„Babcia w testamencie podzieliła majątek między wszystkich, ale mnie pominęła. Czemu kłamała, że mnie kocha?”
„Testament nie miał znaczenia. Miał znaczenie strach, który ją ogarnął pod koniec. Samotność, którą wykorzystali. Może sądzili, że wygrali – ciocia, wujek, nawet mama. Ale to ja miałam coś, czego nie mogli ukraść. Wspomnienia. I ból, który zostaje, gdy odchodzi ktoś, kogo kochało się naprawdę”.

- Redakcja
Czasami myślę, że niektóre relacje są tak głębokie, że nie da się ich opisać słowami. Że istnieje jakiś niewidzialny most między dwiema duszami – i taki właśnie miałam z babcią Marią. Nie byłam po prostu jej wnuczką. Byłam tą „jej Julią”, jak mawiała. Najbardziej wyjątkową, ukochaną, niezastąpioną.
Miałam mocną więź z babcią
Kiedy miałam sześć lat i zachorowałam na ospę, to właśnie ona siedziała przy mnie dzień i noc, robiła mi chłodne okłady, opowiadała bajki i śpiewała cicho, chociaż głos miała bardziej do czytania niż do śpiewania. „Nie bój się, kochanie, babcia jest tutaj” – szeptała wtedy, a ja naprawdę wierzyłam, że nic złego nie może mi się stać, dopóki ona czuwa.
Spędzałyśmy razem każde wakacje, każde ferie. Piekłyśmy ciasta, czytałyśmy stare powieści i rozmawiałyśmy o życiu. Ona miała w sobie ciepło, którego nie dawała mi ani mama, ani nikt inny z rodziny. Zresztą z mamą… z mamą zawsze było jakoś obco. Czułam, że mnie toleruje, ale nie kocha tak naprawdę. Chyba dlatego trzymałam się babci tak kurczowo. Była moją przystanią, całym światem.
Pamiętam dokładnie jedną noc, miałam wtedy może czternaście lat. Babcia usiadła na moim łóżku i zaczęła głaskać mnie po głowie. Płakałam po jakiejś sprzeczce z mamą, nawet już nie pamiętam o co. I babcia powiedziała wtedy:
– Julciu, jesteś dla mnie najważniejsza. Nigdy cię nie zostawię. Nawet jak mnie już nie będzie, będziesz wiedziała, że jestem przy tobie.
Wierzyłam jej. Dlatego kiedy zmarła, a ja stanęłam przed drzwiami kancelarii notarialnej, żeby wysłuchać jej testamentu… miałam w sercu tylko jedno przekonanie – że zostawiła mi coś wyjątkowego. Coś, co przypomni mi o tej więzi. Cokolwiek. Jedno zdanie. Symboliczny drobiazg. Ale przecież babcia mnie kochała. Prawda?
Testament mnie zaskoczył
– Zapraszam, proszę usiąść – adwokat wskazał ręką stół konferencyjny. Pachniało drewnem, kurzem i czymś, co udawało kawę.
Byliśmy wszyscy. Moja mama, zaciśnięta jak zawsze, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wujek Piotr, gładzący nerwowo brodę, i ciocia Halina, która uśmiechała się zbyt szeroko, jakby nie przystawało to do okazji. A ja... ja siedziałam prosto, z rękami splecionymi na kolanach, jak dziecko na akademii. W środku trzęsłam się jak galareta.
Adwokat wyjął testament. Kartka papieru, na której miało się zmieścić całe moje dzieciństwo, wszystkie wspólne wieczory z babcią, nasze tajemnice, śmiechy, łzy. Moja wartość w jej oczach.
– Pani Maria Kowalska, sporządziła testament dnia dwudziestego kwietnia...
Nie słuchałam daty. Liczyło się tylko „dla kogo co”. Piotr – działka nad jeziorem. Halina – mieszkanie na Żoliborzu. Anna – wszystkie kosztowności, biżuteria i oszczędności. Adwokat czytał spokojnym głosem, jakby nie miał świadomości, że świat właśnie wali mi się na głowę.
