„Po urodzeniu syna nie mam czasu dla siebie. Rozciągnięty dres to mój znak szczególny”
„Odrosty sięgały mi już niemal uszu. Włosy zrobiły się szare, nijakie, bez życia. Tylko czy ja umiem jeszcze wyglądać inaczej?”.

- redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzałam w lustro i pomyślałam: „Wyglądam dobrze”. To musiało być jeszcze przed ciążą, zanim moje życie zaczęło się kręcić wokół pieluch, kolek i pobudek co dwie godziny. Teraz, kiedy patrzę na swoje odbicie, widzę zmęczoną kobietę z matowymi włosami związanymi w byle jakiego koka, podkrążonymi oczami i rozciągniętym dresie. A przecież kiedyś uwielbiałam o siebie dbać.
Zawsze o siebie dbałam
Regularnie chodziłam do fryzjera, miałam zadbane paznokcie i zawsze pachniałam drogimi perfumami. Teraz nawet nie pamiętam, gdzie stoi moje ulubione pachnidło. Macierzyństwo mnie pochłonęło. Nie wiem, kiedy to się stało, ale w pewnym momencie przestałam być kobietą i stałam się tylko matką.
– Wyglądasz jak kupa nieszczęścia – powiedziała mi ostatnio Anka, moja przyjaciółka.
Spotkałyśmy się na szybkie cappuccino w galerii, bo od kilku miesięcy nie miałyśmy czasu, żeby spokojnie pogadać. Przyszłam spóźniona, z plamą od mleka na bluzce i tłustymi włosami związanymi w chaotyczny kucyk. Anka wyglądała jak z Instagrama – długie rzęsy, nienaganny makijaż i drogie botki na nogach. A ja? Czułam się jak szary cień dawnej siebie.
– A ty jak zawsze olśniewająco – burknęłam, mieszając kawę, chociaż wcale jej nie zazdrościłam.
– Może dlatego, że znajduję czas, żeby o siebie zadbać? – puściła mi oczko. – A ty? Chcesz mi powiedzieć, że nie masz nawet godziny, żeby iść do fryzjera?
Nie miałam. Naprawdę. W międzyczasie musiałabym nakarmić Maćka, przebrać go, uśpić, przygotować obiad, ogarnąć dom i jeszcze zdążyć wyprać rzeczy. Fryzjer to była abstrakcja.
– Może kiedyś – powiedziałam bez przekonania.
– Jasne. Ale wiesz co? Patrzę na ciebie i nie widzę tej dziewczyny, którą znałam. Gdzie się podziałaś?
Zacisnęłam usta. Chciałam jej powiedzieć, że jestem tu, ale niewidzialna. Że przestałam się liczyć. Że nie mam czasu nawet pomyśleć o sobie, a co dopiero coś zmienić. Ale po co?
– Wszystko jest w porządku – skłamałam.
Anka spojrzała na mnie z politowaniem i zmieniła temat. Ale jej pytanie nie dawało mi spokoju.
Dało mi to do myślenia
Wieczorem, gdy młody w końcu zasnął, stanęłam przed lustrem w łazience. W świetle jarzeniówki wyglądałam jeszcze gorzej niż w galerii. Cera szara, skóra sucha, a włosy… No właśnie. Długie odrosty i resztki farby sprzed roku sprawiały, że wyglądałam jak ktoś, kto dawno temu porzucił wszelką nadzieję.
Odkręciłam kran i ochlapałam twarz wodą. Kiedyś nakładałam maseczki, stosowałam serum, nawet kupowałam drogie kremy. Teraz umycie buzi żelem dla dzieci było szczytem mojej pielęgnacji.
– Kiedy ja się tak zapuściłam? – mruknęłam sama do siebie.
Macierzyństwo przyszło do mnie jak huragan. Zmiotło wszystko, czym kiedyś byłam. Gdy byłam w ciąży, obiecywałam sobie, że nie stanę się „tą matką” – wiecznie zmęczoną, zaniedbaną, bez życia. A jednak nią zostałam. I chyba nawet tego nie zauważyłam.
Otworzyłam szafkę nad umywalką. W środku, za stertą kremów dla niemowląt i dziecięcych oliwek, znalazłam zapomnianą buteleczkę różowego lakieru do paznokci. Sięgnęłam po nią i przez chwilę trzymałam w dłoni. Dawniej moje paznokcie zawsze były pomalowane. Lubiłam czuć się zadbana, nawet jeśli tylko dla siebie.
Westchnęłam i odłożyłam lakier. Jakie to miało teraz znaczenie? Wróciłam do sypialni, położyłam się obok śpiącego syna i przymknęłam oczy.
Przecież to tylko okres przejściowy. Kiedyś będzie lepiej. Prawda?
Nie miałam czasu na takie rzeczy
Następnego dnia rano znowu nie zdążyłam umyć włosów. Młody obudził się o piątej, wrzeszcząc wniebogłosy, a potem przez godzinę próbował zdjąć mi powiekę palcem, powtarzając swoje ulubione „mama, mama, mama!”. W końcu się poddałam i zaczęłam dzień z okruchami po wczorajszym biszkopcie we włosach. Zerknęłam na telefon. Anka wysłała mi wiadomość.
Idź chociaż do fryzjera. Masz dziecko, a nie wyrok. Zrób coś dla siebie, choćby głupie włosy. Ja mogę posiedzieć z małym.
Przewróciłam oczami. Tak łatwo jej mówić. Ale… może faktycznie? Odrosty sięgały mi już niemal uszu. Włosy zrobiły się szare, nijakie, bez życia. Tylko czy ja umiem jeszcze wyglądać inaczej? O dziesiątej Anka stanęła w drzwiach.
– Idź – wcisnęła mi w rękę torebkę. – Mam dla ciebie termin za godzinę u mojej fryzjerki. Zrób coś, zanim całkiem zamienisz się w matkę-paprocha.
Nie umiałam odmówić. Po drodze czułam się, jakbym popełniała przestępstwo. Czy matkom wolno mieć czas dla siebie? Czy nie powinnam właśnie ścierać papki z podłogi albo rozwiązywać kryzysu ze skarpetką, która „gryzie”?
Ale kiedy usiadłam na fryzjerskim fotelu i zobaczyłam siebie w lustrze, coś mnie uderzyło. Ta kobieta patrząca na mnie zza pasm tłustych włosów Przecież to wciąż ja. Czy mogę odzyskać siebie?
Potrzebowałam chwili dla siebie
Fryzjerka miała łagodne spojrzenie i zero zdziwienia w oczach, jakby codziennie siadały przed nią kobiety, które zapomniały o sobie na kilka lat.
– Odrosty, końcówki… – zamruczała, przeczesując moje włosy. – Kolor wypłowiały. Co robimy?
– Cokolwiek – westchnęłam. – Żeby wyglądało na zamierzone, a nie jakbym zapomniała, że istnieją fryzjerzy.
Uśmiechnęła się i zabrała do pracy. A ja… zamknęłam oczy. Poczułam ciepło wody na skórze głowy, delikatny masaż. To było… dziwnie przyjemne. Kiedy ostatnio ktoś się mną zajmował? Dwie godziny później spojrzałam w lustro. To byłam wciąż ja, ale inna. Ciepły odcień brązu, podcięte końcówki, błysk na włosach, którego nie widziałam od lat.
– No i proszę, jak nowa – powiedziała fryzjerka, strzepując włoski z mojego ramienia.
Zadrżałam. „Jak nowa” – powtórzyłam w myślach. Brzmiało dobrze.
W drodze do domu zajrzałam do drogerii. Weszłam bez planu, ale wyszłam z nowym kremem, tuszem do rzęs i odżywką do paznokci. To było jak mały bunt przeciwko tej wersji mnie, która myślała, że już na nic nie zasługuje.
– Matko, wyglądasz jak człowiek!
Roześmiałam się. Młody podbiegł do mnie i chwycił za włosy.
– Mama ładna! – oznajmił dumnie.
Zacisnęło mi się gardło. Bo może… może naprawdę wciąż mogłam nią być.
Muszę o siebie zadbać
Wieczorem, gdy Maciek w końcu zasnął, usiadłam przed lustrem w sypialni. To był impuls. Po prostu sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam powoli przeczesywać włosy. Przez chwilę przypomniałam sobie, jak dawniej dbałam o siebie. Jak sprawiało mi to radość. Jak lubiłam ten moment wieczorem, gdy nakładałam krem, zapalałam świeczkę zapachową i przez kilka minut po prostu byłam sama ze sobą.
Tylko że teraz… coś mnie blokowało. Jakbym czuła się winna. Jakbym myślała, że matce nie wypada troszczyć się o siebie, bo powinna oddać wszystko dziecku. Westchnęłam. Sięgnęłam po nowy krem i wklepałam go w twarz. Skóra napiła się go natychmiast.
– Głupia jesteś – mruknęłam do siebie. – Przecież nikt ci nie każe wybierać między sobą a dzieckiem.
Byłam pewna, że jutro znowu obudzę się zmęczona. Że nie zdążę umyć włosów, że młody obrzuci mnie kaszką, że zapomnę, gdzie położyłam telefon i klucze. Ale może... Może to nie znaczy, że muszę się poddać?
Może macierzyństwo nie oznacza końca bycia kobietą?
Spojrzałam w lustro jeszcze raz. Już nie widziałam tylko odrostów i podkrążonych oczu. Widziałam siebie. I po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
Agata, 32 lata
Czytaj także:
„Teść traktuje mnie jak niedojdę, bo nie dałam mu wnuka. To nic, że ma piękne wnuczki, skoro nie przedłużą jego rodu”
„Mama chodzi do klubów częściej niż ja. Wstyd mi, bo spotyka tam moich znajomych i puszczają jej hamulce”
„Trafił mi się teść z piekła rodem. Wiedziałam, że mną gardzi, ale to, co zrobił, było poniżej wszelkiej godności”