Reklama

Zawsze powtarzałam, że mam szczęście. Inne mamy narzekały, że ich nastoletnie córki są pyskate. Że uciekają z domu, że mają nieodpowiednich chłopaków, że trzaskają drzwiami i rzucają „Nie wtrącaj się w moje życie!”. A ja? Ja byłam dumna. Moja Lena nigdy nie sprawiała problemów. Zawsze wracała do domu o czasie, miała świetne oceny, mówiła „dzień dobry” sąsiadom, chodziła na zajęcia dodatkowe, pomagała w zakupach, nie stroiła się wyzywająco, nie kłamała.

Świetnie dogadywałam się z córką

Nauczyciele nie mogli się jej nachwalić, a ja byłam dumna z ambicji swojego dziecka. Marzyłam, że kiedyś zostanie stomatologiem, a Lenka podzielała moje plany. Chętnie uczyła się biologii, a później również chemii. Wybrała naprawdę dobre liceum, do którego trudno było się dostać.

– Tam jest wysoki poziom, ale nie chodzi o to, żeby było w życiu łatwo, prawda mamo? – moje niespełna piętnastoletnie dziecko miało dorosłe podejście do życia i wiedziało, co jej ważne.

– Oczywiście. Warto na początku się postarać, żeby po latach zbierać owoce ze swojej ciężkiej pracy – odpowiedziałam nieco patetycznie, ale chciałam jeszcze bardziej podsycić w niej ambicje.

I wszystko układało się po mojej myśli. Do czasu. To zmieniło się tak cicho i niepostrzeżenie, że nawet nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie straciłam córkę z oczu. I kiedy moja kochana, grzeczna dziewczynka wyrosła na tę pyskatą pannicę, z którą w ogóle nie potrafię się dogadać. Gdzie się podziała kultura i zasady dobrego wychowania, które od dziecka starałam się jej wcielać? Nie mam pojęcia. Ukryły się pod coraz mocniejszym makijażem? A może zginęły pod tą arogancką pozą przemądrzałej nastolatki, której wydaje się, że wszystkie rozumy pozjadała?

Pamiętam ten moment bardzo dokładnie

Stała naprzeciw mnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, spojrzeniem pełnym złości i pogardy. Miała wtedy ledwie szesnaście lat, a już mówiła do mnie jak do kogoś obcego. Jakby bycie moją córką stało się dla niej ciężarem.

– Masz obsesję! – krzyknęła. – Myślisz, że jak będziesz mnie kontrolować, to nie popełnię błędów? Przestań mnie traktować jak dziecko. Ja już dawno dzieckiem nie jestem!

Chciałam dobrze. Chciałam ją chronić. Sama w życiu popełniłam kilka błędów, które zaważyły na całej mojej przyszłości. Czułam, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby ktoś mnie wcześniej ostrzegł. Ale rodzice byli zajęci własnymi sprawami. Nie chciałam dopuścić, żeby moją córkę spotkało to samo. W końcu była dla mnie całym światem. Jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Od lat starałam się specjalnie dla niej. Nie mogłam pozwolić, żeby teraz nasze wspólne plany rozsypały się w drobny mak, prawda?

Zaczęło się niewinnie – kilka selfie w bardziej odważnym makijażu, nowy styl ubierania się, który nawet mnie wydawał się zbyt wyzywający jak na jej wiek. A wcale nie byłam jakąś matką-dewotką, która chce, żeby jej nastoletnia córka zakładała habit. Lenę urodziłam dość młodo, dlatego doskonale pamiętałam swoje licealne czasy. Wiedziałam, że dziewczyny wtedy są wyjątkowo przewrażliwione na punkcie swojego wyglądu. Taki wiek. Każda z nich chce poczuć się atrakcyjnie. A tą atrakcyjność mierzy w oczach innych. Przyjaciółek, znajomych z klasy, chłopaków. Wyczucie stylu i większa pewność siebie przychodzą dopiero z czasem.

Było coraz gorzej

Przed osiemnastką człowiek przegląda się w oczach innych ludzi. Gdy nie widzi w nich potwierdzenia swojej wartości, wydaje się mu, że tej wartości nie ma wcale. Pozwalałam więc Lenie na makijaż. Ba, sama nawet kupowałam jej porządne perfumy czy lepsze kosmetyki, żeby nie malowała się byle czym.

Też śledziłam modę, chciałam dobrze się prezentować i nie ubierałam się jak misjonarka. No, ale moja córka wyraźnie przeginała w drugą stronę. Wydawało jej się, że atrakcyjnie oznacza wulgarnie. A to przecież nie o to chodzi, żeby pokazać biust, opiąć tyłek króciutką spódniczką czy chodzić do szkoły z pępkiem na wierzchu. Liczy się wyczucie stylu. Figurę trzeba ładnie podkreślać, ale wzorem nie mogę być też modelki z Instagrama. Co pasuje na czerwony dywan, niekoniecznie sprawdzi się na polskiej ulicy. Trzeba o tym wiedzieć. Lena nie wiedziała.

Gdy zaczęła chodzić na imprezy, powiedziałam: „Uważaj”. Nie zabraniałam jej, nie straszyłam. Doskonale wiedziałam, że to nic nie da. Młodość ma swoje prawa, a zbyt rygorystyczni rodzice wcale nie ustrzegą dziecka przed światem. Wręcz przeciwnie – zbyt dużo zakazów może doprowadzić do tragedii. W końcu zakazany owoc najlepiej smakuje, nieprawdaż?

Gdy zmieniła towarzystwo – próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, że na tych ludzi lepiej uważać. Że otaczają ją koleżanki i koledzy, których zna od lat. Że to naprawdę sprawdzone osoby i warto się ich trzymać. Bez skutku. Wciąż powtarzałam sobie, że to tylko etap. Że to minie. Że każda nastolatka przechodzi bunt. Ale w głębi duszy czułam niepokój. Bo bunt Leny stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny.

Ona wie, co robi

Mój mąż, Piotr, był spokojniejszy. Mówił:

– Magda, nie panikuj. Lenka jest mądra. Wie, co robi.

Czułam się z tym strasznie. Jakbyśmy byli po dwóch stronach barykady. Ja – nadopiekuńcza matka, która przesadza. On – tata kumpel, który wszystko bagatelizuje. A Lena? Korzystała z tej wolności jak tylko mogła. Chłopcy przewijali się przez nasz dom niczym przez przystanek autobusowy w wielkim mieście. „– To tylko kolega, mamo” – mówiła, ale ja widziałam te spojrzenia, to napięcie pomiędzy nimi.

Moja córka była atrakcyjna i nie dało się tego ukryć. Miała nie tylko regularne rysy twarzy, piękne oczy, długie nogi i kobiecy biust, ale i pewność siebie. No i tę młodzieńczą naiwność, która biła z oddali niczym łuna. W oczach chłopaków była czymś w rodzaju wyzwania. Ja to doskonale wiedziałam. Ona jeszcze nie.

Pewnego wieczoru podsłuchałam jej rozmowę przez telefon.

– Nie, stary, moja matka się nie zorientuje. Ona i tak nic nie rozumie. Luz, wszystko będzie dobrze.

Zrobiło mi się zimno. Ta matka, którą miała na myśli – to byłam ja.

Mamo, nie dramatyzuj

Postanowiłam porozmawiać z nią na spokojnie.

– Martwię się o ciebie, Lenka – zaczęłam. – Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz do mnie przyjść. Ze wszystkim. Bez oceniania. Gdybyś tylko miała jakieś problemy… – próbowałam jej wszystko wyjaśnić, ale bezceremonialnie mi przerwała:

– O co ci chodzi?! – zaczęła krzyczeć. – Że wracam za późno? Że się maluję? Mamo, błagam cię. Inne dziewczyny robią gorsze rzeczy, a ich matki jakoś nie wariują. Wiedzą, że już nie są dziećmi.

– Chodzi o to, że przestaję cię poznawać.

– A może nigdy mnie nie znałaś?

Te słowa były jak policzek. Prawda była taka, że nie wiedziałam, kim staje się moja własna córka. Odsuwała się ode mnie każdego dnia bardziej. Ale przecież nie mogłam zamknąć jej w domu. Nie mogłam zabronić jej dorastać.

To była już przesada

To był zwyczajny piątkowy wieczór. Lena miała nocować u koleżanki – tak mi powiedziała, a ja uwierzyłam. Chciałam jej wierzyć. Bo co miałam niby robić? Nie ufać własnemu dziecku? Sprawdzać ją na każdym kroku niczym jakiś cerber? Przypadkiem spotkałam matkę tej koleżanki w sklepie.

– Lenka u nas? – zdziwiła się. – Nie, kochana, żadnego nocowania dziś nie ma.

Zamarłam. Dzwoniłam do niej bez przerwy. Telefon milczał. W nocy nie spałam ani minuty. Rano drzwi się otworzyły, a ona przyszła do domu z chłopakiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że skończył już dwudziestkę. Najpewniej jakiś student. Objął ją w pasie, jakby była jego własnością, nie zwracając uwagi na to, że stoję w drzwiach kuchni.

– Co to ma być?! – wykrzyczałam.

– Nie panikuj, mamo – odpowiedziała z irytacją. – Spałam u Kuby. Wszystko jest okej.

– Spałaś u obcego chłopaka i tak otwarcie informujesz o tym własną matkę? Masz dopiero szesnaście lat!

– Nie jestem już dzieckiem. Mogę robić to, na co mam ochotę. A miałam ochotę zostać u Kuby na noc – dodała brutalnie, a ja zrobiłam wielkie oczy, zupełnie nie poznając swojego dziecka.

– Nie, ty nie jesteś jeszcze dorosła. Nie masz nawet osiemnastu lat. Mieszkasz w naszym domu. Przypominam ci, że to my cię utrzymujemy.

Wybuchła awantura. Piotr, jak zwykle, próbował łagodzić sytuację, ale było za późno. Ja już nie mogłam udawać, że to tylko młodzieńczy bunt. Nie, moja córka całkowicie wymykała się nam spod kontroli. A ja pozwalałam jej na to z każdej strony.

Dłużej na to nie pozwolę

Zdecydowałam się na terapię. Najpierw sama – żeby zrozumieć, co zrobiłam nie tak. Potem zaproponowałam wspólną terapię rodzinną. Lena odmówiła. Ale coś się w niej poruszyło. Może zobaczyła, że ja naprawdę walczę. Że nie jestem jej wrogiem. Nagle zaczęła mówić. O presji, o tym, że nie chciała być „tą grzeczną dziewczynką”, którą wszyscy w klasie wytykają palcami. O tym, że czuła się oceniana. Że ojciec ją rozpuszczał, a ja byłam zbyt zasadnicza.

Wiedziałam, że nie naprawimy wszystkiego od razu. Ale pierwszy krok już zrobiłam. A to przecież on zawsze jest najtrudniejszy. Lena ma osiemnaście lat. Wciąż jest piękna i pewna siebie. Wciąż się nieco wyzywająco ubiera, maluje i flirtuje na potęgę. Ale zaczęła mnie słuchać. Mamy rytuał – sobotnie śniadania we dwie. Smażymy jajecznicę lub naleśniki, robimy tosty, parzymy kawę. Bez pośpiechu. Rozmawiamy. Szczerze. Bez krzyków i bez udawania.

Czy nadal się boję, że zostanę babcią za wcześnie? Oczywiście, że się boję. Ale wiem, że teraz potrafię z nią rozmawiać – a to daje mi nadzieję. Bo czasami młodzieńczy bunt to tylko wołanie o uwagę. A naszym zadaniem – jako matek – jest nie tylko słuchać, ale też usłyszeć to, czego dziecko na pewno nie powie na głos.

Magda, 43 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama