„Po 20 latach wyrwałam się od męża-tyrana. Teściowa wyzywa mnie od najgorszych, bo przecież przysięgałam przed Bogiem”

załamana kobieta fot. iStock, DragonImages
„Wlokę go na plecach przez tyle lat. Kark mnie boli, chcę się wyprostować! Niech wreszcie stanie na własnych nogach. Nie będę go dźwigać przez całe życie. Zmęczyłam się”.
/ 01.08.2024 14:19
załamana kobieta fot. iStock, DragonImages

Pierwszy odwyk mojego męża trwał dziewięć miesięcy. Drugi – dwa lata. Wtedy jeszcze wierzyłam, że przestanie pić. Trzecia abstynencja zaczęła się od choroby. Z zapaleniem trzustki wylądował w szpitalu, ledwo go odratowali. Potem nie pił cztery i pół roku… Teraz zdecydował się na zakład zamknięty i terapię. Twierdzi, że tym razem na pewno mu się uda.

Moje małżeństwo trwa dwadzieścia lat. A więc z pijanym, agresywnym, śmierdzącym facetem zmarnowałam prawie trzynaście lat życia. Starczy!

Spakowałam swoje rzeczy. Złożyłam pozew o rozwód. Znalazłam pracę za granicą. Jutro wyjeżdżam.

– Jak ty tak możesz? – płacze moja teściowa. – On przecież zginie bez ciebie! Nie będzie miał dla kogo trzeźwieć! Jesteś bez serca!

– Poradzi sobie – odpowiadam.

– A skąd! On zawsze był taki słaby… – lamentuje. – Już w dzieciństwie trzeba go było wspierać i podtrzymywać, bo każdą porażkę odchorowywał! Stał na bramce i wpuścił gola – tragedia! Dostał jedynkę – dramat! Był drugi na setkę w szkolnych zawodach – dostawał gorączki, tydzień nie chodził na zajęcia. Taki delikates!

To rodzinne, bo teściowa też nie umie znieść nawet myśli o bólu głowy. Bierze proszki na „wszelki wypadek”.

– Już taka jestem – żali się. – Nieodporna… Wariuję, kiedy mnie tak łupie w skroni. Nie daję rady!

Krótko znałam męża przed ślubem. Szybko się w sobie zakochaliśmy i poszliśmy do łóżka. Wiadomość o ciąży nie była dla mnie katastrofą, mieliśmy po dwadzieścia lat, wydawało nam się, że jesteśmy dorośli. Pierwszy raz zobaczyłam Karola pijanego do nieprzytomności, kiedy nasza córka miała dwa miesiące.

Usłyszałam szuranie za drzwiami, otworzyłam, a on wtoczył się do przedpokoju i zwalił na podłogę. Myślałam, że zemdlał, zachorował, chciałam wzywać pogotowie, ale wtedy poczułam odór gorzały, a po chwili sprzątałam wymiociny z dywanu.

Zawsze tak było. Leżał na ziemi i zanieczyszczał wszystko w promieniu dwóch metrów. Jak Alusia trochę podrosła, musiałam ją zamykać w pokoiku, bo dreptała dookoła ojca w tę i z powrotem. Nie rozumiała, co się dzieje, i tylko roznosiła brudy.

Nie zawsze był agresywny…

Czasami przedrzemał się trochę i na czworakach gramolił na kanapę w dużym pokoju. Stałam za drzwiami pokoju Ali i nasłuchiwałam. Mogłam się położyć dopiero wtedy, gdy usłyszałam miarowe, głębokie chrapanie. Jeśli jęczał, stękał, coś marudził i się rzucał – wiedziałam, że będę z nim musiała walczyć, żeby nie właził do dziecka, nie zapalał światła i jej nie budził. Bywało, że oberwałam. Zawsze potem mówił: „Nie chciałem. Sama mi podeszłaś pod rękę!”.

