Reklama

Gdy odebrałem telefon od mamy, byłem akurat w sklepie z trzema kartonami mleka pod pachą i słuchawką w uchu. Nie słyszałem połowy tego, co mówiła. Coś o szpitalu, o tym, że tata się źle poczuł... I wtedy padło to jedno zdanie:

– Paweł... tata nie żyje.

Zamarłem. Kartony upadły na podłogę, mleko rozlało się w kałużę, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Ja też nie. Patrzyłem bez sensu w regał z kawą, trzymając się półki, jakby miała mnie uratować przed upadkiem. I chyba uratowała, bo nie pamiętam, jak wyszedłem. Pamiętam tylko, że szedłem ulicą jak lunatyk, nie czułem nóg. Czułem tylko jedną myśl, która tłukła się w głowie: „To nie może być prawda”.

Mój ojciec był wymagający. Czasem trudny. Ale był. Zawsze. Gdy miałem gorączkę w dzieciństwie – czuwał przy moim łóżku. Gdy złamałem rękę na rowerze – to on mnie niósł przez całe osiedle, choć miał chore kolano. Nie mówił wiele, ale był. A teraz odszedł.

Pogrzeb był jak zły sen. Zjechała się cała rodzina, znajomi, sąsiedzi. Ksiądz mówił o „dobrym człowieku, który odszedł do lepszego świata”. Ja nie słuchałem. Stałem przy trumnie i patrzyłem na miejsce obok siebie. Było puste. To było miejsce Magdy. Mojej siostry. Starszej, mądrzejszej, zawsze niezależnej. I teraz też była „niezależna” – została w Holandii. Bo praca, bo dzieci, bo lot odwołali. Tak mówiła. Ale dla mnie to były tylko wymówki.

Ludzie pytali o nią szeptem: „A gdzie siostra Pawła?”, „Nie mogła przyjechać?”, „Taka okazja…”. Tak, okazja – żałoba. Ojciec w trumnie, a moja siostra w Amsterdamie. Zrobiłem się czerwony ze złości. Było mi wstyd. Jakby jej nieobecność odbierała powagę naszej żałobie. Naszej rodzinie.

Nie mogłem jej tego wybaczyć. Nie umiałem. I chyba nadal nie umiem.

Nie umiałem z nią rozmawiać

Próbowałem zadzwonić do siostry po pogrzebie.

– Cześć, Paweł… – Magda odebrała po drugim sygnale. Jej głos był cichy, prawie nieśmiały.

– Cześć? Tylko tyle masz do powiedzenia? – zapytałem zimno.

– Wiem, że jesteś zły… Ja… naprawdę chciałam przyjechać…

Ale nie przyjechałaś. Ojciec nie żyje, Magda. Leżał w trumnie, a ty… ty nawet nie potrafiłaś przyjść się pożegnać!

– Paweł, błagam, nie krzycz. Były problemy z lotem, dzieci chore, a w pracy…

Zawsze coś! Zawsze masz lepsze rzeczy do roboty niż nasza rodzina! – warknąłem. – Nawet na pogrzeb nie mogłaś się ruszyć! Ludzie się pytali, gdzie jesteś. Wiesz, jaki to był wstyd?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez chwilę myślałem, że się rozłączyła.

Myślisz, że mi było łatwo?! – wybuchnęła nagle. – Siedziałam z walizką na łóżku i płakałam. Ale nie potrafiłam. Po prostu nie mogłam. Tata…

– Co „tata”? – wciąłem się ostro.

– On nigdy mnie nie akceptował. Zawsze był dumny z ciebie, z twoich piątek, z twoich decyzji. A ja? Ja zawsze coś robiłam nie tak.

Milczałem. Chciałem coś powiedzieć, ale coś ścisnęło mnie za gardło. I wtedy to powiedziała:

– Może nie przyjechałam, bo bałam się, że tam... nie będę za nim płakać.

W słuchawce znów zapadła cisza. W mojej głowie huczało.

– Wiesz co, Magda? Nie chodzi już nawet o tatę. Chciałem, żebyś była. Żebyśmy tam stali razem. Bo jak cię nie było, to… poczułem, że on naprawdę odszedł.

Rozłączyłem się bez słowa. Nie miałem siły słuchać jej wymówek. Może… może nie chodziło o nią. Może chodziło o mnie. O to, że zostałem sam.

Mama broniła siostry

Matka siedziała w kuchni, owinięta w szal, choć było ciepło. Parzyła miętę i patrzyła przez okno, jakby czegoś wypatrywała. Albo kogoś.

Wiedziałaś, że ona nie przyjedzie? – zapytałem od progu, bez przywitania.

Nie odpowiedziała od razu. Postawiła filiżanki na stole, nalała herbaty, usiadła naprzeciwko mnie.

Czułam, że się nie zdecyduje – powiedziała w końcu. – Ale do końca wierzyłam, że jednak… że jednak się pojawi.

– I nic mi nie powiedziałaś?

– Paweł, a co miałam mówić? Że twoja siostra się waha, że nie wie, czy pogrzeb własnego ojca jest wystarczającym powodem, żeby wrócić do kraju?

Wbiłem wzrok w filiżankę.

– Ona zawsze miała swoje racje – dodała cicho. – Ale też swoje rany. Ostatecznie to... każdy przeżywa to na własny sposób.

Popatrzyłem na nią ostro.

– A ty kogo bronisz? Mnie czy jej?

Nikogo nie bronię. Próbuję was zrozumieć.

– No to gratuluję – powiedziałem, podnosząc się gwałtownie. – Bo ja nie potrafię.

