Reklama

Nigdy nie sądziłam, że emerytura okaże się najbardziej wyczerpującym okresem mojego życia. W pracy bywało różnie – raz lepiej, raz gorzej – ale przynajmniej człowiek po ośmiu godzinach wracał do domu i mógł położyć się z książką, włączyć serial, napić się herbaty w ciszy. Tak sobie wyobrażałam starość – jako nagrodę za wszystkie trudy.

Reklama

– I co teraz? – zapytała mnie kiedyś Stefania, moja najbliższa przyjaciółka. – Co sobie wymarzyłaś na tę emeryturę?

– A wiesz, że nic wielkiego? – odpowiedziałam z uśmiechem. – Tylko spokój. Czytać książki, piec drożdżówki dla wnuków w weekendy, jechać z Hanką do sanatorium, podlewać pomidory na balkonie. Żadnych cudów. Chcę po prostu żyć powoli.

Córka miała prośbę

Ale życie, jak to życie, miało wobec mnie inne plany.

– Mamo, ja już nie daję rady – powiedziała Aneta któregoś popołudnia, siadając u mnie w kuchni z sińcami pod oczami i dzieckiem przy piersi. – Tomek znów jedzie w delegację, Lena ma katar, Staś rozrabia jak szalony... Nie wiem, jak mam wrócić do pracy. Pomógłbyś mi trochę? Tylko dopóki nie znajdziemy kogoś na stałe. Może dwa dni w tygodniu? Albo jeden. Proszę.

No i jak miałam odmówić? Przecież jestem babcią. A babcie pomagają, prawda? Szczególnie te, które kochają swoje wnuki nad życie.

– Dobrze – westchnęłam. – Ale tylko na chwilę. Dopóki nie znajdziecie kogoś na stałe.

Wtedy jeszcze myślałam, że mam kontrolę nad tą sytuacją. Myślałam, że wystarczy raz czy dwa zostać z dziećmi, a potem wszystko wróci do normy.

Nie wiedziałam, że „na chwilę” przerodzi się w „na zawsze”.

Musiałam zmieniać swoje plany

– Mamo, będziesz mogła wziąć dzieci jutro o ósmej? – usłyszałam w słuchawce głos Anety. – Tomek wylatuje o świcie, a ja mam zebranie z klientem.

– Ale Aneto, przecież mówiłaś, że...

– No wiem, wiem. Na chwilę. Ale ta chwila się trochę przedłużyła. Nie zostawisz mnie teraz, prawda? – zaśmiała się nerwowo.

Nie odpowiedziałam od razu. Zerknęłam na kalendarz. Miałam iść ze Stefanią do kina. Miałyśmy ten seans zaplanowany od tygodnia. Ale co mogłam zrobić? „Tylko jutro” – mówiła ostatnio trzy razy.

– Dobrze – westchnęłam. – Ale to ostatni raz. Mam też swoje życie.

– Jesteś kochana! – odparła i już słyszałam w jej głosie ulgę.

Tylko że to „ostatni raz” znów się nie wydarzył. Po jutrzejszym był pojutrzejszy, potem kolejny dzień i jeszcze jeden. Zamiast czytać książki i robić na drutach, goniłam po mieszkaniu za trzylatką, zmieniałam pieluchy, robiłam zupki i sprzątałam zabawki. A Aneta? Coraz mniej pytała, coraz częściej informowała.

– Lena się rozchorowała, zostawisz ją na noc?

– Tomek utknął w delegacji, Staś musi gdzieś przenocować.

Nie miałam siły się kłócić. Ale kiedy odwołałam spotkanie z dawno niewidzianą koleżanką, tylko dlatego, że Aneta „zapomniała, że mam coś dziś”, coś we mnie pękło.

Mamo, przecież to tylko dzieci! – rzuciła Aneta, gdy próbowałam spokojnie wyjaśnić, że tak dalej nie może być.

– Nie, Aneto. To mój czas. Moje życie. Ty mi go zabierasz – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Jakby pierwszy raz zobaczyła, że jestem kimś więcej niż „babcią na zawołanie”.

Nie tak to miało wyglądać

– Ty nie jesteś babcią, ty jesteś darmową nianią. Bez urlopu. Bez szacunku – powiedziała Stefania, upijając łyk kawy i patrząc na mnie tym swoim ostrym, ale ciepłym wzrokiem.

Siedziałyśmy u niej na balkonie, gdzie pachniało pelargoniami i miętą. Ja, jak zwykle zmęczona i z siatką pod oczami, ona – zadbana, wypoczęta, w kolorowej chuście na głowie.

– Przesadzasz – mruknęłam, ale jakoś bez przekonania. – Przecież to moje wnuki.

– No i co z tego? Dzieci też były twoje, a nie oddałaś ich własnej matce na całe dni, żeby sobie gdzieś znikać, prawda?

Zamilkłam. Bo Stefania miała rację. Nie tak to miało wyglądać. Miały być ciasteczka w weekend, wycieczki do zoo, kolacje z bajkami i buziakiem na dobranoc. A nie cały tydzień prania, sprzątania, gotowania i czekania, aż Aneta raczy przyjechać po dzieci.

Zabrałaś sobie starość – dodała Stefania cicho. – A ona miała być twoja. Miałaś mieć spokój.