Zapalone zapałki zaczął rozrzucać po mieszkaniu po pierwszym odwyku. Na co dzień nie palił papierosów, ale po pijaku wyciągał z kieszeni paczkę fajek i dymił. Trzymał w palcach żarzący się niedopałek, płonącą zapałkę, i po chwili rzucał to przed siebie. Na dywan, na gazety, na serwetę… Niektóre łapałam w locie, inne gasiłam pantoflem albo mokrą ścierką, którą miałam zawsze pod ręką.

Dla normalnych ludzi to wprost nie do uwierzenia, jak zmyślne i ostrożne są żony alkoholików! Potrafią wszystko przewidzieć, zabezpieczyć się, pochować niebezpieczne przedmioty, jakimi szalejący pijak mógłby uderzyć, skaleczyć, pobić. Usuwają wszystko, co ostre, ciężkie, tępe…

W szufladach nie ma noży, na półce w łazience żyletek, wazony tkwią w bieliźniarce, a sznur z żelazkiem pod szafą. Tylko tego szalejącego bydlaka nie można związać i unieszkodliwić, więc kiedy już widzą, że wszystko na nic, łapią dziecko pod pachę i uciekają… Też tak robiłam.

Przy drugim odwyku, dopiero po roku uwierzyłam, że nie będzie pił. Jaka ja byłam z niego dumna! Latałam po rodzinie i sąsiadkach, opowiadając legendy o jego poświęceniu i charakterze. Prawie bohatera z niego zrobiłam tylko dlatego, że przestał chlać wódę i znęcać się nad rodziną. Pył mu zmiatałam spod nóg.

Uprzedzałam każde życzenie, byłam na najmniejsze skinienie, najpierw ze strachu, że znowu zacznie, jeśli się wkurzy, a potem z wdzięczności, że jednak nie zaczyna.

Wbił mi do głowy, że pije przeze mnie, więc starałam się nie dawać mu powodu i pretekstu. „Musi być zadowolony – myślałam. – Wtedy nie będzie sięgał po te polepszacze nastroju!”. To chyba właśnie wtedy ostatecznie wziął mnie pod obcas. A może raczej sama tam wlazłam… Z własnej woli i głupoty!

W nic już mu nie wierzyłam

Każde jego spóźnienie z pracy wywoływało we mnie panikę. Stałam sparaliżowana strachem przy oknie, patrząc, czy nie wraca, i modliłam się o jedno: żeby nie było draki! Żeby córka spokojnie spała. Żebyśmy nie musiały nocować na klatce schodowej. Żeby nie zdemolował mieszkania.

Byłam kłębkiem nerwów. Żyłam jak na wulkanie. Nie miałam już wtedy żadnych marzeń. Kiedy po czterech i pół roku znowu się upił, właściwie odetchnęłam. Było normalnie. Miał trzydniówki, potem tygodniówki, a potem już właściwie nie trzeźwiał. Często nie wracał do domu, nie wiem, gdzie wtedy był…

– Ty go nie szukasz? – dziwiła się teściowa. – Mogło mu się coś stać!

To ona go opierała, obszywała, doprowadzała do jako takiego ładu, kiedy się pojawiał zmiętoszony i brudny. Gotowała mu buliony z żółtkiem „na wzmocnienie”, i parzyła zioła na wątrobę. Strasznie mnie wkurzała jej stała obecność w naszym domu i to, że wciąż go usprawiedliwia, a ze mnie robi tą złą. Ale nic nie mówiłam.

– Ktoś musi mu dawać wsparcie – tłumaczyła mi.

– Ty i Alusia jesteście jak obce!

Właściwie, to miała rację, bo ja już wtedy przestałam walczyć. Szczerze powiedziawszy chciałam, żeby się zapił, i żebym miała spokój. Powiedziałam mu to.

Modliłam się, żeby nie wracał…

Jednak się odnalazł. Całymi dniami leżał w stołowym i jęczał, trzymając się za brzuch, i płacząc nad sobą. Nie reagowałam, nie przynosiłam lekarstw i gorącej herbaty. Nie zwracałam na niego uwagi. Zadzwoniłam po teściową, by go zabrała do siebie. Nie chciała. Powiedziała, że on ma własny dom! Zadzwoniłam więc na pogotowie. Zabrali go do szpitala. Nie odwiedziłam go ani razu.

Po powrocie klęczał przede mną i przysięgał, że tym razem się uda.

– Nie zależy mi. Rób, co chcesz – wzruszyłam tylko ramionami.

– Zaczynam się leczyć. Już zdecydowałem – oznajmił z dumą.

Prosił, żebym go odwiozła na odwyk, ale odmówiłam. Pojechał z teściową. Miała do mnie o to pretensje.
Parę dni później nie mogłam spać. Wstałam w nocy, żeby napić się wody, ale nie zapalałam światła, bo przed moim kuchennym oknem stoi uliczna latarnia i jest jasno, jak w dzień.

Jakoś nieostrożnie potrąciłam stołek… Przewrócił się z hukiem.

W drzwiach kuchni pojawiła się Alusia. Szybko zapaliła lampę. Rozejrzała się wokół. Dygotała ze strachu. Miała wielkie, przerażone oczy.

– Boże, Boże – szeptała. – Myślałam, że ojciec wrócił. Serce mi chyba zaraz wyskoczy… Co się stało?

Moja córka jest praktycznie dorosłą kobietą, ale w tej nocnej koszulinie wyglądała, jak małe dziecko. Przytuliła się. Nie mogłam jej uspokoić.

Wtedy zrozumiałam, że to ostatni dzwonek, żeby uciekać. Prawie zmarnowałam własne dziecko, narażając je na tak koszmarne przeżycia. Być może tego już nie da się naprawić…

–  Przed ołtarzem przysięgałaś! – przypomina mi teściowa. – Wiedziałaś, że to ma być na dobre i złe.

– A on nie wiedział? Nie przysięgał? – pytam. – Miłość i uczciwość małżeńską przysięgał! Że mnie będzie kochał i szanował przysięgał, a nie, że wszystko utopi w wódce!

– Mnie go żal – szlocha.

– A nas mama nie żałuje? Mnie i Alusi? Nami można poniewierać?

– On przecież chce się teraz zmienić. I to właśnie dla was!

– Miał dużo czasu. I nie dla nas powinien się zmieniać, tylko dla siebie!

– Jeszcze raz spróbuj – prosi. – Podtrzymaj go. Jesteś silniejsza…

– Nie jestem – oznajmiam stanowczo. – Wlokę go na plecach przez tyle lat. Kark mnie boli, chcę się wyprostować! Niech wreszcie stanie na własnych nogach. Nie będę go dźwigać przez całe życie. Zmęczyłam się.

Alusia jedzie ze mną. Też ma załatwioną pracę, razem będzie nam łatwiej. Wrócę na sprawę rozwodową. Potem zamienię mieszkanie na dwa mniejsze, byle daleko od siebie. Co dalej? Nie wiem. Nie snuję planów.

– Może ty go jeszcze kochasz? – pyta Ala. – Nie będziesz żałować?

– Żałuję, że tak długo z nim byłam.

– Jesteś jeszcze młoda – mówi.

– Nadrobisz stracone lata. Wszystko się ułoży. Już nigdy nie będziemy oglądać pijanego ojca. Damy radę!

Damy radę!

Hanna, 37 lat

Czytaj także:
„Dorastałam w nędzy i wciąż wysłuchiwałam tragicznych historii. Widok dramatu tej matki sprawił, że powiedziałam: dość”
„Po maturze zrobiłem sobie rok przerwy od życia. Podróżowałem, by zrozumieć, kim chcę być dla siebie, a nie dla rodziny”
„Na lotnisku zażartowałem, że jestem w bombowym nastroju. Chwilę później wiedziałem, że nie zobaczę greckich wysp”

Redakcja poleca

REKLAMA