„Brat sprzedał rodzinną pamiątkę, bo wolał mieć kasę na balangi. Tak dałem mu do wiwatu, że śmieci wyniosły się same”
„Przechodząc przez centrum miasta, spojrzałem na wystawę lombardu. Zazwyczaj ignorowałem tego typu sklepy, ale tym razem coś przykuło moją uwagę. Coś znajomego. Złoty błysk. I wtedy już wiedziałem. Zamarłem. Zegarek. Ten sam. Ten, który jeszcze kilka dni temu błyszczał w dłoni mojego ojca”.

Mówią, że rodzic kocha każde swoje dziecko tak samo. Że uczucia są sprawiedliwe i rozkładają się po równo. Ale życie nie zna matematyki. A już na pewno nie zna jej w rodzinach, gdzie emocje mieszają się z żalem, poczuciem obowiązku i przeszłością. U nas to uczucie zawsze było podzielone nierówno. Ojciec kochał Adriana – mojego starszego brata – trochę bardziej. I udawał, że tego nie widzi.
Taka była rodzinna tradycja
Złoty zegarek był naszym symbolem. Od pokoleń przechodził z ojca na syna. Zawsze trafiał do tego, który „najlepiej przysłużył się rodzinie”. Tak mówiła babcia. Tak mówił dziadek. Tak mówił ojciec. Byłem przekonany, że zegarek trafi do mnie. Bo to ja byłem tym synem, który trzymał rodzinę w ryzach, który dbał o starszego ojca, który przychodził co weekend, odwoził do lekarza, pomagał przy zakupach. Nie Adrian. Adrian przychodził tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował. Najczęściej pieniędzy.
Był starszy ode mnie o trzy lata. I od zawsze był tym, na którego trzeba było uważać. Gdy miał dziewiętnaście lat, porzucił szkołę i wyjechał „w poszukiwaniu siebie”. Wrócił po kilku miesiącach, bez pracy, za to z tatuażem i przekonaniem, że świat jest mu winny wszystko. Mimo to ojciec go witał z otwartymi ramionami. Przysięgał sobie, że będzie wyrozumiały. Że Adrian się zmieni. Mijały lata, a Adrian się nie zmieniał. Pracował dorywczo, od jednej dziewczyny do drugiej. Nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż kilka miesięcy.
Ja w tym czasie skończyłem studia, otworzyłem firmę, budowałem własny dom. Mimo wszystko znajdowałem czas dla ojca. Nie był dla mnie tylko człowiekiem, którego odwiedzałem z obowiązku – był człowiekiem, któremu dużo zawdzięczałem. A jednak, kiedy przyszedł ten dzień… wszystko się rozsypało. Ojciec zadzwonił w środę wieczorem. Powiedział, że chce nas obu widzieć w sobotę. Nie brzmiał, jakby coś złego się stało. Wręcz przeciwnie – w jego głosie było coś podekscytowanego. Uznałem, że może to wreszcie ten moment. Może chce mi przekazać zegarek. Może zobaczył, kto naprawdę zasługuje.
Kiedy do niego przyszliśmy – Adrian jak zwykle spóźniony i zaspany – ojciec wyciągnął stare pudełko. Gdy je otworzył, od razu poczułem znaczenie tej chwili. Zegarek błyszczał w świetle popołudniowego słońca. Ojciec spojrzał na nas obu, ale mówił tylko do Adriana.
– Chciałem ci dać to, co przekazał mi mój ojciec. I jemu jego ojciec. Nie dlatego, że jesteś najstarszy. Ale dlatego, że wierzę w ciebie. Wiem, że jeszcze się odnajdziesz Adrianku. Ten zegarek niech będzie symbolem tego, że wciąż masz szansę.
Gorzko się rozczarowałem
Adrian spojrzał na niego bez cienia wzruszenia. Uśmiechnął się półgębkiem i wziął zegarek, jakby to był zapalniczka albo klucze do mieszkania. Ani dziękuję, ani słowa więcej. A ja siedziałem w fotelu, niezdolny się ruszyć. Czułem, jakby coś we mnie umarło. Chciałem zapytać: „A ja? Czy moja lojalność nic nie znaczy?” – ale nie powiedziałem nic. Pożegnałem się i wyszedłem. Ojciec nie zauważył mojego wzroku.
Nie minął tydzień, kiedy przechodząc przez centrum miasta, spojrzałem na wystawę lombardu. Zazwyczaj ignorowałem tego typu sklepy, ale tym razem coś przykuło moją uwagę. Coś znajomego. Złoty błysk. I wtedy już wiedziałem. Zamarłem. Zegarek. Ten sam. Ten, który jeszcze kilka dni temu błyszczał w dłoni mojego ojca. Leżał teraz za szybą, obok kilku złotych łańcuszków i starych zegarków kieszonkowych. Wszedłem do środka bez wahania. Sprzedawca spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Ten zegarek w witrynie. Chcę go kupić.
– Piękny model. Z PRL-u. Złoto, dobra marka. Interesuje się pan zegarkami?
– Nie. Tylko tym konkretnym. Proszę go spakować.
– Zna pan poprzedniego właściciela? – zapytał z lekkim podejrzeniem.
– Tak. I dlatego muszę go odzyskać.
Nie powiedziałem więcej. Zapłaciłem gotówką i wyszedłem, ściskając zegarek w dłoni. Wtedy poczułem nie tylko złość – ale upokorzenie. Ojciec wybrał Adriana. A Adrian sprzedał pamiątkę za kilka stówek.
Nie miał żadnych sentymentów
Zadzwoniłem do niego wieczorem. Odebrał za trzecim razem.
– Gdzie jest zegarek? – zapytałem od razu.
– Cześć. A co, już go ojciec chce z powrotem?
– Nie. Ale nie musisz się trudzić. Już go mam. Wrócił do mnie z lombardu.
– Oj tam, sprzedałem, bo potrzebowałem kasy. Przecież to tylko zegarek, nie? Ojciec i tak nie nosił go od lat.
– To był symbol, idioto. Ojciec wierzył, że cię zmotywuje. A ty co zrobiłeś? Spieniężyłeś jego uczucia?
– O rany, przestań moralizować. Ty zawsze wszystko bierzesz za bardzo do serca. Ja nie mam z tym problemu.
Rozłączyłem się. Bo wiedziałem, że cokolwiek powiem, on nie zrozumie. Przez kilka dni nie mówiłem nic ojcu. Chodziłem z tą prawdą jak z kamieniem w kieszeni. Codziennie patrzyłem na zegarek leżący na półce w przedpokoju i czułem, jak narasta we mnie poczucie zdrady. Nie mojej. Jego. Zdrady zaufania, które tata pokładał w Adrianie. Czułem się, jakbym miał powiedzieć staruszkowi, że jego ukochany syn wyśmiał jego dobre intencje. I że zrobił to bez mrugnięcia okiem.
Ale odkładałem to. Codziennie powtarzałem sobie: „jeszcze nie dziś”. Bo znałem ojca. Wiedziałem, jak bardzo się łudził, jak bardzo wierzył, że Adrian się zmieni. Że coś się w nim ruszy. Że pamiątka rodzinna stanie się dla niego impulsem do dorosłości. Ojciec chciał wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone. A ja miałem mu tę wiarę odebrać. Nie spałem dobrze. Budziłem się w nocy, z tą samą myślą: „powiedz mu”. Ale rano znów się wycofywałem.
Musi o wszystkim wiedzieć
W końcu postanowiłem, że nie mogę dłużej udawać, że nic się nie stało. Pojechałem do ojca bez zapowiedzi. Usiadłem naprzeciwko niego i spojrzałem mu w oczy. Był spokojny, pogodny. I uśmiechnięty.
– Był u mnie Adrian – powiedział od razu. – Opowiedział mi, że przekazał ci nasz zegarek. Powiedział, że to ty na niego zasługujesz...
Wtedy już wiedziałem, że nie mogę milczeć. Bo to nie była tylko obrona Adriana. To była perfidna manipulacja. I musiałem ją zakończyć. Opowiedziałem tacie historię, w jaki sposób zegarek trafił w moje ręce. O lombardzie i pieniądzach na imprezę. O tym, że Adrian nie miał żadnych skrupułów, by pozbyć się rodzinnej pamiątki. Patrzyłem na ojca i widziałem, jak bardzo mu smutno. Dlatego, że został oszukany przez swojego ukochanego syna.
Od tamtego dnia Adrian więcej się nie pojawił. Ojciec, choć początkowo próbował zrozumieć, z każdym dniem zamykał się bardziej w sobie. Nie zadawał pytań. Nie próbował dzwonić do Adriana. Nie opowiadał już anegdotek z jego dzieciństwa. Jakby próbował go wymazać z codzienności. I choć wiedziałem, że to tylko pozory – że w środku pewnie bolało bardziej niż cokolwiek – nie poruszaliśmy tego tematu. Czasem, gdy siedzieliśmy razem przy herbacie, patrzył długo przez okno. A ja milczałem, bo nie umiałem znaleźć słów, które nie zabrzmiałyby jak „a nie mówiłem”.
Zegarek znów stał na półce w przedpokoju. Tym razem – u mnie. Ojciec oddał mi go w ciszy. Bez żadnej przemowy, bez wzruszenia. Po prostu włożył mi go do dłoni.
– Teraz już naprawdę jest twój – powiedział cicho.
Nie pytałem, czy rozmawiał z Adrianem. Widziałem w jego oczach, że coś zmieniło się na zawsze. Może nie chodziło tylko o zegarek. Może wreszcie zobaczył, że kochał nie prawdziwą osobę, a wyobrażenie. I że niektóre uczucia trzeba pogrzebać, bo nie powinny krzywdzić dalej. A Adrian? Nigdy więcej nie próbował się odezwać. Nie przyszedł. Nie napisał. Tylko raz, przypadkiem, widziałem go z daleka – przeszedł ulicą obok kawiarni, gdzie siedziałem z ojcem. Spojrzał, ale nie zatrzymał się. I dobrze. Bo nic już nie było po staremu.
Paweł, 40 lat
Czytaj także:
- „Poprosiłam córkę, by pomogła mi w świątecznych porządkach. Ona wolała pielęgnować swoje brzoskwiniowe paznokcie”
- „Na Wielkanoc synowa przyniosła wegański majonez i pasztet z soczewicy. Przeżegnałam się pod stołem i współczuję synowi”
- „Trafiłam szóstkę w totolotka, ale wygrana przeszła mi koło nosa. Wszystko przez moją matkę”

