„Przyrosłam do fotela, jak huba do drzewa. Nie przyznam się mężowi, że przez moje lenistwo puściłam nasz dom z dymem”

kobieta spaliła dom fot. iStock, dragana991
„Kiedy tak stałam, patrząc, jak tylu chłopów walczy z żywiołem przez moją głupotę, poprzysięgłam sobie, że żadnego serialu w życiu już nie obejrzę”.
Listy od Czytelniczek / 16.11.2023 15:15
kobieta spaliła dom fot. iStock, dragana991

Pierwszy w naszej wsi telewizor sprawił sobie sołtys, ale to był nieużyty człowiek. Wiadomo, jak do kogoś miał interes, to go ładnie prosił do domu, na oglądanie i na kolację, ale z moim tatkiem to się nie bardzo lubili, więc nigdy takiego zaszczytu nie dostąpiliśmy. Z czasem coraz więcej ludzi sprawiało sobie telewizory, ale tata wciąż nie chciał o tym słyszeć.

– Żadnego pożytku na pewno z tego nie będzie – oświadczył surowo. – Ja już słyszałem od chłopów we wsi, jak to baby teraz przesiadują, jak jakieś seriale puszczają, z chusteczkami do nosa i tylko oczy ocierają.

A ja wtedy nawet nie wiedziałam, co to takiego są te seriale. W końcu jednak ciotka Agata, która mieszkała w sąsiedztwie, kupiła sobie telewizor. No i wtedy się zaczęło: byliśmy tak zachwyceni tym urządzeniem, że biegaliśmy tam codziennie. Zresztą nie tylko my, ale też wszyscy sąsiedzi. Dostawiało się w pokoju krzesła, a nieraz trzeba było je ze sobą nosić, bo u ciotki zabrakło. Wtedy mama krzyczała:

– Na jednej nodze, lećcie i przynieście taborety z domu!

A my gnaliśmy z całych sił, żeby nic nie stracić z programu. Chociaż, prawdę mówiąc, co wtedy dawali w tej telewizji? Nic! Ale dla nas była ona ósmym cudem świata. Może nawet bardziej chodziło o to, że można było się spotkać, pogadać z sąsiadami, pobawić z koleżankami, dostać chleba ze śmietaną i cukrem od cioci…

Wszystko zmieniło się, gdy na ekrany weszła „Niewolnica Isaura”. Teraz wszyscy zbieraliśmy się, żeby oglądać nieszczęsną dziewczynę dręczoną przez okrutnego Leoncia. Wszystkie bez wyjątku, młode i stare, siedziałyśmy przed ekranem z chusteczkami, zastanawiając się, czy i tym razem Isaura wybrnie z trudnej sytuacji.

Tata tylko raz dał się namówić na oglądanie. Stwierdził, że to straszne głupoty, i od tej pory przychodził do cioci, ale siedział w kuchni z wujkiem Karolem. Nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego prawie ze sobą wtedy nie rozmawiali, tylko siedzieli w absolutnej ciszy.

Podejrzewałam, że może po cichutku raczą się nalewką cioci, ale tata nigdy nie wyglądał na podpitego, kiedy wracaliśmy do domu. Tajemnica ta wyjaśniła się wiele lat później, kiedy tata przyznał się mojej córce, że wstyd im było oglądać taki babski serial i siedzieli w kuchni, gdzie wszystko widzieli w szybie kredensu.

Zresztą Isaura podobała się nie tylko nam. W porze, kiedy leciała w telewizji, na wsi robiło się cicho. W miastach też. Wiem, bo kiedyś musiałam jechać o tej porze do dentysty. Obie z mamą strasznie przeżywałyśmy, że stracimy odcinek, ale ciotka Agata wraz z sąsiadkami opowiedziały nam wszystko niemal słowo w słowo.

Nawet reklamy mi nie przeszkadzały

Jedna z koleżanek mamy to nawet chciała nazwać swoją córkę Isaurą, lecz tu stanowczo sprzeciwił się ksiądz proboszcz. Dziwne, bo wiedzieliśmy, że on też był wielkim wielbicielem serialu. Jadźka, co na plebanii gotowała, mówiła, że ksiądz się wtedy w pokoju zamyka i każe nie przeszkadzać. Biedna kobieta musiała oglądać przez dziurkę od klucza, i strasznie ją przez to kręgosłup bolał.

W końcu po wielu namowach tata dał się przekonać i na ślub mojego starszego brata kupił telewizor. I tak jako ostatni we wsi, mieliśmy też to cudo. Na początku tośmy go tylko na największe uroczystości puszczali. A potem już mi się znudził. Wiadomo, jak coś jest na wyciągnięcie ręki, to już tak nie nęci. Czasem obejrzałam wiadomości albo jakieś zawody sportowe, i to by było na tyle. Potem, jak już urodziły się dzieci, to jeszcze doszła obowiązkowa „Dobranocka”.

Dzieci już wyrosły, kiedy przydarzyło mi się nieszczęście. Spadłam ze schodów i złamałam nogę. Na szczęście moja córka potrafiła już ogarnąć przygotowywanie obiadów, a na syna spadł obowiązek sprzątania. Ja natomiast nudziłam się jak mops, leżąc w pokoju z nogą w gipsie i nie mogłam tego wszystkiego doglądać.

Zaległe książki już dawno przeczytałam, o laptopach jeszcze nikt wtedy nie myślał. Dzieci i Staszek pomagały mi przekuśtykać do łazienki, ale poza tym nie miałam za bardzo ruchu. Leżałam już tak ze dwa tygodnie, kiedy do pokoju wpadł Paweł, mój syn i oświadczył mi, że on chce zmienić pościel.

– Nie obraź, się mama, ale leżysz tu jak w jakimś barłogu – oznajmił prosto z mostu. – Nie dość, że pościel już pożółkła z brudu, to zaczyna śmierdzieć.

Znalazł się czyścioszek!

A jeszcze niedawno sam, kiedy nie chciało mu się prać skarpet, przewracał je na druga stronę i tak wkładał, twierdząc, że są czyste. Tak czy owak, pomógł mi przejść na kanapę w pokoju dziennym i podał mi do ręki pilota, żebym się nie nudziła. Przerzuciłam kilka kanałów, ale nic mnie nie wciągnęło. Sama polityka albo jakieś telesklepy…

W końcu zatrzymałam się na jednym programie, gdzie młoda dziewczyna, która jakoś przypominała mi moją córkę, wyznawała swojej matce, że chyba nie przejdzie do następnej klasy, bo nauczycielka się na nią uwzięła.

„O, to przynajmniej jakieś życiowe problemy” – pomyślałam, bo moje dzieciaki też zawsze tak się tłumaczyły ze swoich szkolnych niepowodzeń.
Po chwili scena się zmieniła i pojawiła się kobieta w średnim wieku, która martwiła się o swoją pracę. Ten temat też był mi bliski… Wciągnęła mnie akcja, ani się nie obejrzałam, a mój synek już się uporał ze zmianą pościeli.

– Mama, możesz już wrócić! – ryknął. – Wyrko gotowe!

Nie przyznałam się, że najchętniej zostałabym na miejscu i dokończyła oglądanie, ale dyskretnie sprawdziłam sobie w gazecie, co to był za serial i zerknęłam na następny dzień, żeby zobaczyć, czy też leci. Na szczęście miał być.

Następnego dnia samodzielnie przekuśtykałam do pokoju i obejrzałam odcinek od początku do końca. Pojawiało się tam więcej postaci, i to wszystko było takie ciekawe! Nawet kiedy wyzdrowiałam, nie odpuściłam sobie mojego nowego hobby.

Szybko odkryłam, ile seriali było w telewizji! I w każdym znalazłam dla siebie coś ciekawego! Nawet te przerywane przez reklamy mnie nie denerwowały, bo i z reklam można się dużo dowiedzieć.

Tylko, niestety, z czasem seriali zrobiło się tyle, że dzień musiałby mieć ze sto godzin, żeby je wszystkie obejrzeć! Musiałam wybrać te, które najbardziej mnie ciekawiły. Staszek, co prawda, sarkał, że tracę tyle czasu i prądu na głupoty, ale przecież mi też należy się jakaś rozrywka, no nie?

W kubek wkładam teraz gromniczkę

Zresztą posadziłam go przed telewizorem raz i drugi, to się wciągnął w akcję, i już tak bardzo nie narzekał, a nawet sam puszczał telewizor, kiedy zbliżał się jego ulubiony serial. Kiedy dzieci wyprowadziły się na swoje, miałam jeszcze więcej czasu, żeby poświęcić go moim ukochanym serialom. Wystarczyło zrobić obiad, trochę ogarnąć w domu i w ogródku, a resztę czasu miałam dla siebie.

Wtedy odkryłam jeszcze zagraniczne seriale. A od takiego o doktorze, to po prostu nie umiałam się oderwać. Doszło już do tego, że do lekarza umawiałam się na godzinę, która nie kolidowałaby z godzinami nadawania, i nawet kupiłam sobie telefon bezprzewodowy, żeby nie uronić nawet słowa z serialu, kiedy dzwoniły do mnie dzieci.

Do tego, kiedy tylko mój najstarszy wnuk przyjeżdżał do mnie, to zaraz go sadzałam przed komputerem i kazałam sobie czytać, co się wydarzy w serialach w najbliższych odcinkach. Wszyscy śmiali się z mojego bzika, a córka to nawet mi kupiła kubek z doktorem Housem, żebym mogła sobie z niego pić herbatkę, jak będę oglądać… Tylko Staszek ciągle się czepiał. No i wykrakał!

Pamiętam, to był bardzo nieprzyjemny, chłodny dzień. Cieszyłam się, bo Staszek miał tego dnia zostać dłużej w pracy, co oznaczało, że pooglądam sobie nareszcie bez jego narzekania… Strasznie było wietrznie. Już od południa zbierało się na burzę. Ciemne chmury przewalały się nad domem i zaczynało w oddali grzmieć.

Nic sobie z tego nie robiąc, porządnie pozamykałam okna i włączyłam telewizor. Błyskało się, od czasu do czasu uderzał piorun, i wiedziałam, że Staszek już dawno nie tylko wyłączyłby mi telewizor, ale też postawił w oknie gromniczkę. Ale ja musiałam, po prostu musiałam dowiedzieć się, kto jest ojcem dziecka jednej z bohaterek!

Co prawda, już wiedziałam z gazety, kto nim jest, ale… To nie to samo, co zobaczyć na żywo, no nie? Byłam już mniej więcej w połowie odcinka, kiedy do drzwi zaczął ktoś pukać, jakby chciał je wyważyć.

– Co to, pali się? – mruknęłam niezadowolona, idąc otworzyć.

To moja wina

Na progu stała Wanda, moja sąsiadka. Za nią biegało jak w ukropie kilku mężczyzn z wiadrami. A w tle… paliła się rosnąca na moim podwórku stara lipa, którą Staszek dawno miał ściąć, bo już mocno próchniała! Płomienie sięgały już wysoko w niebo, a w oddali słychać było wycie straży.

– Co ty, Kaśka, nie słyszałaś, jak piorun uderzył w drzewo? – darła się Wanda. – Dobrze, że wyjrzałam i zauważyłam ogień! Straż już jedzie!

Pobiegłyśmy do niej na podwórko, bo nie wiadomo było, czy ogień nie sięgnie do naszego domu. Kiedy tak stałam, patrząc, jak tylu chłopów walczy z żywiołem przez moją głupotę, poprzysięgłam sobie, że żadnego serialu w życiu już nie obejrzę. Staszek, co prawda, dziwi się, że tak mi to od ręki przeszło, ale ja mu się nigdy nie przyznam, że zamiast siedzieć i pilnować dobytku, to ja jak głupia serial oglądałam, kto wie, czy nie ściągając na nas uderzenia!

Po moim dawnym hobby został mi tylko kubek z doktorem Housem. Wkładam do niego gromnicę w czasie burzy i stawiam na oknie, żeby nas chroniła.

Czytaj także:
„Córka rodzi dzieci jedno za drugim i jeszcze myśli o powrocie do pracy. Jeśli sądzi, że zajmę się jej dzieciarnią, to się grubo myli”
„Marian mnie poniżał, więc uciekłam do Hiszpanii. Poznałam szanującego mnie kochanka, ale wróciłam, gdy mąż zachorował”
„Teściowa była dla mnie inspiracją. Wykopałam jej synka-nieroba, tak samo jak ona pozbyła się swojego męża”

Redakcja poleca

REKLAMA