– I to wszystko – zakończył.
– Przepraszam, a ja? – wtrąciłam, nagle słysząc swój głos. – Nic nie ma dla mnie?
Adwokat spojrzał na mnie z zakłopotaniem. Moja mama spuściła wzrok. Piotr unikał mojego spojrzenia, a Halina zaczęła bawić się pierścionkiem na palcu.
– W testamencie nie wspomniano o pani – odparł cicho prawnik.
– To jakaś pomyłka! – poderwałam się z krzesła. – Przecież ja... ja byłam z nią codziennie! Czy to nie powinno coś znaczyć?!
Cisza. Ściany wydawały się chłodniejsze. Patrzyłam na matkę, ale nie odezwała się ani słowem. Poczułam, że to nie tylko testament mnie ominął. Że coś tu nie gra.
– Wiedziałaś o tym? – szepnęłam do niej.
– To nie jest miejsce... – mruknęła.
Ale ja już wiedziałam, że nie odpuszczę.
Mama wiedziała o wszystkim
– Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! – krzyknęłam, zanim jeszcze dobrze zamknęły się za mną drzwi. Stałam w korytarzu jej mieszkania, z twarzą rozpaloną i sercem, które tłukło się w piersi jak oszalałe. – Wiedziałaś, prawda?
Mama oderwała wzrok od filiżanki herbaty, którą trzymała w rękach. Nie powiedziała nic. Tylko westchnęła i podeszła do okna, jakby chciała się skryć przed moim wzrokiem.
– Wiedziałaś – powtórzyłam ciszej, ale bardziej do siebie. – Wiedziałaś, że mnie pominęła. I nie raczyłaś mnie ostrzec.
– Julia, ja... – zaczęła, ale głos jej zadrżał. – To nie takie proste.
– Nie takie proste?! – prychnęłam. – Nic nie jest proste, kiedy twoja własna matka patrzy ci w oczy i nie potrafi wykrztusić jednej szczerej odpowiedzi!
– Może babcia miała powody – rzuciła nagle, zaskakująco twardo.
Odwróciła się i spojrzała na mnie, jakbyśmy były dwoma obcymi kobietami, które przypadkiem spotkały się na peronie.
Zamarłam.
– Jakie powody? – zapytałam powoli. – Co w ogóle ma znaczyć to zdanie?
– Julia, to nie czas na rozdrapywanie starych ran.
– Jakich ran?! – głos mi się załamał. – Wiesz co, mamo? Przez całe życie miałam wrażenie, że coś między nami jest... nie tak. Że ci przeszkadzam. Że babcia jest jedyną osobą, która naprawdę mnie kocha. I teraz wychodzi na to, że nawet ona...
– Nie kończ – przerwała szybko. – Ona cię kochała. Na swój sposób.
– Na „swój sposób”? Nie zostawiając mi nawet jednej rzeczy po sobie?
Cisza. I wtedy poczułam, że to nie koniec. Że tu jest jakaś historia, której nikt mi nie chce powiedzieć.
– Co ty wiesz, czego ja nie wiem? – zapytałam, prawie szeptem.
Mama nie odpowiedziała. Ale zadrżały jej palce.
To była manipulacja
Wróciłam po kurtkę. Zostawiłam ją w przedpokoju, zaraz przy wieszaku. Gdy zbliżałam się do drzwi, usłyszałam głosy z salonu. Nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę. Ale kiedy usłyszałam swoje imię, nogi same zatrzymały mnie w miejscu.
– Myślisz, że się domyśli? – to był głos cioci Haliny. Cichy, nieco spięty.
– Może. Ale co z tego – odparł Piotr. – Testament jest ważny. Mama go podpisała. Sama.
– Sama... – Halina prychnęła. – Sama, po trzech dniach leżenia w szpitalu, na morfinie, ledwo kontaktując. Przecież ona nawet nie rozumiała, co czyta!
Poczułam, jak coś lodowatego spływa mi po plecach. Zamarłam. Stałam za drzwiami, wpatrzona w stary wazon stojący na półce, i nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
– Nie przesadzaj – odparł Piotr, tym razem ostrzej. – Po prostu ją przekonaliśmy. To była nasza ostatnia szansa. Julia była dla niej ważna, okej. Ale to my jesteśmy jej dziećmi.
– Ty to naprawdę potrafisz wszystko sobie wytłumaczyć... – mruknęła Halina.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Więc to tak? Wmówili jej coś? Kłamali, manipulowali?
Wdepnęłam przypadkiem w stojak na parasole. Głuchy stukot. Cisza w pokoju zamarła.
– Kto tam?! – Piotr wychylił się w stronę drzwi.
Stałam jak wryta. Patrzyłam na nich. Oni na mnie. W oczach Haliny pojawił się lęk.
– Jak mogliściei?! – głos mi się załamał. – Przecież ona... ona mnie kochała!
– Julia, uspokój się, to nie tak... – Halina zrobiła krok w moją stronę.
– Nie zbliżaj się do mnie. Żadne z was! – krzyknęłam. – Wyście jej to zabrali. Wszystko. A teraz jeszcze udajecie, że to było w porządku?
I wtedy zrozumiałam – testament był sfałszowany.
Nie mogłam w to uwierzyć
Zadzwoniłam do niej wieczorem. Tylko raz. Odpowiedziała natychmiast, jakby czekała przy telefonie. Głos miała spięty, cichy.
– Przyjedź – powiedziała tylko. – Musimy porozmawiać.
Nie chciałam jechać. Nie chciałam jej widzieć. Ale musiałam. Nie mogłam już znieść tych półsłówek, spojrzeń pełnych litości i kłamstw. Usiadłam naprzeciw niej w kuchni. Czuć było zapach mięty i świeżego prania. Jakby to był zwykły dzień. Jakby nie rozpadł się cały mój świat.
– Wiem, że słyszałaś – zaczęła bez wstępu. – Halina zadzwoniła.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w jej twarz – znajomą, a jednak obcą.
– Julia... Babcia cię kochała. Naprawdę. Ale była wtedy bardzo słaba. Łatwa do przekonania. Halina i Piotr zaczęli ją odwiedzać codziennie, dzwonić, mówić, że ty się wycofałaś, że jesteś zajęta... I ona w końcu zaczęła wierzyć, że masz ją gdzieś.
– To nieprawda! – szepnęłam.
– Wiem – przytaknęła. – Ale ona już nie odróżniała tego, co czuje, od tego, co jej wmówiono. A potem Halina... podsunęła ten nowy testament.
– I ty nic z tym nie zrobiłaś? – patrzyłam na nią, czując jak łzy zbierają mi się w oczach.
– Bałam się. Że cię stracę, że to wszystko się rozwali. Że jeśli zacznę grzebać w tym, co zrobili, babcia umrze z wyrzutami sumienia. I... może byłam też tchórzem.
Siedziałyśmy w ciszy. Wśród zapachu mięty i milczenia.
– Julia... To, co ci zabrano, to tylko rzeczy. Ale nie zabiorą ci wspomnień. Tego, kim dla niej byłaś.
– Właśnie – wyszeptałam – ale nie wiem już, kim ja jestem.
Ciotka się tłumaczyła
Halina otworzyła drzwi z tym samym sztucznym uśmiechem, którym witała mnie na rodzinnych obiadach. Ale teraz nie było obiadu. Nie było rodziny. Byłam tylko ja – wściekła, zdradzona i zdeterminowana, żeby usłyszeć prawdę z jej ust.
– Julia… – zaczęła, jakby chciała mnie rozbroić czułością, ale przerwałam jej.
– Co masz jeszcze do powiedzenia?
Zbladła. Otworzyła usta, potem je zamknęła. Wpuściła mnie do środka. Mieszkanie pachniało jak kiedyś – jak babcia. Bo to była jej herbata, jej krem do rąk, jej koc na kanapie. Wszystko tutaj miało jej zapach, a mimo to czułam tylko fałsz.
– Nie miałam wyboru – powiedziała Halina, gdy usiadłyśmy.
– Nie miałaś wyboru?! – syknęłam. – Miałaś go więcej niż ja. Miałaś odwagę zmanipulować umierającą kobietę. Ja miałam tylko nadzieję, że zostawi mi cokolwiek… !
– Nie rozumiesz… – Halina zaczęła trząść rękami. – Przez lata byłam na marginesie. Mama zawsze faworyzowała ciebie. Ciebie! Jakbyś była jej córką, nie wnuczką!
– Bo byłam dla niej ważna. I nikt nie może mi tego odebrać!
Halina uniosła wzrok. Jej oczy zaszkliły się łzami. Ale nie próbowała ich powstrzymać.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam. – Że przez was zacznę się teraz zastanawiać, czy ona naprawdę mnie kochała. Czy wszystko, co mówiła… było szczere.
– Było – odpowiedziała szybko. – Było. Ale pod koniec... pod koniec była już bardzo słaba. I samotna. Chciała, żebyśmy byli razem jako rodzina. Wierzyła w to, co jej mówiłam.
– Czyli ją okłamałaś.
Nie zaprzeczyła. Nie broniła się. Tylko patrzyła na swoje dłonie. Jakby miała nimi cofnąć czas.
Wstałam. Spojrzałam jeszcze raz na ten koc, na ten pokój.
– Nie potrzebuję testamentu, żeby pamiętać, kim dla mnie była. Ale wy... wy będziecie musieli żyć z tym, co zrobiliście.
Zamknęłam drzwi za sobą, ale czułam, że coś z tej rozmowy zostanie ze mną na zawsze.
Zostały mi wspomnienia
Siedziałam na łóżku, wpatrzona w zdjęcie, które trzymałam od dzieciństwa w pudełku po herbacie. Babcia i ja – ja z kucykami, ona z uśmiechem, który znałam lepiej niż własny. Tyle razy do niego wracałam, kiedy było mi źle. Teraz patrzyłam i nie wiedziałam już, kim jesteśmy. Kim byłyśmy dla siebie. Obok leżała stara książka – „Mały Książę”. Babcia mi ją czytała, zanim jeszcze nauczyłam się składać litery. Mówiła wtedy:
– Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, Julciu. Pamiętaj.
Pamiętałam. I właśnie dlatego bolało tak cholernie mocno. Bo to, co było między nami, miało być tym „najważniejszym”. Niewidocznym. Niepodważalnym. A jednak wystarczyło kilka podpisów, kilka słów wypowiedzianych zbyt późno, by zaczęło się chwiać. Jej miłość. Jej opieka. Nasze wspólne lata.
– Dlaczego to zrobiłaś, babciu? – szepnęłam do zdjęcia. – Dlaczego pozwoliłaś im wmówić sobie, że mnie nie było? Przecież ja byłam. Zawsze.
Nie oczekiwałam odpowiedzi. Ale poczułam łzę spływającą po policzku. I może właśnie to była odpowiedź.
Testament nie miał znaczenia. Miał znaczenie strach, który ją ogarnął pod koniec. Samotność, którą wykorzystali. Może sądzili, że wygrali – ciocia, wujek, nawet mama. Ale to ja miałam coś, czego nie mogli ukraść. Wspomnienia. I ból, który zostaje, gdy odchodzi ktoś, kogo kochało się naprawdę.
Julia, 28 lat
Czytaj także:
- „Mąż przez lata stronił od bliskości. Zażądałam rozwodu, gdy w końcu odkryłam, dlaczego jest taki oziębły”
- „Matka całe życie traktowała mnie jak śmiecia. Zdziwiłam się, że upokorzyła mnie nawet w testamencie”
- „Teść kupił mi luksusowe perfumy bez okazji. Ja się ucieszyłam, a mężowi od razu zapachniały zdradą”

