„Córka chce zrobić ze mnie nianię do dzieci, bo jestem emerytką. Swoje życie po 60. odkryłam na festiwalu w Kostrzynie”
„Kupiłam bilet na festiwal muzyczny. Nawet nie znałam połowy zespołów. Ale kupiłam. A potem namiot, gumowce i piękny, kolorowy wianek. Na festiwalu coś się stało. Wciągnęło mnie. Te tańce w deszczu, obcy ludzie dzielący się herbatą, śpiewy do rana”.

- Redakcja
Przez czterdzieści lat pracowałam w biurze – w tej samej firmie, na tym samym piętrze. Nie mówię tego z goryczą. Lubiłam swoją pracę, dawała mi poczucie stabilności. Porządek, harmonogramy, tabelki – to było moje naturalne środowisko. Wychowałam Martę, moją jedyną córkę, w tym samym duchu – by była odpowiedzialna, rozważna, bezpieczna. Udało się. Ma męża, dzieci, pracę w banku. Przez lata byłam dumna z naszej „normalności”.
Żyłam w rutynie
Tylko że jak przeszłam na emeryturę, to nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Nagle nie trzeba było nikogo budzić, nie było faktur do sprawdzenia, nikt nie pytał o terminy. Siedziałam na kanapie i czułam się jak mebel, który zapomniano wystawić na śmietnik. Każdy dzień był taki sam jak poprzedni. W środku zaczęła mnie drapać cicha panika – czy to już? Czy teraz tylko lekarze, krzyżówki i pasjans?
I wtedy, zupełnie bez planu, kupiłam na festiwal muzyczny w naszym mieście. Nawet nie znałam połowy zespołów. Ale kupiłam. A potem namiot, gumowce i piękny, kolorowy wianek.
Na festiwalu coś się stało. Wciągnęło mnie. Te tańce w deszczu, obcy ludzie dzielący się herbatą, śpiewy do rana. Nikt nie pytał, kim jestem i co robiłam wcześniej. Założyłam sukienkę w kwiaty, wrzuciłam zdjęcie z wiankiem na Instagrama i poczułam, że żyję.
Skrytykowała mnie
– Cześć, mamo – głos Marty był suchy, bez zwyczajowego ciepła. – Masz chwilę?
– Dla ciebie zawsze – odpowiedziałam, choć już wiedziałam, że to nie będzie miła rozmowa. – Coś się stało?
– Nie… Chociaż… może trochę. Dostałam od Janka link do twoich zdjęć. Te z tego… festiwalu.
Zamilkła na chwilę, jakby szukała właściwych słów.
– Ładne, prawda? – próbowałam zażartować, ale żart zawisł w powietrzu. – Trochę się bawiłam, taka moja mała przygoda.
– Mamo, ty tam tańczysz boso. Z jakimś typem w pióropuszu. I masz wianek na głowie. Czy ty naprawdę nie czujesz się… głupio?
Zamilkłam, próbując zapanować nad rosnącym niepokojem.
– Córciu, całe życie byłam rozsądna. Układna. Po raz pierwszy robię coś tylko dla siebie. I czuję się wolna.
Nie rozumiała mnie
– Ale wszyscy to widzą – przerwała mi Marta. – Ludzie komentują. Dzieci pytają, dlaczego babcia wrzuca filmiki z bębnami i śpiewami. Niektórzy… się śmieją. Może trochę przesadzasz?
– A może po prostu pierwszy raz nie jestem dodatkiem do cudzych oczekiwań?
Znowu cisza. I to jej westchnięcie, krótkie, płaskie.
– Dobrze, mamo. Muszę kończyć. Dzieci czekają na kolację.
Rozłączyła się. Zostałam z telefonem w dłoni i chaosem w głowie.
Chciałam żyć po swojemu
Nie potrafiłam wrócić do czytanej książki. Wyjęłam z szuflady zdjęcie Marty z komunii, sprzed lat. Wtedy jej białe rękawiczki dopasowałam idealnie, a kokardę na wianku wiązałam trzy razy, żeby była równa.
Czułam się, jakby ktoś przeciął mnie na pół. Jedna część mnie chciała wrócić do tamtej Grażyny – tej spokojnej, grzecznej, niekłopotliwej. Druga część – ta z wiankiem, z gołymi stopami i śmiechem pod sceną – zaczynała wreszcie oddychać. Tylko że one nie potrafiły żyć razem.
W niedzielę pojechałam do Marty na obiad. Czasem zapraszała mnie z obowiązku, ale tym razem to ja się wprosiłam. Czułam, że muszę z nią porozmawiać – naprawdę porozmawiać, nie przez telefon.
Siedliśmy do stołu. Jej mąż, Janek, mówił coś o pracy, a dzieci chichotały z jakiegoś głupiego filmiku w telefonie. Jadłam, nie czując smaku. Czekałam. Marta milczała. W końcu sama zaczęłam.
– Chciałabym z tobą porozmawiać. Na spokojnie.
– O czym? – nie podniosła wzroku znad talerza.
– O mnie. O tym, co się dzieje. O tym, że… jestem inna niż kiedyś.
Wstydziła się mnie
Westchnęła. Włożyła widelec do ust, przeżuła powoli, po czym spojrzała na mnie.
– A nie możesz po prostu być normalna?
Zatkało mnie. Spojrzałam na nią – moją córkę, moją małą Martę z komunii, z matury, z pierwszą wnuczką na rękach. I nie poznałam jej.
– Przez sześćdziesiąt lat byłam normalna – powiedziałam spokojnie. – I wiesz co? To mi nic nie dało. Nie jestem szczęśliwsza, nie czuję się spełniona. Czasem mam wrażenie, że nawet nie wiem, kim jestem.
– A wnuki? Obowiązki babci? Co z tym?
– Kocham je. Ale nie mogę już być tylko babcią. Potrzebuję… siebie.
Wstała od stołu.
– Przepraszam – powiedziała, chowając talerz do zmywarki. – Nie chcę tego słuchać. Mamo, ja nie wiem, co się z tobą stało. Ale to nie jest już ta kobieta, którą znałam.
– I może właśnie w tym rzecz – szepnęłam bardziej do siebie niż do niej.
Nie odpowiedziała. Udawała, że szuka czegoś w szufladzie. Janek odprowadził mnie do drzwi. Dzieci przytuliły się na pożegnanie, ale Marta nie wyszła z kuchni.
Podjęłam decyzję
W poniedziałek rano spojrzałam na telefon. Jedna wiadomość. Od Marty: „Zachowuj się, masz wnuki”. Siedziałam na brzegu łóżka, patrząc w ekran. Jedno zdanie. Krótkie, chłodne, jak uderzenie w twarz.
Całe życie dostosowywałam się do ludzi. Do szefa, do koleżanek z pracy, do męża, do Marty. Zawsze byłam tą, która nie sprawia kłopotów, która robi wszystko, jak należy. Nosiłam beżowe płaszcze i nienaganne fryzury. Piekłam serniki na święta i nigdy nie wychodziłam z domu bez makijażu.
Moje życie mijało między śniadaniami, rachunkami, urodzinami wnuków i kolejnymi wizytami u lekarzy. Aż któregoś dnia poczułam, że znikam. Że mogłabym przestać istnieć i nikt by tego nie zauważył.
Ten jeden festiwal coś we mnie obudził. Nie chodziło o muzykę, o wianki, o tańce. Chodziło o to, że ktoś spojrzał na mnie i nie zobaczył „starszej pani”. Zobaczył człowieka. Podjęłam decyzję. Zaczęłam się pakować, potem kupiłam bilet na Woodstock.
Czułam, że żyję
Do Kostrzyna jechałam zatłoczonym pociągiem. Ludzie siedzieli na podłodze, na plecakach, na sobie nawzajem. Z każdej strony dochodził śmiech, muzyka, zapach chipsów, a niekiedy czegoś, co na pewno nie było papierosem.
Nikt nie patrzył na mnie krzywo. Jedna z dziewczyn, na oko dwadzieścia lat, uśmiechnęła się i przesunęła, żeby zrobić mi miejsce.
– Na Woodstock? – zapytała.
– Tak – odpowiedziałam, choć brzmiało to, jakby ktoś inny mówił przeze mnie.
– Szacun! – rzuciła i przybiła mi piątkę. – Moja mama mówi, że jestem stuknięta, że jeżdżę. A tu proszę, i pani jedzie. Petarda!
Przez chwilę milczałam. Potem zaśmiałam się razem z nimi. Nie znałam tych ludzi, a jednak czułam się, jakbym pasowała.
Było wspaniale
Festiwalowy teren pulsował życiem. Ludzie w strojach kąpielowych, w kapeluszach, w brokacie. Wszędzie namioty, flagi, banery z cytatami, dym unoszący się znad polowych kuchni. I ten zapach – trawy, potu, smażonych naleśników i deszczu.
Rozstawiłam namiot z pomocą brodatego chłopaka, który podał się za „wolontariusza do spraw ogarniania zagubionych dusz”. Miał oczy jak mój pierwszy chłopak ze studiów. Kiedy skończyliśmy, wskazał palcem w stronę sceny.
– Tam będzie koncert. Lepiej się przemieścić, zanim zacznie się tłum.
Później siedziałam w kręgu z kilkoma dziewczynami. Jedna z nich miała na imię Lena i studiowała filozofię. Rozmawiałyśmy o książkach, o starzeniu się, o samotności.
– Chciałabym kiedyś być taka jak ty – powiedziała Lena, kręcąc w dłoniach słomkowy wianek. – Tak po prostu nie przejmować się i iść za sobą.
Chciałam jej powiedzieć, że wcale nie jestem odważna. Że całe życie byłam jak cień. Ale zamiast tego skinęłam głową. Bo może właśnie zaczynałam być kimś innym.
Wieczorem tańczyłam pod dużą sceną, w tłumie. Nie znałam piosenek, nie znałam ludzi, ale znałam siebie – tę nową. I po raz pierwszy nie chciałam wracać. Marta nie zadzwoniła. Wiem, że widziała zdjęcia, ale milczy. I chyba po raz pierwszy nie próbuję już się usprawiedliwiać.
Grażyna, 62 lata
Czytaj także:
- „Mąż szydził, że co lato robię konfiturę z mirabelek. Docenił domowe przetwory, gdy na miesiąc został słomianym wdowcem”
- „Córka namówiła mnie na przeprowadzkę do jej domu. Miała wobec mnie takie okropne plany, że musiałam uciekać”
- „Chciałem mieć żonę w tygodniu i kochankę na weekend. Ten układ był idealny, aż przez jedno zdanie straciłem wszystko”