Poczułam gulę w gardle. Nagle, w jednej chwili, przeszłość, teraźniejszość i zmarnowane plany zaczęły mnie boleć. Bo ja naprawdę marzyłam o spokojnym życiu. A zamiast tego... tkwiłam w układzie, w którym byłam tylko środkiem do celu.

– Ale jak mam się teraz wycofać? – spytałam bezradnie. – Przecież jak powiem „nie”, to będą myśleć, że ich nie kocham.

– Barbara, kochać nie znaczy pozwalać się wykorzystywać.

Nie odpowiedziałam. Ale już wtedy wiedziałam, że coś musi się zmienić.

Byłam zła na córkę

Siedziałam w kuchni Anety, pilnując, żeby Lena nie wylała soku na świeżo uprane ubrania. Staś biegał w kółko, udając pociąg, a ja zerkałam na zegarek. Znowu się spóźniali. I wtedy usłyszałam rozmowę. Cichy głos Anety dochodzący z salonu, przez telefon:

– Mama to idealne rozwiązanie. Zawsze się zgadza, zawsze jest. Nie, nie musimy nikogo zatrudniać, to bez sensu. Po co wydawać pieniądze, skoro mam ją pod ręką?

Zamknęłam oczy. Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował.

Weszłam do salonu bez pukania.

– Idealne rozwiązanie, mówisz?

Aneta podskoczyła, zakrywając telefon.

– Mamo, ja… to nie tak…

– A jak? – przerwałam jej. Głos mi się trząsł. – Ja nie mam głosu? Nie mam życia?

Przecież wiesz, że cię kochamy… – zaczęła, ale przerwałam jej ruchem ręki.

– Nie jestem częścią wyposażenia waszego domu. Mam imię, mam serce, które boli, gdy się je tak traktuje. I mam granice, Aneto.

– Ale my... przecież... – jąkała się.

– Już nie jestem babcią „na zawołanie”. Albo mnie szanujesz, albo przestajesz dzwonić. Twój wybór.

Zostawiłam ją z tymi słowami i wyszłam.

Na klatce poczułam łzy pod powiekami, ale pierwszy raz od miesięcy — też ulgę.

Miałam mętlik w głowie

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie każde słowo, które wypowiedziałam. Czy przesadziłam? Czy zbyt ostro? Ale im dłużej leżałam, tym bardziej czułam, że zrobiłam dobrze.

W końcu usiadłam na fotelu przy oknie. W rękach ściskałam starą fotografię – ja z małą Anetą na rękach, zrobiona gdzieś w latach osiemdziesiątych. Uśmiechnięta, zmęczona, ale szczęśliwa. Miałam wtedy wszystko: marzenia, zapał, nadzieję.

W myślach wróciłam do tamtych czasów. Jak to było być młodą matką. Moja mama pomagała... ale z umiarem. Nigdy nie zostawiłam jej dzieci na całe tygodnie. Nigdy nie traktowałam jak darmowej siły roboczej. Czy Aneta nie widziała tego wzoru? Czy to ja popełniłam błąd, dając jej zbyt wiele? Pozwalając na zbyt dużo?

Może sama ją tego nauczyłam – szepnęłam w ciemność.

A potem pomyślałam o czymś jeszcze. Że może pozwalałam, bo bałam się, że jeśli odmówię, przestanę być potrzebna. A przecież bycie potrzebną to jedyne, co mi zostało po przejściu na emeryturę. Dzieci już dorosły, mąż dawno nie żyje. Zostały mi tylko wnuki i... złudzenia.

Łzy popłynęły same. Były gorzkie, ale też oczyszczające. Bo po raz pierwszy od dawna poczułam, że muszę zadbać o siebie. Że nie jestem tylko „mamą” i „babcią”. Jestem Barbarą. Kobietą, która ma prawo do własnego życia.

Ustaliłam zasady

– Musimy porozmawiać – powiedziałam przez telefon, a głos miałam tak spokojny, że aż sama się zdziwiłam.

Aneta przyszła wieczorem. Bez dzieci. Wyglądała na zdenerwowaną. Usiadła przy stole, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Mamo… przepraszam za tamto. Naprawdę nie chciałam, żebyś poczuła się… wykorzystywana.

– Ale się poczułam – odpowiedziałam bez złości. – I wiesz co? To nie chodzi tylko o jedno słowo. To o cały układ, w który mnie wciągnęliście, nie pytając, czy tego chcę. A ja już nie chcę.

Aneta spuściła głowę.

– Wiem. Wiem, że przesadziłam. Tylko… było mi łatwiej, gdy wiedziałam, że jesteś. Bez ciebie to wszystko się sypie.

– To nie jest mój obowiązek. To moja dobra wola. Ale dobra wola ma swoje granice. Dlatego ustalmy zasady.

I tak zrobiłyśmy. Powiedziałam jasno: tylko dwa dni w tygodniu. Bez nocy. Bez niespodzianek. Mam swoje życie – kino, książki, kawy ze Stefanią. I nie zamierzam z nich rezygnować.

Aneta początkowo się buntowała. Marudziła, że to nie takie proste. Ale w końcu przytaknęła.

– Nie przestanę cię kochać. Ale musisz nauczyć się mnie szanować – powiedziałam na koniec.

W jej oczach zobaczyłam coś nowego. Może trochę żalu. Ale też coś, czego mi brakowało od miesięcy – uznanie. Zrozumienie. Może nie wszystko da się naprawić od razu. Ale to był krok. W dobrą stronę.

Barbara, 65 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama