie bardzo wiedzieli, jak obrać ziemniaki czy wziąć szczotkę do rąk. Naprawdę mi tym zaimponował, dlatego zaczęliśmy się spotykać.

Gdy okazało się, że jestem w ciąży, Karol zaproponował wspólne zamieszkanie.

– Ciotka ma kawalerkę do wynajęcia i myślę, że puści nam ją po kosztach. Matka już z nią rozmawiała i obiecała przemyśleć sprawę – uśmiechnął się pokrzepiająco, a ja ucieszyłam się, że nie zostałam sama z problemem.

Byłam przekonana, że wspólnie z Karolem zbudujemy ciepły dom. Plany studiowania odłożyłam na później. Nie byłam jednak załamana z tego powodu. Wydawało mi się, że na to przyjdzie jeszcze czas.

– Najważniejsze, że jesteśmy razem – tłumaczyłam swojej przyjaciółce Monice, która akurat przyjechała na weekend do rodziców.

– A co z twoim studiowaniem? Myślisz, że po odchowaniu dziecka uda ci się wcielić w życie dawne plany?

– Jasne, Karol obiecał, że mi pomoże i z czasem będę mogła zacząć spełniać swoje marzenia – uśmiechnęłam się i pogładziłam po pokaźnym już brzuszku.

Po porodzie rzeczywiście zamieszkaliśmy w tej wynajętej kawalerce. Ja poszłam na urlop macierzyński, a Karol podłapał pracę w pizzerii.

– To nic wielkiego, ale na początek wystarczy – cieszył się.

Skądś znałam ten schemat

Życie jednak szybko zweryfikowało moją codzienność. Już po kilku miesiącach zauważyłam, że żyjemy głównie z moich pieniędzy. Karol zarabiał niewiele i większość wydawał na swoje przyjemności. Wcale nie pomagał mi także w opiece nad dzieckiem. Przychodził z pracy i, podobnie jak niegdyś mój ojciec, rozsiadał się na kanapie z piwem. Domowe sprawy i nasz synek zupełnie go nie obchodziły.

Gdy pierwszy raz przyszedł do domu kompletnie pijany, bardzo się przestraszyłam. Bo czy dokładnie tak samo nie wyglądały początki małżeństwa mojej matki? Podejrzewam, że tak. Tak bardzo chciałam, żeby moje życie było inne, a tutaj popadam w ten sam schemat. Czy jednak będę miała siłę, żeby to zmienić? Nie wiem. Ale czuję, że muszę zawalczyć o siebie właśnie teraz. Bo jeszcze chwila i może być za późno na zmiany.

Edyta, 23 lata

Reklama

Czytaj także:
„Spełniałam każdą zachciankę syna, a mąż powtarzał, że to się zemści. Teraz żyję nadzieją, że kiedyś wreszcie zadzwoni”
„Chciałam zakosztować idealnego życia kuzynki, więc przetestowałam jej faceta w łóżku. Za 9 miesięcy dostanę jego kopię”
„Siostra doradzała mi, jak rozpalić żar w sypialni. W tym samym czasie dbała o to, by mój mąż nie stygł pod kołdrą”

Reklama
Reklama
Reklama