– Paweł…

– Nie, mamo. Ona wybrała. A ja nie mam już siły ciągnąć tej rodziny samodzielnie.

Wyszedłem, zanim odpowiedziała. Na klatce schodowej miałem wrażenie, że słyszę, jak szepcze moje imię. Ale może to był tylko wiatr. Albo moje sumienie.

Dopiero teraz przyjechała

Nie planowałem tego. Wpadłem na nią przypadkiem. W drogerii, przy regale z szamponami. Magda z dzieckiem w wózku, ja z siatką pełną warzyw.

– Paweł… – powiedziała zdziwiona. – Nie wiedziałam, że jesteś w mieście.

– Mieszkam tu, Magda. Od zawsze.

– Tak, wiem… przepraszam – spuściła wzrok. – Nie wiedziałam, czy mogę się odezwać. Niedawno przyjechałam.

Chciałem odpowiedzieć coś ciętego. Coś, co zaboli. Ale nie potrafiłem.

– Jak dziecko? – zapytałem sztywno.

To Kajtek. Ma rok i cztery miesiące. Czasem mi się wydaje, że więcej rozumie niż ja – uśmiechnęła się słabo.

Nie odpowiedziałem. Kajtek spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Też.

– Próbowałam cię zrozumieć – powiedziała nagle. – Ale wciąż mam wrażenie, że muszę się bronić przed tobą.

– Bo uciekłaś. Jakby to nie był nasz ojciec. Jakbyś nie miała żałoby.

– Bo nie miałam – powiedziała cicho. – Nie takiej jak ty. Może miałam po kimś innym żałobę. Po ojcu, którego nigdy nie miałam naprawdę.

Zamilkłem. Chciałem zaprzeczyć, pokłócić się. Ale nie potrafiłem. Mówiła to z takim bólem, że nawet ja to czułem.

Chcesz pójść na kawę? – spytała po chwili. – Jest niedaleko fajna kawiarnia z kącikiem dla dzieci…

Pokręciłem głową.

Jeszcze nie.

Kiwnęła głową.

– W porządku. Ale wiesz… może kiedyś.

Patrzyłem, jak odchodzi. Z wózkiem, z cichym „pa, pa” od Kajtka. I choć nadal czułem złość, w środku coś zaczęło pękać. I było to coś innego niż żal.

Zrozumiałem to wszystko

Miałem może dziesięć lat, Magda była już w liceum. Pamiętam ten dzień – ojciec wrócił z pracy i zastał ją w kuchni przy stole. Płakała nad zeszytem z chemii.

Co to ma być? – warknął, zerkając na ocenę. – Trójka? Ty chyba sobie żartujesz.

– Tato, to pierwszy sprawdzian… – zaczęła cicho, ale nie dał jej skończyć.

– Jak chcesz być kimś, to nie możesz być przeciętna. Nie po to z matką harujemy, żebyś przynosiła do domu takie… coś!

Zamarłem wtedy w przedpokoju. Słyszałem każde słowo. Magda siedziała skulona, jakby chciała zniknąć. Ja myślałem tylko jedno: „Jak dobrze, że to nie ja”.

I tak było przez lata. On był dla niej surowy, ostry, jakby chciał z niej wyrzeźbić idealne dziecko. Dla mnie miał łagodniejszą twarz – może dlatego, że byłem chłopcem? A może po prostu wtedy już był starszy, mniej surowy.

Czasem zazdrościłem Magdzie – że była starsza, mądrzejsza, że umiała się postawić. A teraz widzę, że jej „mądrość” była maską. I że przez nią, przez tę surowość, Magda odsunęła się od niego dużo wcześniej niż w dniu jego śmierci.

Może właśnie dlatego nie przyszła na pogrzeb. Bo on już dla niej umarł dawno temu. A może dlatego ja tak tego nie rozumiałem. Bo dla mnie był cały czas żywy.

Wróciłem z tej myśli do teraźniejszości z ciężarem w piersi. Wszystko zaczęło się układać inaczej, ale nie oznaczało to ulgi. Raczej niepokój. Bo może miałem rację i złość. Ale czy miałem prawo?

Nie chcę jej stracić

Zadzwoniłem do niej tydzień później. Jeszcze była w Polsce. Numer znałem na pamięć, ale palec zawisł nad ekranem. W końcu nacisnąłem zieloną słuchawkę.

– Paweł? – odebrała niemal od razu. Jej głos był zaskoczony, ale spokojny.

– Teraz wiem… znaczy, przypomniałem sobie… – zacząłem, a potem umilkłem. Nie wiedziałem, jak to się mówi. Że się człowiek zmiękcza. Że przestaje nienawidzić.

– Co się stało? – zapytała ostrożnie.

Chciałem tylko… zrozumieć, czemu nie powiedziałaś mi wtedy tego wszystkiego. W kuchni, przy stole, w pokoju ojca… cokolwiek.

– Bo nie wiedziałam, że chcesz słuchać – odpowiedziała po chwili. – Całe życie słyszałam tylko, że dramatyzuję.

Milczeliśmy.

– Magda… nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Ale… nie chcę już walczyć.

– Nie musisz nic wybaczać. Po prostu… nie odchodź całkiem.

Nie odchodzę – odpowiedziałem.

Usiedliśmy potem razem na ławce w parku, Kajtek bawił się w piaskownicy. Rozmawialiśmy ostrożnie, jakby każde słowo mogło być miną. Ale nikt się nie zranił. Tego dnia.

Nie byliśmy znów rodziną. Ale byliśmy obok siebie. I to musiało wystarczyć. Na razie.

Paweł, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama