„Nie potrzebuję faceta, tylko kilku jego >>najlepszych zawodników<<. Chcę mieć dziecko, a nie niańczyć czyjegoś synalka”

samotna kobieta fot. iStock, JNemchinova
„Pamiętaj, dziecko, samotność to najgorsze, co może spotkać człowieka. Ze wszystkim innym można sobie jakoś poradzić”.
/ 25.06.2024 13:02
samotna kobieta fot. iStock, JNemchinova

Moja ukochana babcia powiedziała mi kiedyś tak: – Nigdy w życiu nie bałam się niczego tak bardzo jak samotności. Pamiętaj, dziecko, samotność to najgorsze, co może spotkać człowieka. Ze wszystkim innym można sobie jakoś poradzić.

Wtedy byłam na etapie pierwszych randek i do głowy mi nie przyszło, że coś takiego mogłoby kiedykolwiek mnie dotyczyć. A jednak… Mam starszego brata, ale on mieszka w Kanadzie. Nasi rodzice niestety nie żyją. Brat przyjeżdża raz na rok albo i rzadziej, ma syna, ale rozwiódł się z żoną, więc nie widuje chłopaka zbyt często, a do Polski nie może go ze sobą przywieźć.

Nie mam więc kontaktu ze swoim jedynym bratankiem. To bardzo przykre. Gdybym kilka lat temu nie zdecydowała się na dziecko, być może moje życie potoczyłoby się właśnie według czarnego scenariusza pod tytułem: samotność.

Chciałam być mamą

Kiedy zaczęłam zbliżać się do czterdziestki, poczułam, że ogarnia mnie panika. Pracowałam jako dziecięcy logopeda w prywatnym przedszkolu pod Warszawą. Mój zegar biologiczny tykał, za chwilę naprawdę mogło być za późno na zostanie mamą. Miałam wtedy dokładnie 38 lat i właśnie rozstałam się z kimś, z kim miałam nadzieję założyć rodzinę. On znalazł jednak młodszą, która szybko zaszła w ciążę.

To mnie strasznie przybiło. Jednocześnie dowiedziałam się, że moja koleżanka Beata (w tym samym wieku co ja) zaczęła właśnie przechodzić menopauzę. Myślałam, że się przesłyszałam...

– Jak to? W tym wieku? – byłam zszokowana.

– Tak, zdarza się.

Czułam, że tracę grunt pod nogami. Tak bardzo pragnęłam mieć dziecko. Nie sądziłam, że może mi już grozić menopauza. Od lat pracowałam z dziećmi, ale dopiero teraz łapałam się na tym, że przyglądam im się z czułością i tęsknotą, jakiej w pierwszych latach nie odczuwałam. Za bardzo byłam skupiona na pracy zawodowej i podnoszeniu kwalifikacji. Nie prowadziłam nawet zbyt bujnego życia towarzyskiego ani uczuciowego.

Zaraz po studiach związałam się z kimś, kto okazał się osobą niestabilną emocjonalnie. Rozstaliśmy się. Później był długoletni związek z Markiem, ale to on właśnie uznał, że czas „wymienić” mnie na młodszy model. To zraniło mnie tak boleśnie, że nie chciałam zaufać już żadnemu mężczyźnie. Jednak nie przestałam marzyć o dziecku.

Myślałam o adopcji, ale w moim wieku i z moim statusem singielki to nie byłoby możliwe, a w każdym razie nie proste. Zresztą chciałam mieć swoje dziecko. Mijały kolejne miesiące.

W końcu zwierzyłam się najlepszej przyjaciółce. A ona powiedziała po prostu:

No to prześpij się z kimś i przestań marudzić. Zrób sobie to dziecko, jeśli tak bardzo chcesz.

Najpierw byłam oburzona. „Jak ona może coś takiego mówić! To nie w moim stylu”. Nie mogłam jednak przestać o tym myśleć. „Bo właściwie, czemu nie? Skoro tak bardzo zawiodłam się na mężczyznach, że nie chciałam wiązać się z żadnym z nich, może to byłoby nawet łatwiejsze. Oni przecież też nie chcą się wiązać. Uciekają od kobiet, które chciałyby na nich zagiąć parol. Chcą zabawy? Chcą przelotnych związków? Nie chcą słyszeć o ślubie? Świetnie. Ja też nie chcę słyszeć o facecie na całe życie. Chcę tylko mieć dziecko. I niczego nie oczekuję od jego ojca” – myślałam.

Nie mogłam się jednak jakoś przełamać i przeistoczyć w imprezowiczkę gotową na seks z nieznajomym. Ojciec mojego dziecka nie mógł być przecież przypadkowy. Chciałam, aby był to ktoś inteligentny z ciekawą osobowością... Rozglądałam się dyskretnie. Było kilku interesujących mężczyzn w moim otoczeniu.

Od pewnego czasu wynajmowałam gabinet w spółdzielni lekarskiej, w sąsiednich gabinetach przyjmowali całkiem owszem „panowie doktorzy”. Wszyscy jednak byli już zajęci, mieli rodziny, często znałam ich żony czy partnerki. Nie powiem, było paru zdecydowanie otwartych na „przygodę”, ale ja nie chciałam żadnych trudności ani rozpadu czyjegoś związku. I wtedy dostałam zaproszenie na konferencję.

Miał to być prawie tygodniowy wyjazd, bo połączony z warsztatami dla terapeutów, neurologów, logopedów i pediatrów pracujących z dziećmi z zaburzeniami autystycznymi. Konferencja odbywała się w Warszawie i miało na nią przyjechać wielu specjalistów z Polski i z zagranicy. Pojechałam.

Był idealnym kandydatem

Już pierwszego dnia spotkałam Annę, swoją dobrą koleżankę z czasów szkolnych. Była lekarzem pediatrą i mieszkała w Poznaniu. Przedstawiła mnie swojemu koledze ze szpitala, Michałowi, który z kolei był neurologiem. Zaprosił mnie na swój odczyt. Poszłam, później wybraliśmy się we troje – on, Anna i ja – na obiad. Był wspaniałym kompanem. Uroczy, dowcipny, inteligentny. No i oddany swojemu zawodowi. Przegadaliśmy chyba ze trzy godziny.

Następnego dnia spotkałam go w restauracji centrum konferencyjnego. Anny nie było, miała jakieś zajęcia. Znów świetnie nam się rozmawiało. Nie tylko o sprawach zawodowych. Okazało się, że łączy nas pasja do podróży. Ja uwielbiałam Hiszpanię, Grecję i Włochy. On jeździł dalej. Kochał podróże do Azji i Afryki. Opowiadał mi o nurkowaniu z rekinami rafowymi i o wyprawie przez pustynię. Słuchałam go z ciekawością.

Gdy po południu spotkałam się z Anną, wypytałam ją trochę o Michała.

Och, wszystkie baby w szpitalu się w nim podkochują – uśmiechnęła się. – Pielęgniarki robią maślane oczka. On jednak nie jest kobieciarzem. Cudny jest, prawda? A wiesz, że od niedawna nawet wolny? Rozwiódł się.

– Ma dzieci?

– Nie. Z tego, co wiem, to ma jakąś młodą siksę, ale chyba nic zobowiązującego. Razem podróżują. No tak, to było do przewidzenia. Mimo wszystko pomyślałam, że to jest właśnie ktoś, z kim chciałabym mieć dziecko.

Tydzień na konferencji szybko minął. Ostatniego wieczoru poszłam z Anną na kolację. Dołączyło do nas kilka osób, w tym i Michał. Atmosfera była bardzo serdeczna. Impreza przeciągnęła się do późna, mimo że większość z nas miała następnego dnia wracać do domu. Po kolacji część osób przeniosła się do innego lokalu. Anna miała wielką ochotę z nimi iść. Michał i ja zostaliśmy.

Zamówiliśmy jeszcze po drinku. Później on odprowadził mnie do pokoju hotelowego. Wstąpił „tylko na chwilę” i... został do rana. Rano musiał wcześnie jechać do Poznania. Rozstaliśmy się bez żadnych obietnic. Słyszałam wahanie w jego głosie, kiedy żegnał się po wspólnym szybkim śniadaniu. Może myślał, że będę chciała jakichś deklaracji. Ale nic takiego nie nastąpiło.

Zadzwonił do mnie kilka dni później. Miał w Warszawie konsultacje. Umówiliśmy się. Kilka tygodni później sytuacja się powtórzyła. I tak stworzył się między nami niezobowiązujący układ. Wpadał do Warszawy dość regularnie, współpracował bowiem z jednym z tamtejszych szpitali. W drodze powrotnej wstępował do mojego miasta. I zostawał na noc.

Odpowiadało mi to. Jednak po kilku miesiącach zrozumiałam, że chyba się w nim zakochałam. Chociaż wcześniej obiecywałam sobie, że to się na pewno nie stanie, teraz byłam zupełnie bezradna wobec tego uczucia. Nie dawałam jednak tego po sobie poznać. Nie chciałam, żeby wiedział.

Kiedyś próbowałam podpytać go, czy myślał o dzieciach. Wyczułam w nim rezerwę, więc szybko wycofałam się z tego tematu. Ganiłam siebie w duchu: „Co ty sobie wyobrażałaś? To wolny facet. Robi karierę, prowadzi życie bez zobowiązań. Ma powodzenie. Po co mu pchać się w związek z prawie czterdziestoletnią babką, kiedy może mieć o wiele młodsze i ładniejsze? I jeszcze na dodatek fundować sobie z taką dziecko?”.

Kolejny rok mijał pod znakiem takich właśnie niezobowiązujących randek. Nigdy nie pytałam Michała o inne kobiety, czułam jednak, że ta młoda dziewczyna, o której mówiła Anna nadal jest w jego życiu. Zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni „gdzieś w góry”. Mówił mi o tym. Czułam, że nie jedzie tam sam. Uważałam jednak, że nie mam prawa się temu sprzeciwiać.

Poczuł się wykorzystany. Może słusznie...

Rok po tamtej konferencji odkryłam, że jestem w ciąży. Test zrobiłam w przededniu swoich 40 urodzin. Kiedy zobaczyłam dwie kreski, poczułam, że ogarniają mnie jednocześnie euforia i strach.

– Będę miała dziecko – powiedziałam na głos i w pustym mieszkaniu zabrzmiało to bardzo dziwnie. Zdałam sobie sprawę, że podczas tej „drogi” będę bardzo samotna. A później przyszło mi do głowy, że właśnie teraz mam już towarzysza podróży. Moje dziecko.

Zastanawiałam się, co powiedzieć Michałowi. Miał przyjechać za dwa tygodnie... Tymczasem umówiłam się na wizytę do ginekologa. Zlecił sporo badań. Kiedy czekałam na wynik bardzo się denerwowałam. „A jeśli okaże się, że coś jest nie tak? Co wtedy zrobię?”. Na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku.

Wtedy spotkałam się też z Michałem, i choć początkowo chciałam mu powiedzieć o dziecku, stchórzyłam. Nic mu nie powiedziałam. Bałam się, bo nie wiedziałam, jakiej reakcji się spodziewać. Po jedenastym tygodniu zalecono mi zrobienie testu PAPP-A. Znów umierałam ze strachu. Nie mogłam na niczym się skupić. W nocy budziłam się zlana potem. 

Wolałam nie robić sobie złudzeń co do naszego związku z Michałem. Dwa dni przed odebraniem wyników zadzwoniłam do Michała. Akurat wyjeżdżał na tydzień do Maroka. Opowiadał mi, jakie miejsca planują odwiedzić z przyjaciółmi. Nie pytałam go o nic. Byłam pewna, że ci „przyjaciele”, to jakaś piękna młoda dziewczyna. Znów nic mu nie powiedziałam.

Kiedy odebrałam wyniki i okazało się, że wad nie wykryto, moja radość była tak wielka, że podzieliłam się nią (a przy okazji informacją o dziecku) z przyjaciółką. To była pierwsza osoba, która dowiedziała się, że będę mamą. Później zadzwoniłam też do brata, do Kanady. Na początku drugiego trymestru spotkałam się z Michałem.

Zauważył że wyglądam na zmęczoną i zasugerował, że pewnie się przepracowuję.

Nie. Po prostu jestem w ciąży – wypaliłam. Było mi już wszystko jedno, jak zareaguje. Zobaczyłam, że nagle zbladł. Uprzedziłam jakiekolwiek pytania i, jak gdyby nigdy nic, powiedziałam: – Tak, z tobą. Ale to niczego nie zmieni. To była moja decyzja, więc niczego od ciebie nie oczekuję.

Długo patrzył mi w oczy, a po chwili powiedział:

Zaskoczyłaś mnie. Czy wszystko w porządku?

– W całkowitym – odparłam chłodno.

Z chwili na chwilę upewniałam się, że to koniec. Pożegnaliśmy się bez żadnych czułości.

– Zadzwonię do ciebie – obiecał.

I zadzwonił. Do końca ciąży nasze relacje na tym się właśnie opierały. Na rozmowach telefonicznych. Pytał mnie o zdrowie. Zawsze. Szczegółowo. Mówił, że gdyby trzeba było wykonać jakiekolwiek skomplikowane badania, wystarczy, żebym dała mu sygnał. Przysłał dane dotyczące swojej grupy krwi, aby wykluczyć ryzyko konfliktu serologicznego. W ogóle zachowywał się bardzo… profesjonalnie. Był w końcu lekarzem.

Pod koniec trzeciego trymestru skierowano mnie do szpitala. Przeleżałam tam trzy tygodnie. Miałam zostać aż do porodu. Zdecydowano, że będzie cesarskie cięcie. Może to i dobrze. Nie mogłam znieść, że nie byłoby w tym trudnym momencie nikogo, kto potrzymałby mnie za rękę i powiedział do ucha:

– Bądź dzielna, jestem przy tobie.

Mój synek Pawełek urodził się zdrowy. Byłam bardzo osłabiona i przez kilka pierwszych dni po cesarce nie mogłam go wziąć na ręce. Gdyby nie Beata, nie miałby go nawet kto przytulić. Moja przyjaciółka okazała się nieoceniona. Wysłałam SMS-a do Michała, ale nie odpowiedział. Przełknęłam tę czarę goryczy. I postanowiłam, że już nie będę się z nim w ogóle kontaktować.

Dwa tygodnie później zadzwonił i spytał, jak się czuję. Odpowiedziałam, że oboje czujemy się świetnie, ja i dziecko. I odłożyłam słuchawkę. Nie dzwonił więcej. Ja też nie dzwoniłam. Wszystko było jasne. Minęło pół roku. Szykowałam się właśnie na spacerek z Pawełkiem, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam.

Na progu stał Michał. Zapytał, czy może zobaczyć swojego syna. Zgodziłam się. Kiedy patrzyłam, jak trzyma go czule w objęciach, zakręciły mi się łzy w oczach. Ale nie chciałam, aby Michał je zobaczył. Nie chciałam w ogóle przedłużać tej wizyty. Wypiliśmy herbatę. Nasza rozmowa nie kleiła się. Wypytywał mnie o Pawełka. Ale ja się usztywniłam. W końcu pożegnał się i wyszedł.

Sytuacja była dla mnie oczywista. Miało być właśnie tak, jak planowałam. Zrobiłam sobie dziecko. I sama je wychowam. Kiedy zadzwonił parę dni później, bardzo się zdenerwowałam. „Czy on nie może dać nam spokoju? Chcę już o nim zapomnieć”. Czułam jednak, że tęsknię za tym facetem, a jednocześnie, że jest taki jak wszyscy ci, na których się do tej pory zawiodłam.

Kiedy zapytał, jak się czuje Pawełek, nie wytrzymałam:

– Skoro taki jesteś ciekawy, czemu nie dzwoniłeś, gdy się urodził? – wybuchłam. I wtedy on nagle zmienił ton. Wykrzyczał mi do słuchawki, jak głupio się poczuł, kiedy mu powiedziałam, że jestem z nim w ciąży i dałam do zrozumienia, że nie chcę go więcej widzieć.

Poczułem się wykorzystany. Myślałem, że jesteśmy bratnimi duszami, a ty, jak jakaś zdeterminowana samica, szukałaś samca, aby mieć z nim dziecko. Starałem się jednak nie robić scen. Nie chciałem, żeby coś stało się dziecku. Ale byłem w takim stanie, że nie potrafiłem spokojnie rozmawiać. Bałem się, że jeśli przyjadę, możemy nie zapanować nad emocjami. Ograniczyłem się więc do telefonów. Chciałem przyjechać, ale ty jasno dałaś mi do zrozumienia, że mnie nie potrzebujesz. A potem nawet nie zawiadomiłaś mnie, że urodziłaś.

Okazało się, że nie dostał mojego SMS-a. Wiedział tylko, że termin się zbliża. A kiedy zadzwonił, Pawełek był już dwa tygodnie na świecie. Michał był pewien, że nie jestem nim zainteresowana. Wyjaśniłam mu, że po prostu nie chciałam go angażować w stały związek. Ale chciałam mieć dziecko i nie mogłam już dłużej czekać. Spytał, czy może przyjechać na weekend. Zgodziłam się.

Przyjeżdżał co tydzień. Chodziliśmy razem na spacery, bawił się z Pawełkiem. Po kilku miesiącach powiedział, że chciałby, abyśmy spróbowali jeszcze raz.

– Wyjdź za mnie – poprosił.

– Ze względu na Pawełka? – spytałam.

Nie. Zawsze mi się podobałaś. Wyczuwałem jednak w tobie jakąś oschłość. Myślałem, że jesteś jedną z tych kobiet, dla których kariera jest najważniejsza. Sądziłem, że nie chcesz się wiązać. Wtedy nawet mi to odpowiadało. Miałem przelotny związek, nic poważnego i już nieaktualne. Chcę być z tobą i Pawełkiem.

Dwa miesiące później wzięliśmy ślub. Jeśli dziś w naszym związku pojawiają się problemy, szczerze o nich rozmawiamy. Nie chcemy więcej nieporozumień.

Monika, 41 lat

Czytaj także:
„Moja córka ma dwie lewe ręce do pracy, a ja nie chcę jej dłużej utrzymywać. Jej jedyna szansa to mąż z grubym portfelem”
„Byłam królową drogerii i hurtowo kupowałam podkłady do twarzy. Dlatego, by ukryć ślady po ciężkiej ręce męża”
„Chciałam mieć córkę pod ręką, a ona uciekła na drugi koniec świata. Mam wnuka, ale nie dane jest mi go poznać”

Redakcja poleca

REKLAMA