Reklama

Kiedy moja żona pewnego dnia spakowała walizkę i wyszła, nie zostawiając za sobą ani jednej notatki, zostałem sam z synem, który właśnie kończył piętnaście lat. Zawsze wydawało mi się, że jestem odpowiedzialnym ojcem, ale życie szybko zweryfikowało to przekonanie. Przez lata byłem bardziej mężem niż tatą – obecnym fizycznie, ale emocjonalnie nieobecnym. Uważałem, że zapewnianie bytu rodzinie wystarczy, żeby zasłużyć na szacunek i miłość. Ale kiedy zostaliśmy we dwóch, uświadomiłem sobie, że nie wiem nawet, jakie są jego ulubione potrawy, czego się boi, ani czego pragnie.

Cisza po burzy

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, przez chwilę nie ruszyłem się z miejsca. W jednej ręce trzymałem kubek z herbatą, w drugiej pilot od telewizora. Stałem tak w korytarzu, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Nie krzyczała. Nie płakała. Po prostu powiedziała: „Nie umiem już tak żyć” i wyszła.

Nie podniosłem głosu. Nie wybiegłem za nią. Byłem jak sparaliżowany. Dopiero po kilku minutach zauważyłem, że mój syn, Kuba, stoi oparty o framugę drzwi do swojego pokoju. Patrzył na mnie bez słowa.

– Mama nie wróci? – zapytał cicho.

– Chyba nie – odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od podłogi.

Nie przyszedł się przytulić. Nie usiadł obok mnie na kanapie. Po prostu wrócił do siebie i zamknął drzwi. Tyle zostało z naszej rodziny – dwoje ludzi w jednym mieszkaniu, z których żaden nie wie, co powiedzieć.

Przez kilka pierwszych dni wszystko toczyło się jakby na autopilocie. Wstawiałem pranie, robiłem zakupy, gotowałem najprostsze rzeczy – makaron z sosem, jajecznicę, czasem pizzę z mrożonki. Kuba zjadał, co mu dałem, bez słowa komentarza. Czasem kiwał głową, czasem tylko wzruszał ramionami. Był obecny, ale jakby za szybą.

Nie miałem pojęcia, co z nim zrobić. Wiedziałem, że przeżywa to na swój sposób. Ale przecież ja też. Byłem mężczyzną po czterdziestce, który nie potrafił porozumieć się z własnym dzieckiem.

Nieobecny w swoim domu

Wcześniej spędzałem w pracy po dziesięć, dwanaście godzin dziennie. Wracałem, kiedy Kuba już leżał w łóżku, często z tabletem w dłoniach. Machałem mu ręką na dobranoc, rzucałem jakieś „jak było w szkole?”, na które odpowiadał „spoko”, i tyle. W weekendy próbowałem odsypiać tygodniowe zmęczenie albo nadrabiałem zaległości zawodowe. Wszystko po to, żeby mieć z czego żyć, jak to tłumaczyłem. Ale teraz to właśnie to życie waliło mi się w rękach.

Zacząłem wracać wcześniej, specjalnie, choć i tak nie miałem już z kim zostawać po godzinach. Czułem, że muszę coś z tym zrobić, tylko nie wiedziałem co. Gdy wracałem, Kuba siedział przy komputerze albo oglądał filmy na telefonie. Jego pokój był zamknięty na cztery spusty – nie fizycznie, tylko emocjonalnie. Gdy próbowałem zapukać, odpowiadał półsłówkami, a czasem wcale.

– Chcesz pogadać? – rzuciłem pewnego dnia, kiedy wyjąłem z piekarnika zapiekankę i podałem mu ją na talerzu.

– Nie bardzo – odpowiedział bez podnoszenia wzroku.

Wiedziałem, że robię wszystko nie tak, ale byłem kompletnie zagubiony. Nie miałem z kim o tym porozmawiać. Nie chciałem dzwonić do mojej byłej żony – wydawało mi się, że już dawno przestałem mieć do niej jakiekolwiek prawo. A znajomi? Przestałem ich widywać lata temu, kiedy wciągnęła mnie praca. Byłem w tym sam. I najgorsze było to, że zaczynałem się bać, że Kuba też jest sam. Nawet jeśli siedzieliśmy przy jednym stole.

Syn jest mi obcy

Kuba był dla mnie jak zagadka bez podpowiedzi. Siedział godzinami w słuchawkach, zamknięty w swoim świecie, do którego nie miałem dostępu. Gdy czasem przemykał przez kuchnię albo łazienkę, miał na sobie bluzę z kapturem, spuszczony wzrok i minę, jakby każdy kontakt z dorosłym był karą. Nie wiedziałem, czy bardziej mnie ignoruje, czy może się mnie wstydzi. Może jednego i drugiego.

Pamiętałem go jako dziecko, które śmiało się do rozpuku na bajkach i wskakiwało mi na kolana bez pytania. Teraz miał w oczach chłód, którego nie umiałem rozgryźć. Gdy wpadłem na pomysł, żeby pójść razem do kina, spojrzał na mnie z politowaniem.

– Tato, serio? Na film z tobą?

– Myślałem, że może... coś razem obejrzymy.

– Po co?

I tyle. Nie było kłótni. Nawet nie zdążyłem się obrazić. Po prostu wyszedł do pokoju, zamknął drzwi i tyle go widziałem do wieczora. Wieczorami przesiadywałem przy stole z kubkiem zimnej herbaty, przeglądając artykuły o „nastolatkach w kryzysie” i „jak rozmawiać z dzieckiem po rozstaniu rodziców”. Ale każda rada wydawała mi się jak z innej planety. W jednej pisali, żeby okazywać czułość i dawać przestrzeń. W drugiej – że trzeba ustalić zasady i być konsekwentnym. Tylko że ja nie czułem się ani na jedno, ani na drugie. Byłem obcym człowiekiem w jego życiu. Kimś, kto zawalił, zanim zdążył się nauczyć.

Coś się zmieniło

Nazajutrz wziąłem wolne w pracy. Obudziłem Kubę wcześniej niż zwykle i zaproponowałem, żebyśmy poszli na spacer. Na początku patrzył na mnie jak na wariata, ale nie protestował. Był blady, zmęczony, jakby od dawna spał z ciężarem na piersi. Szliśmy przez park w milczeniu. Ja walczyłem z myślami, on – z własnymi demonami.

– Nie umiem już tak – powiedział nagle, kopiąc kamyk przed siebie. – Mam wrażenie, że wszystko się rozpadło. Mama mnie zostawiła, ty siedzisz przy komputerze albo w pracy. Nikt mnie nie widzi.

Zatrzymałem się i stanąłem naprzeciw niego. Nie wiedziałem, czy powinienem go objąć, czy tylko słuchać. Ale po raz pierwszy od miesięcy mówił, więc słuchałem.

– Przepraszam cię, Kuba – wydusiłem w końcu. – Byłem ślepy. Myślałem, że jak zapewnię ci dach nad głową, to wystarczy. Ale nie wystarczyło.

Chyba się nie spodziewał, że to powiem. Spojrzał na mnie i przez chwilę w jego oczach pojawiło się coś miękkiego, coś, czego dawno nie widziałem. Łzy? Uśmiech? Sam nie wiem. Nie objęliśmy się, nie padły wielkie deklaracje. Po prostu usiedliśmy na ławce i siedzieliśmy tak długo, aż zmarzły nam ręce.

Tego dnia zadzwoniłem do psychologa. Zapisałem nas na wspólną konsultację. Czułem się, jakbym po raz pierwszy od dawna zrobił coś naprawdę ważnego. Nie wiedziałem, czy to pomoże, ale wiedziałem, że nie mogę już czekać. Że jeśli chcę odzyskać syna, muszę zacząć od siebie.

Może jeszcze nie jest za późno

Na pierwszą wizytę u psychologa szliśmy obaj w milczeniu. Kuba był spięty, ja też. Bałem się, że uzna to za kolejne „dorosłe wymysły” i zamknie się jeszcze bardziej. Ale w gabinecie wydarzyło się coś, co mnie zaskoczyło – zaczął mówić. Nie wszystko naraz, nie od razu, ale wystarczająco, żebym zrozumiał, jak bardzo był samotny. Psycholog pytał, a on odpowiadał, czasem łamiącym się głosem. Ja siedziałem obok, wbijając wzrok w podłogę, i czułem, jak rośnie mi gula w gardle.

Po kilku spotkaniach powoli zaczęliśmy się dogadywać. Nadal było trudno – zdarzały się dni, kiedy Kuba trzaskał drzwiami, znikał na kilka godzin, odpowiadał półsłówkami. Ale były też momenty, które dawały nadzieję: wspólne gotowanie obiadu, krótki spacer po szkole, nawet kilka minut rozmowy o jego marzeniach. Drobiazgi, które wcześniej uznałbym za nic, teraz były dla mnie sygnałem, że coś się zmienia.

Zrozumiałem, że wychowanie to nie jest lista obowiązków ani same zasady. To obecność. Słuchanie. Reagowanie, zanim jest za późno. Nauczyłem się, że czasem trzeba przyznać się do błędów przed własnym dzieckiem, nawet jeśli boli. Bo tylko wtedy ono uwierzy, że naprawdę nam zależy.

Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi. Nie wiem, czy znowu będziemy umieli śmiać się razem jak kiedyś. Ale wiem, że teraz już nie uciekam – ani w pracę, ani w wymówki. Jestem obok. Patrzę na Kubę i myślę, że może jeszcze nie jest za późno. Że choć straciliśmy wiele, to wciąż możemy zbudować coś od nowa, we dwóch.

Michał, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama