Reklama

Sylwestra zawsze traktowałam jak test. Nie taki, który można oblać oficjalnie, z poprawką w czerwcu, tylko cichy egzamin z tego, czy umiem być „wśród ludzi”. Czy potrafię stać z kieliszkiem w dłoni, śmiać się we właściwych momentach i nie czuć się jak ktoś, kto pomylił drzwi i wszedł na cudzą imprezę. Dlatego zgodziłam się pojechać z Kasią. Nie dlatego, że marzyłam o hucznej zabawie, ale dlatego, że bałam się zostać sama. Kasia była bezpieczną opcją — nie przyjaciółką, raczej kimś pomiędzy. Kimś, przy kim nie musiałam się specjalnie starać, ale też nie byłam całkiem niewidzialna.

Jeszcze rano pisała, że będzie super, że dom duży, ludzie fajni i żebym się nie spinała. A potem, na godzinę przed wyjściem, telefon zawibrował w mojej dłoni.

— Słuchaj, mam mały chaos — powiedziała szybko, bez wstępu.

— Jaki chaos? — zapytałam, już czując znajomy ścisk w żołądku.

— No bo… Paweł jednak przyjechał. Wiesz, ten Paweł. I głupio go zostawić. Ale ty sobie poradzisz, nie? Jesteś ogarnięta.

„Ty sobie poradzisz” — zawsze to samo zdanie, rzucone idealnie beztroskim tonem, bez sprawdzania, czy ktoś niczego nie potrzebuje. I tak zostałam sama. W domu pełnym obcych ludzi, gdzie muzyka była za głośna, śmiech zbyt pewny siebie, a wszyscy zdawali się dokładnie wiedzieć, gdzie mają stanąć i do kogo podejść. Stałam przy ścianie, udając zainteresowanie telefonem, chociaż ekran dawno zgasł.

— A ty z kim przyszłaś? — zagadnął mnie ktoś z plastikowym kubkiem w dłoni.

— Z koleżanką — odpowiedziałam automatycznie.

— Aha… to gdzie ona jest?

— Gdzieś… — Wzruszyłam ramionami.

Czułam wstyd, jakby moja samotność była czymś, co powinnam lepiej ukryć. Pomyślałam, że mogę wyjść. Że nikt nawet nie zauważy. Że znowu jestem tym dodatkiem, kimś „na chwilę”. Nie wiedziałam jeszcze, że ta chwila właśnie zaczyna się zmieniać.

Parsknęłam krótkim śmiechem

Usiadłam na skraju kanapy, trochę bokiem, jakbym chciała zostawić sobie furtkę do wyjścia. Muzyka dudniła gdzieś w tle, ludzie krążyli między pokojami, śmiali się zbyt głośno, dotykali się swobodnie, jakby to miejsce należało do nich od zawsze. Patrzyłam na nich z dystansu, licząc w myślach minuty do momentu, w którym uznam, że wypada już się ewakuować. Wtedy zauważyłam, że nie jestem jedyna, która siedzi sama.

Kilka kroków ode mnie siedział mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Trzymał się na uboczu, z tą samą uważnością obserwował innych, jakby był widzem, nie uczestnikiem. Nasze spojrzenia spotkały się na moment i oboje odwróciliśmy wzrok z tym samym odruchem zawstydzenia.

— Też jesteś tu sama? — zapytał po chwili, cicho, bez nachalności.

— Chyba tak — odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić. — To znaczy… przyszłam z kimś, ale wyszło inaczej.

— Klasyka. — Uśmiechnął się lekko. — Ja byłem dodatkiem. Okazało się, że główna obsada się zmieniła.

Parsknęłam krótkim śmiechem, bardziej z ulgi niż z rozbawienia. Nie patrzył na mnie w sposób, który zmuszałby mnie do czujności. Raczej tak, jakby sprawdzał, czy rozmowa nie jest dla mnie zbyt ciężka.

— Myślałam, że zaraz ktoś po ciebie przyjdzie — powiedziałam szczerze.

— Ja też tak myślałem — odparł. — Na razie nikt się nie zgłosił.

Rozmawialiśmy ostrożnie, wymieniając krótkie zdania, jakby każde z nas trzymało w ręku coś kruchego. Powiedział, że miał nie przyjść, że plan był zupełnie inny, ale ktoś go przekonał. Przyznałam, że też nie lubię takich imprez, że czuję się na nich jak gość bez instrukcji. Co jakiś czas zerkałam w stronę drzwi, przekonana, że za chwilę ktoś go zabierze, a ja zostanę sama jeszcze bardziej niż wcześniej.

Nic takiego się nie wydarzyło. Siedzieliśmy dalej, obok siebie, w tej samej ciszy, która nagle przestała być niewygodna. Wmawiałam sobie, że to tylko chwilowe, że to nie ma znaczenia, a jednak czułam coś, co przypominało spokojny oddech po długim napięciu.

Zostaliśmy na kanapie

Muzyka zrobiła się głośniejsza, jakby ktoś podkręcił ją specjalnie po to, żeby zmusić wszystkich do ruchu. Parkiet wypełniał się ciałami, ktoś kogoś ciągnął za rękę, ktoś inny śmiał się zbyt intensywnie, jakby chciał udowodnić, że właśnie teraz jest najszczęśliwszy. Kiedy jedna z dziewczyn zatrzymała się przy nas i zapytała, czy dołączymy, pokręciłam głową szybciej, niż zdążyłam to przemyśleć.

— Ja nie tańczę — powiedziałam odruchowo, trochę zbyt stanowczo.

— Ja też nie — odpowiedział spokojnie, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Zostaliśmy na kanapie, chociaż wokół robiło się coraz ciaśniej i głośniej. Siedzieliśmy bliżej niż wcześniej, ale wciąż z wyraźną granicą, jakby każde z nas bało się ją naruszyć. Opowiadał mi o swoich wcześniejszych sylwestrach, o tych spędzonych z ludźmi, przy których czuł się obcy, i o tych, które skończyły się zbyt wcześnie, bo nie miał już siły udawać. Przyznałam, że zwykle wychodzę przed północą, że nie umiem odnaleźć się w tłumie i zawsze mam wrażenie, że ktoś zaraz odkryje, że jestem tu przez pomyłkę.

— Najgorsze są te momenty, kiedy wszyscy wiedzą, co robić, a ty nie — powiedziałam ciszej.

— Wtedy najlepiej usiąść i poczekać, aż to minie — odpowiedział. — Albo aż trafi się ktoś, kto też nie wie.

Między zdaniami pojawiały się krótkie pauzy, które nie wymagały wypełniania. Zaskakiwało mnie, że nie czuję potrzeby tłumaczenia się ani poprawiania swoich słów. Jednocześnie bałam się, że to zaraz się skończy, że on wstanie, zniknie w tłumie i ta chwila rozpłynie się bez śladu. Starałam się więc trzymać dystans, nie przywiązywać się do tego ciepła, które powoli rozlewało się we mnie, choć było mi z nim zaskakująco dobrze.

Te słowa zawisły między nami

Kiedy ktoś krzyknął, że zostało pięć minut do północy, w domu zrobiło się poruszenie. Ludzie zaczęli się przemieszczać, ktoś liczył głośno, ktoś inny szukał kogoś wzrokiem, jakby nagle bał się wejść w nowy rok sam. Zrobiło się duszniej, ciaśniej, a ja poczułam znajome napięcie. Już wiedziałam, że za chwilę będę chciała zniknąć.

— Chodźmy na chwilę na zewnątrz — odezwał się nagle. — Tam jest ciszej.

Spojrzałam na niego z wahaniem. Balkon wydawał mi się granicą, po przekroczeniu której coś może się wydarzyć, a ja nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa. Skinęłam jednak głową, bo zostać w środku oznaczało udawać, że jest mi dobrze, a na to nie miałam już siły. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz i aż przymknęłam oczy. Na balkonie było tylko kilka osób, stojących w milczeniu, zapatrzonych w ciemność. Światła miasta migotały w oddali, a hałas z wnętrza domu docierał tu stłumiony, jakby należał do innej rzeczywistości.

Staliśmy obok siebie, nie dotykając się, ale wystarczająco blisko, żebym czuła jego obecność. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.

— Chyba nie jestem tu przypadkiem — powiedział w końcu cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie.

— Ja też — odpowiedziałam po chwili. — Nawet jeśli miało być inaczej.

Te słowa zawisły między nami, proste i prawdziwe. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz od dawna nie czuję się zapasowa ani zbędna. Minuty zaczęły być odliczane głośniej, ktoś krzyknął „dziesięć”, „dziewięć”, a ja stałam tam, spokojna, z myślą, że nie muszę już nigdzie uciekać. Kiedy wybiła północ, nowy rok zaczął się obok kogoś, kto patrzył w tym samym kierunku co ja.

Wszystko wróci na swoje miejsce

Wróciliśmy do środka razem z innymi, ale miałam wrażenie, że dźwięki znów oddaliły się ode mnie o krok. Ludzie składali sobie życzenia, śmiali się, obejmowali, jakby bali się, że bez tego nowy rok się nie uda. Ktoś coś mówił do mnie zbyt głośno, ktoś inny dotknął mojego ramienia, ale to wszystko przechodziło obok, jak obraz oglądany zza szyby.

Usiedliśmy z powrotem na kanapie, bliżej niż wcześniej. Rozmowa była spokojniejsza, bardziej miękka, jakbyśmy oboje bali się ją podnieść do normalnego tonu. Opowiadał, że nigdy nie robi postanowień noworocznych, bo nie lubi zaczynać od obietnic. Przyznałam, że ja zawsze coś sobie obiecuję, a potem mam do siebie pretensje, że nie potrafię dotrzymać słowa nawet samej sobie.

— I co teraz? — zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

— Teraz… chyba możemy po prostu tu posiedzieć — odpowiedział po chwili. — Bez planu.

Między zdaniami pojawił się delikatny flirt, ledwie zauważalny, bardziej w spojrzeniach niż w słowach. Czułam w sobie nadzieję, ale pilnowałam jej, jakby mogła się zbyt łatwo rozlać i narobić bałaganu. Znałam siebie na tyle, by wiedzieć, że potrafię z jednego wieczoru zrobić całą historię, zanim ona zdąży się w ogóle zacząć. Myślałam o tym, że ta noc może zostać tylko nocą. Że jutro obudzę się w swoim mieszkaniu i wszystko wróci na swoje miejsce. A jednak siedziałam tam, słuchając jego głosu, i było mi wystarczająco dobrze, by nie szukać odpowiedzi.

Nie wiedziałam, czy jeszcze się spotkamy

Wyszłam późno, kiedy rozmowy zaczęły się urywać, a ludzie zbierali swoje rzeczy w pośpiechu, jakby bali się, że poranek zada zbyt wiele pytań. Na schodach zatrzymałam się na moment, poprawiając płaszcz, niepewna, czy to już koniec tej historii, czy tylko jej pierwszy akapit. Spojrzałam na niego, a on odwzajemnił to spojrzenie bez pośpiechu, bez presji. Pojawił się krótki uśmiech, który mówił więcej niż obietnice, i chwila zawahania, w której oboje sprawdzaliśmy, czy chcemy zrobić krok dalej.

Wymieniliśmy się numerami, ale nawet to nie miało w sobie nic uroczystego. Bardziej przypominało spokojne przyznanie, że ta noc wydarzyła się naprawdę i nie musimy jej udawać ani pomniejszać. Wracałam do domu prawie pustą ulicą, słuchając własnych kroków. Myślałam o tym, że miałam tańczyć z kimś innym, że plan był zupełnie inny, a jednak wszystko potoczyło się w sposób, który nie wymagał ode mnie wysiłku.

Ten Sylwester miał być kolejnym dowodem na to, że jestem dodatkiem, kimś łatwym do pominięcia. Zamiast tego stał się cichym przypomnieniem, że nie zawsze trzeba walczyć o miejsce, czasem wystarczy je znaleźć. Nie wiedziałam, czy jeszcze się spotkamy, ani czy to, co się wydarzyło, przetrwa coś więcej niż wspomnienie. Wiedziałam tylko, że weszłam w nowy rok nie jako dodatek, ale jako ktoś ważny. I to było wystarczające, żeby uznać tę noc za początek, nawet jeśli dalszy ciąg miał pozostać niewiadomą.

Natalia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama