Z życia wzięte - prawdziwe historie

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nikt nie potrafił wyjaśnić zagadki stale powtarzających się w naszej firmie kradzieży. Musiałam więc wziąć sprawy w swoje ręce!
/ 22.02.2013 11:29
Z życia wzięte fot. Fotolia
Dziewczyny! Znowu nas okradli! ? – zawołała miesiąc temu Halinka, gdy otworzyła drzwi na nasz balkon. – Przeklęty złodziej. Nie dość, że zabrał, to jeszcze nabałaganił. Zobaczcie. Połowę jedzenia rozrzucił na balkonie.

Spojrzałyśmy po sobie niepewnie. Siedziałyśmy w pokoju w piątkę. Jako jedyne w całej firmie pracowałyśmy w pomieszczeniu z niewielkim tarasem. Była zima, luty, za oknem ziąb. Nic dziwnego, że koleżanki
z innych działów często przynosiły do nas spożywcze zakupy, żeby przechować je do końca pracy lub nawet do następnego dnia. Zdarzało się też, że po firmowych imieninach czy świętowaniu czyjegoś awansu, zostawało trochę sałatek, tartinek lub ciastek, które też na całą noc lądowały na naszym balkonie.
– Ciekawe, kto jest złodziejem? – zastanowiła się Ela. – Sprzątaczki? Ochroniarze? A może po prostu ktoś z naszej firmy szabruje po godzinach?
– Albo to ci sąsiedzi, którzy mieszkają przez ścianę – podrzuciła Sabcia. – Ich balkon jest oddalony metr od naszego. Wystarczy większy krok…?
– Już czas zawiadomić policję – podsumowała Aga.?
– Policja nie zajmie się tą sprawą – powiedziałam.

Wszystkie dziewczyny spojrzały na mnie wyczekująco. Choć nie jestem prawnikiem, w naszym pokoju miałam opinię znawczyni kodeksu karnego. To za sprawą kryminałów, które były moją pasją. Ostatnio zaczytywałam się na przykład w serii Hamish Macbeth. W każdym tomie aż roiło się od zagadek, które rozwiązywał tytułowy bohater –posterunkowy ze szkockiego miasteczka Lochdubh.?
– Czemu policja nie będzie szukać złodzieja? – spytała Halinka.
– Bo kradzież ciastek i kanapek, to czyn o niskiej szkodliwości społecznej – odparłam.
– To co mamy zrobić? – jęknęła Sabcia. – Zobaczycie, w końcu ktoś posądzi nas.
– Chyba mam pomysł – oznajmiłam. – Musimy… same rozwikłać tę kryminalną zagadkę.

Dwa tygodnie później byłam przygotowana do akcji. Na balkonie, w ustronnym miejscu, zamontowałam kupioną w internecie kamerę. Miała wielkość grubszego ołówka i pamięć na kilka godzin nagrywania.
Na balkonie czekała też przynęta – napoczęta (całej było mi szkoda) puszka tuńczyka.
– Zobaczycie! – zawołałam do koleżanek. – Wkrótce poznamy tożsamość złodzieja.
Nie myliłam się. Faktycznie, już nazajutrz zagadka się wyjaśniła. Kiedy z samego rana podłączyłyśmy kamerę do komputera, ujrzałyśmy… wygłodniałą kotkę.

Zwinnie zeskoczyła z dachu na balkon i zaczęła wyjadać rybkę.
– Wygląda na to, że jest w ciąży – odezwała się po dłuższej chwili ciszy Ela. – Biedne maleństwo.
– Żal będzie taką przegonić – westchnęła Aga.
– A może… – zastanowiłam się. – Może zamiast ją przeganiać, zaczniemy zostawiać jej w miseczkach karmę i mleczko? – zaproponowałam. – Kiedy się naje, straci ochotę na nasze zapasy!?
Wszyscy się ze mną zgodzili. I tak, wzięliśmy na utrzymanie bezdomnego dachowca, a ja zyskałam w firmie opinię prywatnego detektywa!

Redakcja poleca

REKLAMA