„Dla rodziny byłam jak służąca, kucharka i szofer w jednym. Do czasu, aż zrobiłam coś, po czym zaczęli mnie szanować”
„Dzień w dzień ta sama orkiestra chaosu. Pracująca na dwa etaty, z jednym wynagrodzeniem. Z czasem przyjęłam tę codzienność jak pogodę – nie ma co z nią walczyć, trzeba przetrwać. Ale kiedyś miałam pasje, znajomych. Teraz jakby mnie nie było”.

- Redakcja
Kiedy weszłam rano do kuchni, jak co dzień czekał na mnie ten sam widok: skarpetki na stole, niedopite mleko w kubku, rozdeptane płatki na podłodze i dwoje dzieci przekrzykujących się, które gdzie ma buty i czy ktoś widział zeszyt do matematyki. W drzwiach, stał Błażej, mój mąż. Przeciągnął się jak kot i rzucił zaspanym głosem:
– Nie zrobiłaś mi kawy?
Nie doceniali mnie
Nie odpowiedziałam. Sięgnęłam po ściereczkę i ścierając mleko, westchnęłam cicho. W tym domu ja byłam wszystkim. Żoną, matką, kucharką, sprzątaczką, kierowcą, księgową, pielęgniarką, korepetytorką, logistykiem i jeszcze psychoterapeutką na pełen etat.
Dzień w dzień ta sama orkiestra chaosu. Pracująca na dwa etaty, z jednym wynagrodzeniem. Z czasem przyjęłam tę codzienność jak pogodę – nie ma co z nią walczyć, trzeba przetrwać. Ale kiedyś śmiałam się, miałam pasje, znajomych. Teraz jakby mnie nie było.
Zaczęłam się zastanawiać… Co by było, gdybym po prostu zniknęła? Nie na zawsze, na chwilę. Czy ktoś w ogóle zauważyłby moją nieobecność, czy po prostu rozłożyłby ręce i wrzasnął: „Mamo! Gdzie moje spodnie?!”?
– Mamo, nie mogę znaleźć buta! – krzyczał Michał, biegając w jednym adidasie po przedpokoju.
– W kuchni – odpowiedziałam tym samym, zmęczonym tonem, którym posługiwałam się od miesięcy.
– A ja nie mam zeszytu z plastyki! – dołączyła Zuzka, ciągnąc za rękaw moją bluzę. – Pani mówiła, że jak ktoś zapomni jeszcze raz, to…
– W kuchni – przerwałam jej, nie podnosząc wzroku znad kanapki, którą smarowałam jak maszyna.
Potrzebowałam odpoczynku
Błażej wszedł do kuchni, przeciągnął się, ziewnął i rzucił, jak gdyby nigdy nic:
– Słuchaj, trzeba podjechać po paczkę. Wysłałem ci linka.
Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową. Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Ale byłam spokojna. I właśnie w tej ciszy zapadła decyzja.
Zegar w kuchni wskazywał 7:42. Dzieci zjadły śniadanie, pospiesznie ubrały się, wrzuciły plecaki na ramiona. Błażej bez pożegnania zamknął za sobą drzwi. Zostałam sama. Wtedy wzięłam teczkę, którą przygotowywałam od kilku dni. Zostawiłam ją na stole – rozpisany plan: kto co robi, kiedy dzieci mają zajęcia dodatkowe, jakie są godziny odrabiania lekcji, co trzeba kupić, jak długo gotować ryż. Żeby sobie poradzili.
Taksówka już czekała. Pojechałam na dworzec. Wyjęłam telefon i wyłączyłam go bez chwili zawahania. Droga była krótka, ale czułam, jak każda minuta oddala mnie od obowiązków, oczekiwań i wiecznego „mamo, gdzie jest…”.
Zostali sami
Hotel był zwyczajny. Ani luksusowy, ani przytłaczający. Ot, przeciętny budynek przy lesie, z jadalnią na parterze. Ale dla mnie był jak schronienie. Nie musiałam tu nikomu tłumaczyć, kim jestem. Nikt nie znał mojego imienia, nie wołał mnie co dwie minuty, nie zadawał setek pytań.
– Na ile nocy? – spytała recepcjonistka.
– Tydzień. Potrzebuję tylko łóżka i ciszy – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Dostałam klucz i poszłam do pokoju. Położyłam walizkę na podłodze i usiadłam na łóżku. Nie było hałasu, nie było płaczu, nie było nic do sprzątania ani gotowania. Tylko ja. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
Spacerowałam po ścieżkach w lesie. Jadłam powoli, bez dziecięcych marudzeń. Zaczęłam nawet czytać książkę, którą kiedyś kupiłam i nigdy nie zdążyłam nawet otworzyć. Wieczorami patrzyłam przez okno, jak zapalają się światła w pokojach po drugiej stronie dziedzińca. Myślałam, co robią teraz w domu. Czy dzieci się kłócą? Czy Błażej ogarnął kolację? Ale nie sięgałam po telefon. Postanowiłam, że przez tydzień będę naprawdę nieobecna.
Wróciłam w sobotę rano. Z walizką, którą spakowałam dokładnie tak samo, jak tydzień wcześniej. Nie zabrałam żadnych pamiątek, nie kupiłam nic, co mogłoby służyć za prezent. To nie był urlop. To był czas przetrwania.
Dostali nauczkę
Pociąg był opóźniony, więc do domu dotarłam trochę po dziewiątej wieczorem. Kiedy weszłam na klatkę schodową, poczułam w powietrzu lekki zapach smażonego masła. Drzwi były zamknięte, klucz nadal pasował. W środku było cicho.
Zrzuciłam buty, postawiłam walizkę przy ścianie. Korytarz wyglądał inaczej niż zwykle. Może to kwestia światła, a może tego, że nie stał tam już sterty plecaków i torebek. Kuchnia była… czysta. Nie idealnie, ale czysta. Na stole leżał notes z odręcznymi zapiskami. Błażej zrobił sobie grafik. Dzieci miały rozpisane zadania.
Mój mąż siedział na kanapie, przysypiając z laptopem na kolanach. Miał podkrążone oczy. Broda nieogolona, włosy w nieładzie. Spojrzał na mnie, jakby widział ducha.
– Nie wiedziałem, że aż tyle robisz – powiedział cicho.
– Wiedziałeś – odpowiedziałam spokojnie. – Ale teraz wiesz, co to znaczy robić to samemu.
Docenili mnie
Nie podniosłam głosu. Nie wypominałam. Patrzyłam na niego, a on na mnie. W jego oczach nie było buntu, raczej zawstydzenie i zmęczenie.
– Musiałem prosić o pomoc – odezwał się w końcu. – Moja mama zabrała dzieci raz na noc, bo nie dawałem rady. Miałem spotkanie w pracy i zawaliłem. Zawiozłem Zuzkę na balet, a zapomniałem, że trzeba wziąć strój. Michał miał kartkówkę, nie przygotował się. Nie dopilnowałem.
Kiwnęłam głową. Nie wtrącałam się.
– Przez trzy dni jedliśmy makaron z serem. Potem zrobiłem zupę, ale przypaliłem garnek. Nikt nie płakał, ale… – przerwał, wziął głęboki oddech – Byłem pewien, że to jakoś ogarnę. Ale nie ogarnąłem.
– Teraz wiesz – powiedziałam cicho. – Że ja nie mam do kogo zadzwonić, kiedy nie daję rady.
Skinął głową.
– Nie rozumiałem tego. Myślałem, że skoro robisz to codziennie, to znaczy, że to normalne. Że jakoś leci. Ale to nie leciało. Ty ciągnęłaś to wszystko sama. Bez odpoczynku. Bez słowa.
– Bo nikt nie słuchał – odpowiedziałam spokojnie.
Coś się zmieniło
Zamilkł. Wiedziałam, że chciał coś powiedzieć. Może przeprosić, może obiecać poprawę. Ale nie robiłam tego, żeby coś obiecał. Po prostu już nie mogłam dłużej być ich służącą.
– Myślałem, że jesteś zła na mnie. Że to kara.
– To nie była kara – pokręciłam głową. – To była konieczność. Musiałam sprawdzić, czy coś się stanie, kiedy zniknę.
W kuchni zrobiło się cicho. Tylko zegar na ścianie tykał powoli.
– Stało się – powiedział w końcu. – I to bardzo dużo.
Nie od razu mu uwierzyłam. Ale po raz pierwszy nie próbował wszystkiego tłumaczyć. Po prostu słuchał.
Małgorzata, 42 lata
Czytaj także:
- „Wybrałam luksusowe życie zamiast prawdziwej miłości. Żałuję, bo samotność w złotej klatce jest nie do zniesienia”
- „Mąż wyjeżdżał w delegacje i rozsiewał swoje nasionka po Polsce. W ten sposób córka dorobiła się 3 rodzeństwa”
- „W dniu rozwodu mąż został na noc. To miała być wisienka na torcie nieudanego małżeństwa, ale odpięliśmy wrotki”

