Reklama

Nigdy nie sądziłem, że wizyta u przyszłych teściów może się zakończyć tak bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Po trzech latach związku z Martą byłem pewien, że nadszedł właściwy moment, by oficjalnie poprosić jej rodziców o błogosławieństwo. Starannie się przygotowałem: kupiłem kwiaty dla jej mamy, założyłem garnitur, przywiozłem nawet domowe wino z Podlasia. Ale już od progu czułem, że coś jest nie tak. Ich spojrzenia nie miały w sobie ciepła, a atmosfera przypominała bardziej pogrzeb niż rodzinne spotkanie. Wciąż nie wiem, co zrobiłem źle.

Z bukietem i tremą

Gdy tylko zaparkowałem pod ich domem, poczułem, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Wysiadłem z auta, poprawiłem marynarkę, chwyciłem starannie dobrany bukiet tulipanów i ruszyłem w stronę furtki. Marta szła obok mnie, trzymała mnie za rękę i uśmiechała się, ale wiedziałem, że i ona jest spięta.

– Będzie dobrze – powiedziała cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie.

Dom jej rodziców był duży, z idealnie przystrzyżonym trawnikiem i białymi żaluzjami w oknach. Poczułem się jak ktoś z innego świata, ktoś, kto do tej układanki nie pasuje. Gdy weszliśmy do środka, przywitała nas jej mama – elegancka kobieta o chłodnym spojrzeniu. Uśmiechnęła się uprzejmie, ale ten uśmiech nie dotarł do oczu.

– Dzień dobry – powiedziałem, wręczając jej kwiaty. – To dla pani.

– Dziękuję – odpowiedziała i zniknęła w kuchni.

Ojciec Marty podał mi rękę bez słowa, jakbyśmy byli w urzędzie, nie w salonie jego domu. Zaprosili nas do jadalni. Obok talerzy leżały lniane serwetki, na stole pachniał rosół. Wszystko wyglądało perfekcyjnie, tylko atmosfera gęstniała z każdą minutą. Rozmowa nie kleiła się zupełnie, a ja starałem się być uprzejmy, zagadywać o pracę, o plany na przyszłość. W zamian dostawałem tylko zdawkowe odpowiedzi i ukradkowe spojrzenia pełne chłodu. Nie tak sobie wyobrażałem powitanie przez przyszłych teściów.

Na obiad podano chłód

Kiedy na stół wjechało drugie danie, poczułem, że zaczynam się kurczyć. Duszona cielęcina z ziemniakami pachniała wybornie, ale w moim gardle rosła gula. Marta siedziała obok mnie, spięta jak struna. Jej ręka delikatnie dotykała mojej pod stołem, jakby chciała mnie uspokoić, choć sama ledwo trzymała nerwy na wodzy.

– Michał zajmuje się informatyką, prawda? – zapytała jej mama, przełknąwszy kęs mięsa.

– Tak, prowadzę własną działalność. Tworzę oprogramowanie dla firm i sklepów internetowych – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, wdzięczny, że wreszcie padło jakieś pytanie.

– Aha – skinęła głową krótko, po czym wróciła do jedzenia, jakby właśnie wyczerpała limit uprzejmości.

– Czyli pracuje pan z domu? – dopytał ojciec Marty z nutą czegoś, co przypominało politowanie.

– Z domu, ale też jeżdżę na spotkania z klientami. Pracuję z partnerami zagranicznymi, głównie z Niemiec i Holandii.

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i zerknął na Martę.

– A ty, córeczko, jak w tej redakcji? Nadal te artykuliki o modzie piszesz?

Zarumieniła się. Zawsze była dumna ze swojej pracy, ale w ustach ojca jej pasja brzmiała jak hobby małej dziewczynki.

– Tak, ale piszę też felietony. Mieliśmy fajny tekst o ciałopozytywności, dużo komentarzy – powiedziała.

– No tak... Teraz wszystko można nazwać dziennikarstwem – mruknął, pociągając łyk wina.

Spojrzałem na Martę. Nie musiała nic mówić – wiedziałem, że właśnie zaczęła żałować tej kolacji.

Niewidzialny chłopak ich córki

Po obiedzie przeszliśmy do salonu. Marta zrobiła herbatę, a ja pomogłem jej niezdarnie rozstawić filiżanki na tacy. Starałem się czymś zająć ręce, bo zaczynały mi drżeć od napięcia. Jej rodzice usiedli na kanapie, ja z Martą na fotelach. Niby wszyscy razem, ale jakby w dwóch zupełnie różnych światach.

– Może zagracie nam coś razem? Marta mówiła, że lubisz gitarę – zagadnęła matka, podkreślając słowo „lubić” tak, jakby chodziło o grę na tamburynie w podstawówce.

– Owszem, czasem gram. Gdyby było pianino, to Marta mogłaby zagrać coś Chopina – uśmiechnąłem się, próbując jakoś rozładować atmosferę.

– Chopin to była tylko młodzieńcza fanaberia – skwitował ojciec. – Teraz Marta powinna myśleć o poważniejszych sprawach niż muzyka i teksty w internecie.

Zaparzyła się cisza. Zaczęło mi dzwonić w uszach. Spojrzałem na Martę, ale ona nie odpowiedziała. Nie stanęła w mojej obronie. Nie w swojej też. Po prostu siedziała z dłońmi zaciśniętymi na filiżance.

– Rodzice... – zaczęła w końcu, z trudem. – Chcieliśmy wam coś powiedzieć.

Spojrzeli na siebie, potem na mnie.

– Michał mi się oświadczył. Przyjęłam je. Chcielibyśmy się pobrać w przyszłym roku.

W salonie zrobiło się lodowato.

– Przemyślałaś to? – zapytała jej matka chłodno.

– Oczywiście – odparła Marta, niepewnie. – Kocham go.

Ojciec nie odpowiedział nic. Wstał i wyszedł z pokoju. Matka popatrzyła na mnie z nieukrywaną litością.

– A pan naprawdę sądzi, że do siebie pasujecie?

Słowa, które bolą

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Uśmiech zamarł mi na twarzy. Marta milczała. Jej matka patrzyła na mnie z tą samą wyniosłą miną, z jaką wcześniej przesuwała palcem po krawędzi kieliszka.

– Proszę się nie obrażać, ale naprawdę martwię się o przyszłość mojej córki – dodała po chwili. – Owszem, jest pan miły. Kulturalny. Ale Marta potrzebuje kogoś, kto zapewni jej stabilne życie i oparcie.

– I uważa pani, że ja tego nie potrafię? – zapytałem, czując, jak zaciska mi się gardło.

– Nie wiem. Może to kwestia różnic. Może środowiska. Może... stylu życia – odparła, ważąc każde słowo, jakby czytała z kartki.

W tej chwili wrócił ojciec Marty. Trzymał szklankę whisky, którą napełnił prawie po brzegi.

– Michał, nie chcemy cię obrażać. Ale nie jesteś tym, kogo sobie dla niej wyobrażaliśmy. I chyba nigdy nie będziesz – powiedział spokojnie, ale stanowczo.

Marta zerwała się z fotela.

– Tato, przestań!

– Córciu – powiedział łagodnie – ty zawsze miałaś marzenia. Tylko nie każde marzenie powinno się spełniać.

– A kto to decyduje? Ty? Mama? To moje życie!

Podszedłem do niej i ująłem jej dłoń. Drżała. Nie wiedziałem, co bardziej mnie boli – ich słowa, czy to, że Marta stała między nami jak pomiędzy dwoma światami, nie wiedząc, po której stronie stanąć.

– Przepraszam, ale chyba już pójdziemy – powiedziałem cicho.

– Dobrze – odparła jej matka. – Drzwi są otwarte.

Między Martą a nimi

Wyszliśmy w milczeniu. Marta szła obok mnie, ale nie trzymała mnie już za rękę. Na podjeździe pachniały tulipany z bukietu, który wręczyłem jej mamie. Leżały teraz obok śmietnika, przygniecione plastikową butelką po soku.

– Widziałaś to? – zapytałem, choć nie musiałem.

– Tak – szepnęła. – Chodź, jedźmy stąd.

Wsiadłem do auta, ruszyłem bez słowa. Przez kilka minut jechaliśmy w kompletnej ciszy. Dopiero gdy minęliśmy tabliczkę z nazwą ich miejscowości, Marta się odezwała:

– Przepraszam.

– Za co? – spojrzałem na nią krótko. – To twoi rodzice powinni przepraszać. Nie ty.

– Ale ja wiedziałam. Przeczuwałam, że tak to się skończy. Nigdy nie akceptowali moich wyborów. Ty jesteś... za bardzo mój.

Zaskoczyło mnie to zdanie.

– Co to znaczy?

– Że przy tobie jestem sobą. A oni woleliby, żebym była kimś innym. Taką, jaką sobie wymarzyli. Posłuszną, przewidywalną, ułożoną. Dla nich ty jesteś zagrożeniem. Bo ze mną coś ryzykujesz, nie wpisujesz się w ich plan.

Zwolniłem przed światłami. Spojrzałem na nią dłużej.

– A ty? Co czujesz?

Nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i wpatrywała się w szary krajobraz za szybą. W tej ciszy było więcej emocji niż w ich domu przy stole. Gdy dojechaliśmy do mojego mieszkania, zapytałem tylko:

– Chcesz zostać?

Skinęła głową, ale w jej oczach było coś, co przypominało wątpliwość. Może pierwszy raz w naszym związku.

Nieproszony w rodzinie

Marta została wtedy na noc. Próbowała się uśmiechać, udawać, że to, co się wydarzyło, można po prostu zostawić za sobą, jak nieudany dzień w pracy. Ale oboje wiedzieliśmy, że coś pękło. Nie między nami – jeszcze nie – ale między nami a światem, który miał nas przyjąć, zaakceptować, może nawet pokochać.

Przez następne tygodnie Marta rzadziej wspominała o rodzicach. Nie odwiedzała ich. Mówiła, że musi „ochłonąć”, że lepiej dać im czas. Ja milczałem. Nie nalegałem. Ale czułem, jak ten mur, który wcześniej był między mną a nimi, zaczyna wyrastać również między mną a nią.

Może poczekajmy z tym ślubem – powiedziała pewnego wieczoru. – Tylko na chwilę. Żeby się nie pogłębiło wszystko jeszcze bardziej.

– Boją się mnie, czy boją się ciebie przy mnie? – zapytałem wtedy.

Nie odpowiedziała. Po prostu położyła się na moim ramieniu, jakby chciała tym gestem wygładzić wszystkie nierówności, które dzieliły nas od tamtej kolacji. Ostatecznie nie zerwaliśmy, ale nasz związek już nigdy nie był taki sam. Marta z czasem wróciła do domu rodzinnego, przynajmniej na weekendy. Mnie nie zabierała. Powiedziała, że nie warto.

Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby tamtego dnia wszystko potoczyło się inaczej. Gdyby nie spojrzeli na mnie jak na kogoś obcego. Gdyby nie poczęstowali mnie czarną polewką jeszcze zanim zdążyłem powiedzieć: „Chciałbym zostać częścią waszej rodziny”. Ale nie powiedziałem. I może dobrze. Bo przecież nie zostałem.

Michał, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama