„Córka pojechała z chłopakiem zbierać fasolkę szparagową. Test ciążowy pokazał, że zrywali z siebie też ubrania”
„Udawałam, że nie słyszę tonu podekscytowania, z jakim wymawiała jego imię. Krzysiek – chłopak z tej samej klasy, wysokie czoło, niski głos i wieczny uśmiech. Nie miałam nic przeciwko, ale... coś mnie gryzło. Taka matczyna intuicja, która nie daje spokoju, choć wszystko wydaje się być w porządku”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że jestem matką, która widzi więcej niż inni. Intuicję miałam jak radar – wyłapywałam drobne zmiany w zachowaniu córki, najmniejsze kłamstewka i przemilczenia. Dlatego, kiedy powiedziała, że jedzie z chłopakiem na wieś zbierać fasolkę szparagową, od razu coś mi nie pasowało. Nie, żebym jej nie ufała. Po prostu... miałam przeczucie. Irytująco mgliste, ale uporczywe. Mówiłam sobie, że przesadzam. Młodzi, zakochani, trochę zarobią i wrócą. Ale gdy tydzień później znalazłam w łazience opakowanie testu ciążowego, wszystko zaczęło układać się w jedną całość.
Od początku miałam przeczucie
– Mamo, jedziemy z Krzyśkiem do jego babci pod Opole. Będziemy zbierać fasolkę szparagową, podobno płacą na akord, więc może coś zarobimy – powiedziała Julia, wrzucając do torby krótkie spodenki i letnie topy.
Udawałam, że nie słyszę tonu podekscytowania, z jakim wymawiała jego imię. Krzysiek – chłopak z tej samej klasy, wysokie czoło, niski głos i wieczny uśmiech. Nie miałam nic przeciwko, ale... coś mnie gryzło. Taka matczyna intuicja, która nie daje spokoju, choć wszystko wydaje się być w porządku.
– U babci będziecie spać razem? – zapytałam mimochodem, jakby mnie to niewiele obchodziło.
– Przestań – roześmiała się, jakby pytanie było absurdalne. – Będziemy u niej w pokoju na poddaszu, ale spokojnie. Ona jest cały czas w domu.
Nie odpowiedziałam. Ostatecznie, miała osiemnaście lat. Chciała dorobić, przeżyć coś innego niż miasto, autobusy i szkołę. Może nawet zrozumieć, czym jest praca fizyczna. Wyjechali w sobotę rano. Krzysiek przyjechał po nią z plecakiem, ubrany w koszulkę z zespołem, którego nazwę znałam tylko z opowieści. Pocałował mnie w policzek na przywitanie – trochę za pewnie, jak na mój gust. Julia wyglądała na zachwyconą. Ja... udawałam, że się cieszę.
Wróciła po tygodniu, opalona i jakby starsza. A ja już wtedy czułam, że coś się wydarzyło. Coś, o czym nie chciała powiedzieć. Jeszcze.
Zbierania fasolki zmienił wszystko
– Było super – powiedziała, rzucając torbę w przedpokoju i ciągnąc się za włosy spięte gumką. – Babcia Krzyśka to złota kobieta. Gotowała nam obiady, nawet kompot robiła!
– Miło słyszeć – odpowiedziałam, przyglądając się jej ukradkiem. Zmarszczone czoło, sucha skóra na nosie, cień pod oczami. Wyglądała na zmęczoną, ale też… szczęśliwą?
Julia opowiadała mi przy kolacji o zbieraniu fasolki – że trzeba się schylać nisko, że palce szybko robią się zielone, że od słońca parzy kark. Krzysiek, według jej słów, pracował jak wół i rozśmieszał ją przez cały dzień. Babcia pozwalała im po pracy odpoczywać w sadzie, wieszać hamaki między jabłoniami, pić lemoniadę i słuchać muzyki.
Słuchałam, kiwając głową, ale coś we mnie się skręcało. Może dlatego, że Julia mówiła zbyt idealnie. Jakby czytała z kartki. Albo jakby chciała, żebym nie zapytała o nic więcej. Aż w końcu, czwartego dnia po jej powrocie, weszłam do łazienki, żeby zebrać brudne ręczniki. Leżały na podłodze obok kosza na pranie, jak zwykle porzucone w pośpiechu. Sięgnęłam ręką za szafkę, chcąc wyjąć wiadro, i wtedy coś wypchnęło się zza rurki od kaloryfera. Małe, kartonowe pudełko.
Zamarłam. Test ciążowy. Wciąż z nakrętką. I dwiema kreskami. Zrobiło mi się duszno. Osunęłam się na brzeg wanny. Miałam ochotę krzyczeć, ale zamiast tego, siedziałam w milczeniu, wpatrując się w te dwie różowe linie.
Odkrycie w łazience
Siedziałam w tej łazience jak idiotka, trzymając test w ręce i czując, jak gorąco wlewa mi się do oczu. W głowie tłukło mi tylko jedno: „Nie... to nie może być prawda”. Ale te dwie kreski były prawdziwe. Niezaprzeczalne. Żywe jak ogień. Po chwili usłyszałam jej kroki. Wyskoczyłam z łazienki, jakbym właśnie odkryła ciało. Stała przy lodówce, trzymając w dłoni jogurt.
– Julia – powiedziałam zbyt ostro, zbyt szybko.
Odwróciła się powoli, jakby wiedziała, co mam w ręku.
– Co to jest? – zapytałam, pokazując jej test. Ręka mi drżała.
Przez chwilę nie odpowiadała. Wzrok wbity w płytki podłogowe. Potem tylko ciche:
– Myślałam, że wyrzuciłam.
– Czyli to twój? – moje serce biło tak, że aż mnie bolało.
Skinęła głową. Milczała, jakby nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa. Ja nie mogłam oddychać.
– Ile ty masz lat?! – wrzasnęłam. – Fasolkę miałaś zbierać, tak?! Fasolkę!
– Mamo, proszę cię... – zaczęła, ale ja byłam zbyt wściekła.
– Z nim?! Tam?! W jednym łóżku? W jednym pokoju?! Co z tobą nie tak?!
– Nie było łóżka, była kanapa! – krzyknęła, i wtedy pękło we mnie wszystko.
– Czyś ty zwariowała? Ty w ogóle rozumiesz, co zrobiłaś?
A ona tylko stała. Z twarzą jak z kamienia, z oczami pełnymi łez, których jeszcze nie pozwoliła spłynąć.
– Nie planowaliśmy tego – wyszeptała.
Zacisnęłam usta. Byłam gotowa wybuchnąć po raz drugi.
Kilka słów za dużo
Nie wiem, czy to ja pierwsza przekroczyłam granicę, czy ona. Może obie w jednym momencie. Słowa, które padły tego wieczoru, krążyły potem między nami przez kolejne tygodnie – lepkie, gryzące, zostawiające ślad.
– Ty mnie nawet nie znasz – powiedziała, z trudem łapiąc oddech. – Tylko zawsze kontrolujesz, oceniasz, siedzisz mi nad głową.
– Bo jestem twoją matką! – wrzasnęłam. – A nie koleżanką, która poklepie cię po plecach, gdy zrobisz największą głupotę swojego życia!
– To nie była głupota!
– Tak?! To jak nazwiesz zajście w ciążę w wieku osiemnastu lat, po tygodniu zbierania warzyw?!
– To był mój wybór! – Julia uniosła głos, jakby chciała przebić się przez ścianę mojego gniewu.
– Wybór?! Nawet nie znasz życia! Nie masz pojęcia, co to znaczy odpowiedzialność, rachunki, zmęczenie! A teraz dziecko?! Co ty myślisz, że to będzie zabawka?!
Zamilkła. Ale w jej oczach pojawiło się coś nowego – twardość. Jakby dorosła o kilka lat w jednej chwili.
– A może właśnie przez to, jak ty się zachowujesz, tak bardzo pragnęłam czegoś własnego? Kogoś, kto mnie pokocha bezwarunkowo?
Zatkało mnie. Serce mi się ścisnęło. To było niesprawiedliwe. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak się wychowuje córkę. Chciałam coś powiedzieć, przeprosić może, ale ona już zniknęła za drzwiami. A ja zostałam w kuchni, z pięścią przyciśniętą do ust, próbując się nie rozpaść na kawałki.
Między płaczem a krzykiem
Nie spałam tamtej nocy. Leżałam na boku, wpatrując się w okno, gdzie księżyc zaglądał bezczelnie, jakby wszystko wiedział i się uśmiechał. W głowie tłukło mi się tysiąc myśli, a każda bardziej rozpalona niż poprzednia. W jednej sekundzie chciałam ją przytulić, w drugiej – znowu wykrzyczeć wszystko, co mnie bolało.
Nad ranem usłyszałam skrzypnięcie drzwi jej pokoju. Poszłam za dźwiękiem. Siedziała na kuchennym taborecie w piżamie, z kubkiem herbaty w dłoniach. Włosy rozczochrane, oczy podpuchnięte. Jakby dopiero co przestała płakać.
– Mamo – odezwała się cicho, nie patrząc na mnie – nie wiem jeszcze, co zrobię.
– A ja nie wiem, jak ci pomóc – usiadłam naprzeciwko niej, łagodniej niż wczoraj. – Ale chcę.
Przez chwilę milczała. Potem skinęła głową. A ja zrozumiałam, że to nie koniec świata. To tylko jego nowy początek. Trudny. Nieplanowany. Ale nasz.
– Krzysiek wie? – zapytałam.
– Domyśla się. Jest przestraszony. Jak ja – wzruszyła ramionami.
– Będzie musiał przestać się bać. Tak jak my.
Podeszłam do niej i w końcu przytuliłam. Po długiej chwili, przez łzy, powiedziała szeptem:
– Nie chcę być w tym sama.
– Nie będziesz – odpowiedziałam.
I wiedziałam, że niezależnie od tego, co postanowi – dziecko czy nie dziecko – muszę być przy niej. Nie jako policjant. Jako matka.
Mamy swoją fasolkę
Minęły dwa miesiące. Fasolka już dawno została zebrana i zjedzona, a to, co po niej zostało, to... życie. Małe, kruche i rosnące gdzieś pod sercem mojej córki. Nie było łatwo. Najpierw wizyty u lekarza. Potem rozmowa z Krzyśkiem i jego rodzicami. A potem najtrudniejsze – decyzja. Julia długo się wahała. Codziennie mówiła coś innego. Jednego dnia była pewna, że chce to dziecko. Drugiego siedziała na łóżku, załamując ręce i mówiąc, że sobie nie poradzi.
Byłam przy niej. Tym razem już nie krzyczałam. Nie oceniałam. Po prostu byłam. Aż w końcu, któregoś wieczoru, powiedziała mi:
– Chcę spróbować. Może nie jestem gotowa, ale... To moje dziecko.
Zobaczyłam w niej siłę, której wcześniej nie znałam. W mojej małej Julii pojawiła się kobieta. Niedoskonała, pogubiona, ale gotowa walczyć. A ja, choć wciąż bałam się przyszłości, poczułam dumę. I miłość – tę największą, bezwarunkową. Krzyśkowi też się coś zmieniło w oczach. Jakby nagle zrozumiał, że nie jest już chłopakiem z gitarą, tylko kimś, kto będzie musiał nosić odpowiedzialność większą niż jego własny plecak.
Fasolka szparagowa. Kto by pomyślał, że te zielone strączki będą symbolem nowego rozdziału w naszym życiu? I że dwie różowe kreski, które mnie tak przeraziły, staną się początkiem czegoś, co z czasem może dać nam radość?
Teresa, 46 lat
Czytaj także:
- „Niewinna przygoda z dojrzałym mężczyzną zamieniła się w coś więcej. Nie spodziewałam się, że może stać się coś takiego”
- „Mąż wyjeżdżał w delegacje i rozsiewał swoje nasionka po Polsce. W ten sposób córka dorobiła się 3 rodzeństwa”
- „Wybrałam luksusowe życie zamiast prawdziwej miłości. Żałuję, bo samotność w złotej klatce jest nie do zniesienia”

